Rozdział VIII

105 17 25
                                    

Mijały kolejne dni marszu.

Zgodnie z ustaloną w czasie nocnej ciszy strategią, kiedy Alois udawał półżywego, dzięki czemu całą trójką mieli lepsze jedzenie. Jego rola mu uwłaczała. Myśl o wieczornej porcji mięsiwa w miejscu łojowej potrawki skutecznie zagłuszała jednak jego honorową postawę i idealnie spełniał się jako ten „felerny".

Nie potrafił, nie myśleć o tym, co działo się równolegle w Kariorum. Czy Helen dotarła do miasta? Czy już zaczynało pani Deve brakować pieniędzy, czy jeszcze nie? Czy jego rodzicielka – albo chociaż redakcja – poznała się na jego przedłużającej się nieobecności? Trapiła go niewiedza, choć dobrze wiedział, że mądrzejszym byłoby zapomnieć o tym przynajmniej do czasu, jak wyklarują się jego perspektywy i będzie mógł opracować jakiś plan działania.

No właśnie. Innym zagadnieniem zastanawiającym Aloisa były zamiary zmiennych wobec jeńców. Nic nie wskazywało na to, żeby nie mogli ich wszystkich zabić w mgnieniu oka, a zamiast tego utrzymywali przy życiu, przynajmniej na razie.

W czasie drogi nie odbyło się jednak bez ofiar ich agresji. Paradoksalnie, gdy dwoje starszych ludzi umierało z wyczerpania, nie kiwnięto nawet palcem czy szponem. Alois nawet nie wiedział, co działo się z ich ciałami, a nie było mu przecież daleko, by do nich dołączyć. Z racji stawionego zmiennym oporu nawet bardziej, powiedziałby. Pewnie to stanowiło powód nienawiści innych jeńców.

Marsz był coraz bardziej kłopotliwy dla Griffina i Vangiego, jak kazał na siebie mówić żołnierz. Przynajmniej tak wnioskował Alois po pocie perlącym się na ich czołach, kiedy to od paru godzin kroczyli w pełnym słońcu pośród polan. Żołnierz wszak klął na skwar, ale ostatecznie dźwigał chorego każdą następną godzinę.

Griffin nie odzywał się prawie w ogóle. Nawet jeśli pogoda nie czyniła jego życia łatwiejszym, to nie to trapiło maga. Zmęczenie odciskało się na jego twarzy, jakby dźwigał jeszcze dodatkową setkę ludzi. W zasadzie poczucie odpowiedzialności, żalu, a nawet zwyczajnej tęsknoty już stanowiły uzasadnienie dla jego stanu, myślał Alois, coraz intensywniej zastanawiając nad sposobem wsparcia przyjaciela.

Pochopnie podjęli ryzyko, by pomóc garstce zaatakowanych przez bestie w przypływie durnego heroizmu! Jacy oni byli naiwni! Obrazy brutalności zmiennych, którzy ich pojmali, nadal ich przytaczały. Ironią losu było chyba to, że dwoje ostałych przy życiu przejezdnych, których to spotkali w czasie wypadu nad rzekę z Helen, patrzyła na nich wrogo.

Alois nie miał za kim tęsknić. Sophie było blisko do takiej osoby, ale to było przed tym, zanim dała mu wyraźnie do zrozumienia, jakim jest nieudacznikiem. Wiedział, że również nikt go nie oczekiwał, a jeśli już, to na pewno nie z dobroci serca. Czuł się podle ze świadomością, że nawet gdyby jego brat żył, również by go nie wspominał. Rozumiał jednak żal Griffina, który opuszczał maga tylko na te krótkie chwile, gdy musieli coś ustalić w czasie wypróżniania.

Niespodziewanie dowódca jednostki zarządził postój na łące. Tym razem nie dano jeńcom jedzenia, tak jak miałoby to miejsce wieczorem. Wyznaczony centaur rozlewał wodę z bukłaków, które nosili najniżsi rangą zmienni, odkąd wędrowcy minęli strumień.

Alois odebrał czarkę z napojem od zmiennego osobiście. Ezdeńczyk nie okazał żadnego zdziwienia. Pewnie wydajemy się im wszyscy jednakowi – skomentował mentalnie, gdy istota nalewała kolejnym jeńcom wody. Może nic szczególnego, ale pomimo niechęci do ludzi, nie rozlał nawet kropelki życiodajnego płynu.

Po dotarciu do miniaturowego obozu jego towarzyszy, Alois spoczął obok nich. Powoli pił z naczynia, wiedząc, iż nie dostanie więcej. Vangie i Riff, którzy wcześniej odebrali swoje racje, nie bawili się w podobne ceregiele – opróżnili miseczki duszkiem.

Seria Noruk: Syn PółnocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz