Rozdział II

298 31 121
                                    

Alois, pijąc z kawę z filiżanki, zgłębiał treść jednej z dwóch nowo wydanych gazet. Gwar zapełnionej o poranku kawiarni nie przeszkadzał w analizie ostatnio opublikowanego artykułu filozoficznego jego autorstwa. Przerwał czytanie dopiero wtedy, gdy do stolika podeszła kelnerka ze śniadaniem. Powoli przeżuwając skrawki słodkiej bułki, patrzył na widok za oknem.

Równolegle do drogi pędzili zapracowani mieszkańcy Kariorum, mknąc tłumnie pod aleją drzew. Tylko w takich momentach wydawało się, że nic nie uległo zmianie. Wówczas Alois prędko przypominał sobie dzień, w którym oddział piechoty z rekrutów opuszczał miasto. Nigdy ta ulica nie gościła większej liczby ludzi...

Sięgnął kościstą ręką po drugą gazetę. Poprawiwszy się na krześle, wnikał w najświeższe doniesienia o sytuacji pomiędzy ludem Ezdenu a jego ojczyzną.

Dziennikarz znowu raportował o zbawiennych skutkach pokoju, wychwalając rządzących. Trudno było tu o jakąś wartościową informację. Żeby było to chociaż jakoś górnolotnie opisane, ale tu nie było ani krzty finezji... Zmarszczywszy kształtne brwi, młody mężczyzna przewrócił kolejną stronę. I kolejną. I kolejną.

Dopiero pod koniec odnalazł to, czego szukał. Żołnierze z frontu mieli niebawem ruszyć do portu w zatoce najbliższej południowo-zachodniej granicy. Stamtąd ,wedle planu, wyruszali do stolicy stosownym statkiem, , aby rozejść się do domów po uprzednim odmeldowaniu się. Przynajmniej ci, którym nie polecono patrolować peryferii Republiki, domyślił się.

Reagan Kershaw nie należał do tych farciarzy.

Alois ponownie sięgnął po wodnistą kawę, oczekując na przyjaciela, z którym udałby się do apteki, gdzie oboje pracowali. Krytycznym wzrokiem otaksował swój ubiór. Blade, kościste dłonie zlewały się z rękawami koszuli o zbliżonym do nich kolorze. Kamizelka, której paski zostały maksymalnie ściągnięte, na bokach ciała zaczęła się strzępić. Jednak każdy z tych nędznych elementów garderoby był perfekcyjnie dobrany, nieco rekompensując ich stan.

Z zamyślenia wyrwało go gwałtowne szturchnięcie w ramię. mal nie spadł przy tym z krzesła. Kiedy opanował sytuację, spostrzegł prowodyra całego zajścia. Trzymając się jedną ręką za pobolewające serce, drugą przywitał się z przybyszem.

– Przepraszam, Ali. Dobrze wyglądasz – przywitał się serdecznie postawny brunet z wąsikiem, zwracając się poufale do szarookiego.

– Daruj sobie, Griffin, Ani jedno, ani drugie to nieprawda – odparł eseista, posyłając półuśmiech.

– Rzeczywiście, jakby dorwał cię sfinks. – Rozmówca kiwnął głową, dosiadając się do Aloisa. – Co jest?

– Moja matka – przyznał szczerze szatyn, opierając się łokciem o krawędź stolika. Griffin ze zrozumieniem zaciągnął się powietrzem, przywołując dłonią kelnerkę.

– To gorzej niż sfinks – odparł brunet, jeszcze zanim starsza kobieta dotarła do stolika.

– Nie, to po prostu moja mama – skwitował Alois, posyłając przyjacielowi spojrzenie stanowczo kończące temat. Nie chciał mu się zwierzać z zagadnień tak oczywistych jak zaniki pamięci urozmaicone o napady agresji. Aptekarz dobrze znał stan zdrowia matki szatyna, gdyż jako jedyny kontrolował go za darmo przez wzgląd na ich przyjaźń. Alois nie chciał dłużej roztrząsać kwestii swojego psychicznego oraz psychicznego stanu. Był jednak wdzięczny za te próby, które podejmował Griffin.

Zatem przez pół godziny przyjaciele rozmawiali o zagadnieniach z normalnego życia. Griffin, który jako jedyny wiedział, że Alois pracuje w gazecie i pisuje pod pseudonimem, skrytykował stopniowo rosnący sceptycyzm przyjaciela, z którym – chcąc nie chcąc – pisarz się zgadzał, choć nie mógł nic na to poradzić. Zgodził się w tej kwestii ze swoim najwierniejszym recenzentem, choć nie mógł nic na to poradzić. Świadomość końca wojny, a przy tym braku perspektyw w dalszym życiu były przytłaczające.

Seria Noruk: Syn PółnocyWhere stories live. Discover now