Rozdział XXI

68 13 37
                                    

Nim jeszcze nastał świt, niewolnicy już nie spali. Przejęci szeptali między sobą w napięciu. Z korytarza dobiegał hałas kolejno otwieranych drzwi do izb zmiennych, którzy także wydawali się być tego dnia bardziej czujni niż zwykle.

Beliar przybył na zamek.

Na stołówce nikt nie był skory do rozmowy. Absolutnie nikt. Wszyscy byli pogrążeni w ponurym oczekiwaniu jakiejś katastrofy i własnych miskach ze śniadaniem.

Alois także czuł niepokój. Stopniowo znikający z korytarzy błękitnokrwiści zmienni przypominali mu ciszę przed burzą. Ostatnio nie posłuchał się przeczucia i pojechał nad Rzekę... Nie miał zamiaru znowu popełniać tego błędu.

Pościeliwszy starannie łóżko, przemknął koło serca zamku niczym cień. Nie było to łatwe, bo w kotle panowała głucha cisza, jakby znajdował się tam tylko on sam... I nie wydawało mu się to wtedy dużo lepszą alternatywą od odgłosów orgii czy tortur.

Nie mógł przecież zostać w bursie, licząc na szczęście. Miał jednak zamiar wziąć przykład z Ezdeńczyków i rzeczywiście zejść z widoku. Alois zawahał się, kiedy przekraczał próg szklarni. Stojąc jak słup, równie dobrze mógł sam pójść do Beliara i poprosić o egzekucję. Zmienny raczej by mu tego nie odmówił... Młodzieniec ruszył więc w głąb skrzydła ogrodowego zamku. Nie mógł przegonić trzepoczącego lęku w piersi.

Bezbłędnie skierował się w stronę ziół, które – wedle plotek – zaczął dręczyć jakiś owad. Kompletnie nie wiedział, jak na to zaradzić, ale za to tam najpewniej była Fulke. Nie mylił się – kobieta łapała szkodniki i rozcierała je na brunatną, obślizgłą miazgę.

Fulke pociągnęła nosem, marszcząc go jeszcze bardziej, skierowawszy wzrok na mężczyznę.

– Beliar jest na zamku – warknęła, nie patrząc na niego.

Alois odchrząknął, ignorując ukryty przekaz.

– Raczej zwiedzanie ogrodów nie należy do priorytetów zmęczonego trudami podróży wędrowca – odparł powoli, zbliżając się do grządki.

– Odejdź i się chowaj – Przeganiała go, patrząc nań gniewnie. Prędko sprecyzowała: – Ale nie tutaj – zaznaczyła, odsłaniając kły.

Alois nie odchodził, patrząc wyczekująco. Fulke chwilę utrzymywała nieubłaganą pozę, na którą składało się spojrzenie z góry spod przymrużonych powiek i wyprostowana sylwetka. Już myślał, że może rzeczywiście wytrwa w swoim postanowieniu, kiedy zmienna spuściła wzrok, wycierając ręce w fartuch.

– A przynajmniej nie przy mnie – poprawiła się, widząc, jak ze spokojnej twarzy mężczyzny odpływa krew.

Alois kiwnął głową w podziękowaniu, ukrywając się przy fontannie i schowku z narzędziami. Tym razem nikt nie pilnował składzika, więc mógł zaspokoić swoją ciekawość.

Bowiem za rzędami półek, o które opierano łopaty, haczki, grabie, taczki albo piętrzyły wiadra, były jeszcze jedne drzwi. Drewniane, proste, bez żadnych zabezpieczeń, nie licząc czujnych oczu ezdeńskich bestii. Tak też, aby odwrócić uwagę od wspomnienia pierwszej i jedynej jak dotąd konfrontacji z hrabią Beliarem, położył dłoń na żelazną klamkę i je pchnął.

Przez plątaninę pnączy w okienku pod sufitem wpadało niewiele światła. Jednak wyraźnie dostrzegał słoje ze szkła i gliny ciągnące się rzędami na wysokość całej ściany. Po przeciwległej stronie stało biurko, właściwie stół roboczy. Jedna część była skryta pod chaotycznie ułożonymi kartkami i zasuszonymi roślinami, a druga pod dwiema księgami.

Alois zamknął za sobą drzwi, upewniając się, że na zewnątrz praca toczyła się zwyczajowym rytmem, a przynajmniej takim, jakim mogła w obecnych okolicznościach. Mężczyzna podszedł do stołka, który stał obok biurka. Domyślił się, że był w czyimś gabinecie.

Seria Noruk: Syn PółnocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz