Rozdział XXXVIII

58 13 24
                                    

Tej nocy Alois nie spał dobrze. W ogóle nie udało mu zmrużyć oka do białego świtu. Pozwalał sobie tylko na chwilowe wyłączenie umysłu. Nie chciał, żeby zmienni go zaskoczyli we śnie, kiedy ci pokroju Ryudn postanowią go ukarać. Pod wpływem zmęczenia powoli jednak nabierał przekonania, że może rzeczywiście znaczył zbyt mało, aby przejmować się jego „wybrykiem".

Parsknął na tą myśl. Trudy ostatnich tygodni, wyrzeczenie się tego, co łączyło go z Greenie (czymkolwiek by to nie było), podjęcie się najbardziej heroicznego czynu w całym swoim żałosnym życiu zrównywał do czegoś takiego. Przecież żołnierze, których więziono na tym dworze przed nim, też tylko próbowali uciec.

Wspominając to, co usłyszał od Greenie, nie było szans, aby uniknął konsekwencji. Zwłaszcza ze swoją zaszczytną funkcją. Nie wiedział, jak mundurowi umierali: jedynie to, że śmierć była nieunikniona. W tamtej chwili miał nadzieję na szybki koniec.

Pocieszał się, że chociaż Griffin wróci do domu. Nie chciał zapeszać, ale w końcu mag mógł swoim darem znacząco ułatwić sobie przeprawę. Na pewno miał przez to łatwiej niż gdyby szedł z nim. Z tego, co Alois od niego słyszał, nie było też nikogo skorego rzucić się w pogoń za nim. Poza tym... Magowie przed wiekami tułali się po Ezdenie i dawnych królestwach ludzi jako koczownicy, rzadko osiadali gdzieś na stałe, wznosząc piękne budowle; Riff wielkie przeprawy miał we krwi.

Alois w końcu przegrał walkę z sennością. Zanim odczuł głód i przemógł się do wstania z łóżka do podrzucanego mu ukradkiem kosza z żywnością albo misy z wodą do obmycia, minęły jeszcze dwie noce. Nie myślał, że mógł być tak wycieńczony po zaledwie kilkugodzinnym marszu. Najwyraźniej praca u zmiennych zatarła wspomnienie ograniczeń ciała towarzyszących mu przez całe życie.

W końcu jednak znudzenie zaczęło dawać się Aloisowi we znaki. Ścielił łóżko, porządkował papiery na biurku, przybory kosmetyczne w szufladach szafki. Pomimo półmroku starał się wytrzeć nawet najdrobniejszy kurz, jaki osiadł na drewnie. Plecak jednak pozostawił nietknięty na krześle.

Ostatecznie doszedł do wniosku, że jego ostatnie lata polegały niemal wyłącznie na zmaganiach z bałaganem. Sprzątał dom, sprzątał przy matce, sprzątał na półkach w aptece. U Ezdeńczyków także. Nie robił nic innego tylko układał wokół wszystkich.

Uśmiechnął się, kiedy z czarnych chmur w końcu spadł deszcz, a półmrok rozświetliły błyskawice. Nie lękał się, kiedy wiatr wymierzył salwę gradu na jego okna. Pewną sympatią darzył ten naturalny akt oczyszczenia. Dawał nadzieję, że tak jak niebo zsyłało na ziemię wodę, pozwalając jej się uzdrowić, także siły wyższe nie były obojętne wobec śmiertelnego stworzenia.

Grad atakował zaciekle mury zamku, gdy Alois wciąż odsuwał meble, odsłaniając poszczególne fragmenty ścian. NAPRAWDĘ mu się nudziło, skoro ze szmatką z jakiejś przepoconej koszuli szorował nawet niedostępne oczom zakamarki. Nie chciał przyznać, że miał nadzieję odnaleźć jakieś tajne przejście ukryte w murach, które zwróciłoby mu wolność. Nawet nie wiedział kiedy ze swoim przedsięwzięciem przeniósł się w okolice komody.

Ostatni już raz przejeżdżał dłonią pod samą ścianą, do której przylegała szafa, kiedy do mieszanki bębnienia deszczu, grzmotów i własnego oddechu dołączyło brzdęknięcie. Alois zmarszczył brwi, w pierwszej chwili uznając to za omamy. Jednak kiedy ponownie przejechał ścierką w pobliże nogi mebla, znowu usłyszał ten metaliczny dźwięk. Podsuwając się na przedramionach, wypatrywał przyczyny tego hałasu. Z wielkim trudem odsunął mebel od ściany. Ledwie uzyskał wąską szczelinę. Wpadało przez nią dość światła, aby ponownie wsunąć się pod mebel i znaleźć tajemniczy przedmiot.

W pierwszej chwili Alois poczuł zawód, kiedy wyciągnął gwóźdź. Jego powierzchnię pokrywał brunatny nalot zdradzający wiek. Koniec szpikulca był natomiast stępiony. Młodzieniec tarł palcami, badając szarawy pył, który pokrywał przedmiot cienką warstewką.

Seria Noruk: Syn PółnocyWhere stories live. Discover now