Rozdział X cz.II

78 15 38
                                    

Kary wilk nie miał jednak zamiaru zabić Aloisa. Jeszcze.

To za jego sprawą został przeprowadzony przez labirynt korytarzy, aby wreszcie spocząć. Po drodze napotykał jeńców, którzy zajmowali miejsca na hamakach: nie miał od razu trafić pod młotek tak jak dziesiątki innych ludzi.

Pozostawiony w ciemnej sali nie spieszył się do snu. Przez zmęczenie jednak wolniej myślał... Nim zdecydował, jakie pytanie mógłby zadać innym więźniom, zapominał o nim. Alois zaś wątpił, czy ktoś prócz niego kojarzył Vangelisa i Griffina z imienia. Toteż zirytowany prędko porzucił poszukiwania. Przynajmniej część pytań straciła aktualność, gdy zmienni przywołali jego grupę do kolejnego pomieszczenia.

Alois ucieszył się na widok Vangiego odzianego w taki sam strój co on sam. Gdy okazało się, że żołnierz był przytomny, Kershaw porzucił próbę wdrapania się na jeden z hamaków, będących alternatywą dla słomianych posłań na ziemi.

Vangelis przyglądał się sklepieniu, w którego wykucie włożono więcej wysiłku niż w wytyczaniu korytarza przez górę. Już na pewno nie było tu mowy o przypadkowych nierównościach, które miałyby zostać po dłucie bądź kilofie. Nie oznaczało to jednak, że pomiędzy kolumnami w połowie zanurzonymi w skale pojawiały się jakieś zdobienia.

– Żyjesz... – zaczął Alois, osuwając się na ziemię koło żołnierza. Chociaż miało zabrzmieć to jak pytanie, głos go zawiódł.

– Jak widać – mlasnął Vangie z uniesionymi brwiami, zaciągając kamizelkę ciasno na swojej wyrzeźbionej służbą piersi. – No, może jednak nie. W życiu bym się tak nie wystroił.

Widać było, że unikał nadwyrężania mięśni na plecach, gdy siedział. Zmienni od razu zastrzygli uszami, kiedy syknął, kładąc się na brzuchu na słomianym posłaniu. Nie uszło to uwadze Aloisa, który jeszcze chwilę im się przypatrywał, aż wrócił wzrokiem do żołnierza.

– Kiedy się ocknąłeś? – spytał konspiracyjnym szeptem żołnierza. Vangelis nie podniósł głowy z ramienia ani się nie spojrzał.

– W myjni – mruknął, marszcząc przy tym brwi. Włosy wokół blizny na brodzie się nastroszyły, kiedy zacisnął zęby. Alois kiwnął na to głową.

Pod ścianami zalegali ludzie, którzy w zduszonym szepcie brzęczeli jak rój much. Wszyscy mieli spuszczone głowy i nie kryli swej bezsilności.

– Potem byłem na wywiadzie – ciągnął dalej żołnierz. – A potem trafiłem tu.

– Widziałeś Griffina? – zapytał Alois, starając nie zdradzić po sobie, jak bardzo obawiał się o los przyjaciela.

Magowie według legend mieli być neutralnym, wędrownym ludem. Konflikt pomiędzy ludźmi i zmiennymi zupełnie ich nie dotyczył. Jednak za sprawą ich patriarchy przed sześćset laty przystąpili do walki po stronie jednego z najpotężniejszych królów śmiertelnych – Makatzy Krwistookiego. W zamian za ofiarowanie magom ziem na południe od Rzeki, zaprzepaścili swoją neutralność, skazując się odtąd na wieczną nienawiść Ezdeńczyków. Gdyby zatem dowiedzieli się, że Griffin był magiem...

Vangie pokręcił głową, zaprzeczając:

– Wydaje mi się, że chcą z nas zrobić siłę roboczą – westchnął niskim tonem, podnosząc wzrok.

– Właśnie tak jest – przyznał ponuro Alois.

Żołnierz kiwnął głową na znak zrozumienia, po czym znowu zamilkł. Alois zauważył, że zaczął dygotać, ale nie wiedział czy z frustracji, czy rzeczywiście z zimna. Lepiej byłoby, żeby się nie rozchorował lada moment przed... Przed czym właśnie?

Seria Noruk: Syn PółnocyWhere stories live. Discover now