Rozdział XLV cz.I

59 12 11
                                    

Aloisowi powinno przemknąć całe życie przed oczami; każde wspomnienie, które tak w sobie pielęgnował.

Jednak tym razem nie było nic oprócz ryku wodospadu i wiatru. Serce zamarło mu w drżącej piersi. Nie mógł sformułować żadnej myśli, dopóki kocioł u dołu nie wyszedł mu na spotkanie. Lodowaty chłód przegryzł się przez ubranie do kości. Z szoku Alois wykrzyczał całe powietrze z płuc nim zaczął się wynurzać. Płonąca duszność zaślepiła go, gdy desperacko zaczął walczyć z prądami. Sięgał rękoma ku powierzchni coraz rozpaczliwiej. Oczy Aloisa piekły, a spieniona woda przywodziła na myśl szampan. Paliło go w klatce piersiowej. Woda zdzierała z niego łzy, gdy już powietrze złożyło mu siarczysty policzek. Nie wiedział, że w tak krótką chwilę można zatęsknić za nim.

Rzeka ledwie okazała litość i znowu porwała go w głębie. Przebierał nogami, nijak przeciwstawiając się żywiołowi, który dopadłszy go w swoje szpony, nie chciał puścić. Nurt targał Aloisem jak szmacianą lalką. Mężczyzna uderzył piszczelem o chropowatą skałę. Wrzasnął, raptownie uciszony przez wodę. Kolejny wir wystawił jego plecy na próbę żwiru i odłamków łódki. Cudem nie roztrzaskał się o skały. Drewno było stale mielone w wirach o kamieniste dno na coraz mniejsze drzazgi. Ledwie mijały jego nieprzerwanie otwarte oczy.

Jeśli zaświaty tak przyjmowały z reguły przeciętne dusze, może nie było czego zazdrościć niegodziwcom?

– Alois!

Woda bulgotała, syczała. Kamienie w niej stukały głucho, skrawki drewna tarły o siebie, ale ten dźwięk... Nie brzmiał jak żadne z nich. Dopiero po chwili mężczyzna zdał sobie sprawę, że to było jego imię... Że przeżył upadek... O ile Numa oczywiście także nie zginął. Natomiast on krzyczał na całe gardło, unosząc się na powierzchni wody nieopodal.

Wyciągnął ręce ku górze. Tym razem nikt nie podtrzymywał go pod brzuchem, kiedy na nowo uczył się poruszać nimi w tym samym momencie, co nogami. Ojciec nie motywował go, aby pokazał matce, ile traci, grzejąc się na lądzie, ani nie przeganiał Reagana, który chlapał wodą dookoła, nurkując co chwilę. Ale on też już nie miał kilku lat i mógł stawiać czoła większym kałużom.

Wypłynął na powierzchnię, rozglądając się. Wilk utrzymywał się na powierzchni, ale zdarzało się mu zniknąć na krótką chwilę pod wodą. Znowu zawołał Aloisa. Nawiązawszy z nim kontakt wzrokowy, nie marnował tchu. Machnął ręką w stronę brzegu. Ledwie poruszał kończynami, zbliżając do połaci żwiru. Prąd zniósł go jednak znacznie szybciej do brzegu niż Aloisa, który nadal oddalał się od głównego nurtu. Był zdolny ucałować każdy kamyk wrzynający mu się w dłonie i kolana w podzięce za uwolnienie się z żywiołu.

Mężczyzna padł bez sił na plecy, ledwie wyczołgawszy się na suchy brzeg. Wszystko go bolało, a serce z tytanicznym wysiłkiem pompowało krew. Nie czuł palców, a już po chwili zaczęły jego ciałem wstrząsać dreszcze.

Nawet jeśli słyszał, jak Numa się zbliża, leżał w bezruchu. Zmienny bezceremonialnie usiadł koło niego, wystawiając jedną nogę przed siebie. Nadal trzymał w ręku wiosło, ale poza tym też bagaż, który mężczyzna wypuścił. Byliby zgubieni, gdyby go nie złapał. Szczególnie, że w plecaku Aloisa nie było prowiantu.

Mężczyzna nadal się nie podniósł. U espisa ogon leżał bezwładnie, a głowę trzymał tak nisko, jakby zaraz miał stracić przytomność.

– Gonią nas? – wycharczał Alois.

Numa zastrzygł uszami przestraszony. Ledwie przekręcił głowę, aby upewnić się, że wyszło to z posiniałych ust mężczyzny. Ostatecznie odchrząknął tylko, ruszając nadgarstkami:

– Na to wygląda... – Szybko pojął, w jakim kontekście Alois się pytał. – Mogą nas dorwać na dwa sposoby... Albo skorzystać z tej drogi co my albo szlakiem dookoła. – Nakreślił ręką na krajobrazie. Z sykiem zaczął rozmasowywać sobie bark. Tym razem mężczyzna nie miał siły podziwiać ściany białej skały i lasu u jej podnóża.

Alois dźwignął się ze stęknięciem do siadu. Zaczął odwijać z siebie szal, a następnie rozpinać płaszcz. Chociaż szczękał zębami, kontynuował uwalnianie się z przemokniętej odzieży. Nie wiedział czy zamieniał w ten sposób siekierkę na kijek, ale póki co dygotał bez różnicy.

– Dlaczego... – Alois nie zdołał dokończyć przez napad kaszlu.

Numa omiótł go spojrzeniem. Oczy miał zaszklone, a wargi w kolorze głębokiej czerni. Zgarbiony oparł się o kolana. Zmienny zaczął półgłosem:

– Nas gonią? Beliar nie dostał mojego listu albo Ryudn przeczytała go z nim, albo znowu mu odbiło...

Mężczyzna spojrzał na niego z pretensją. Może i był tylko sługą w tym kraju. Czy nie zasługiwał jednak na chociaż przyczynę, dla której wysłano samego księcia, aby sprowadzić espisa do zamku? Alois wiedział, że tak, dlatego zamierzał się tym razem o to upomnieć.

– A co mógł sobie uroić, co wyczytałaby Ryudn, gdyby ten list dotarł na miejsce? – wycedził, wciągając z sykiem powietrze. – Albo co Darion mógłby powiedzieć?

Numa podniósł się ze stęknięciem, wspomagając wiosłem. Bagaż ociekający wodą zarzucił sobie na ramię, naciągając mięśnie. Z niechęcią kierował się w las, ale kiedy mężczyzna nie podążył za nim, odwrócił się z grymasem.

– Co tak leżysz?

Alois niechętnie zniósł ten ton albo raczej rozkaz, który wiązał się z kolejnym wysiłkiem. Drżącymi rękoma zgarnął ubranie z kamieni. Chciał je odrzucić, kiedy okazały się jeszcze zimniejsze niż przedtem. Chwiejnym krokiem przebrnął po żwirowej skarpie, nawet nie podnosząc oczu znad uginających się pod nim nóg.

– Wiesz, jak masz ochotę jeszcze popływać, to nie ma sprawy... – Spróbował zażartować Numa, ale nawet on się nie uśmiechnął. Ostatecznie westchnął, zerknąwszy na wycieńczonego mężczyznę. – Z pytaniami poczekaj chociaż do ogniska. Opowiem ci wszystko, co musisz wiedzieć...

Alois nie wiedział, jak miał interpretować obietnicę zmiennego. Niemniej odnotował to sobie w pamięci i podążył za nim. Numa utykał toteż nie zabrnęli daleko w nadrzeczny las. Dotarli do malutkiego zagajnika, gdzie zewsząd mogli przynieść gałęzie na ognisko, a zarazem skryć przed wiatrem, gdyby taki miał nawiedzić te okolice. Kiedy już uporali się ze wznieceniem ognia, mężczyzna rozwiesił wszystkie ubrania na krzakach. Nie przywiązał nawet uwagi, że w bagażach były atłasowe opaski i brosze Scoavolci, kładąc się przy ognisku.

Sine palce i stopy miał ochotę obkopać rozżarzonym węglem, a najlepiej całemu doświadczyć gorącej kąpieli. Zamiast tego poznawał uroki życia Ezdeńczyków i paniczowej definicji "przygody".

Numa również wydawał się ucieszony, mogąc ogrzać się przy ogniu. Niemniej z pewnym trudem położył się na ziemi, bowiem jego noga była w gorszym stanie niż wydało się to w pierwszej chwili. Głębokie rozcięcie ciągnęło się od połowy piszczeli, rozrywając materiał spodni nad kolanem. Żołądek mężczyzny wywinął fikołka, gdy świeży bandaż z porwanej koszuli nawet po tylu godzinach zabarwił się krwią.

– Do jutra zostanie tylko blizna – powiedział pod nosem Numa, unosząc umęczone spojrzenie do Aloisa.

– Będziesz mógł iść?

– Czy mam inny wybór? – prychnął, krzywiąc, gdy podniósł nogę. Zbliżył ją do ognia. Ciężko dyszał, kiedy osunął się na ziemię. – Jak się nie ruszę, zaciągną mnie do budy, a z ciebie zrobią karmę dla psów. Ale jutro będzie już znośnie...

Alois nie odpowiedział. Bał się nawet myśleć, że zmienny mógłby skłamać. Może nie było to zbyt szlachetne, ale zamiast w to wnikać, zasnął, gdy tylko zmrużył oczy.

Seria Noruk: Syn PółnocyWhere stories live. Discover now