Rozdział XXIV cz.II

59 12 8
                                    

– Bogini, jak dobrze, że wreszcie możemy porozmawiać bez jakiejś afery w tle – westchnęła radośnie pokojówka, zdejmując z głowy czepek.

– Rzeczywiście, miła odmiana – zgodził się z nią Alois, uśmiechając się lekko.

– Rozluźnij się. Jak będziesz potrzebny, na pewno to usłyszysz. – Zaśmiała się Greenie.

Rzeczywiście, o to się nie musiał martwić. W zasadzie dostał jasny komunikat, że tego wieczora nie powinien się spodziewać już jakiegokolwiek rozkazu. „Masz przerwę" – skwitował to Numa. Wystarczająco czytelnie, prawda?

Alois zatem zaszedł do kuchni, gdzie dziewczyna o tej porze pomagała. Nie wiedział, co go tam zawiodło, ale to samo sprawiło, że przystał na propozycję spaceru. Tak też idąc w towarzystwie służki, sycił zmysły widokiem starannie zadbanych roślin.

Przynajmniej usiłował, bo Greenie zarzucała mu częstokroć sztywność. Szturchała go, ilekroć wydawał się jej spięty. Miało to miejsce cały czas...

– No i znowu. Może jednak jesteś żołnierzem? – zażartowała, przybierając prześmiewczą pozę. Wymachując rękoma na boki, wyprzedziła mężczyznę, aby przystanąć przy jednej z rzeźb.

– Od razu Jej Królewskiej Mości – odparł w tym samym tonie Alois, starając się uśmiechnąć szeroko. Czuł, że te starania skończyły się klęską, nagle doceniając uroki półmroku.

– Pewnie Królowa ma u was swoich ludzi, więc wiesz... – wyszeptała służka, poruszając brwiami.

Mężczyzna powstrzymał się od wyjaśniania ustroju, jaki panował na Północy. Za to patrzył, jak pierwsze gwiazdy pojawiają się na ciemniejącym niebie. Przyglądając się konstelacjom, stwierdził, że większość jest mu obca. Ich kształty były lekko rozmyte przez szkło na dachu szklarni.

Służka podeszła do niego, również podnosząc głowę w górę. Szybko zrezygnowała z tego, rozmasowując szyję. Alois także przeniósł swoje spojrzenie.

Nie mógł się napatrzeć na jej włosy skrywane pod czepkiem niczym jakiś artefakt. Krnąbrne kosmyki wypadające z warkocza znowu kusiły go, aby je wsunąć do czepka. Przynajmniej na tyle, aby móc w pełni patrzeć na oczy koloru syropu klonowego.

Prędko zaniechał swoich obserwacji, kiedy spostrzegł się, że były odwzajemniane. Skupił się na wierzchołkach przyciętego żywopłotu, tylko przypadkiem kryjąc w ten sposób czerwone plamy pojawiające się na jego twarzy.

Kątem oka dostrzegł, jak służka zakłada włosy za uszy. Pomimo dziwnego ścisku w swoim wnętrzu i gorąca na policzkach, nie mógł stłumić wywołanej ciekawości związanej z jej uroczą reakcją. Ostatecznie nie zaspokoił jej, kiedy wznowiła spacer wzdłuż chodnika.

Zupełnie skupił się na tym, co chciała powiedzieć. Prawie zawsze to były jakieś radosne i pogodne wieści.

– Czy wiedziałeś, że hrabia organizuje bal? – spytała Greenie, na co Alois chciał pokiwać głową. Zamiast tego zdobył się na krótkie „nie".

Niedobrze mu było z tym, że znowu go czymś zaskakiwała. Dlatego zdusił w sobie chęć wyjaśnień, czując się w tamtym momencie wyjątkowo nieporadnie. Logiczne usprawiedliwienia nie mogły wygrać z jakąś dziwną, absurdalną dumą.

– Na przesilenie jesienne – odparła, jakby to miało wszystko tłumaczyć. – Bal ma być zrobiony z pompą jak za jego najlepszych czasów. A przynajmniej tak słyszałam...

– Przesilenie jesienne? – Nie powstrzymał się Alois, na co dziewczyna się odwróciła.

– No tak? Płody ziemi i inne takie – podsumowała, kopiąc żwirek pod cyprysy. Odwracając się, na chwilę zawiesiła na nim spojrzenie i spytała: – U was tak nie ma?

Mężczyzna ujrzał w jej oczach ciekawość, która przystawała komuś beztroskiemu a nie niewolnicy. Jej przebojowość i upór sprawiał, że z lekkością jej odpowiadał. Nawet się nie przejął, że miało się zjechać kilkadziesiąt zmiennych.

– Nie. – Pokręcił głową. – Na Północy świętuje się na wiosnę i zimę. Oczywiście są też mniejsze święta, ale te raczej odchodzą do zapomnienia, bo ich inicjatorami byli magowie.

Starannie unikał przypominania kto, z której strony Rzeki się wywodził. W końcu oboje byli ludźmi. Ba, nawet gdyby któreś z nich władało magią, nie miało to znaczenia. Nadal dzielili z ludźmi śmiertelność, ograniczenia ciała czy jego słabości. Pomimo zaś kilku filozoficznych przesłanek sfery duchowej, intelektualnej czy kulturalnej Ezdeńczycy potrafili zmienić się w wielkie potwory. Co tu dużo mówić...

Dziewczyna założyła ręce na piersi, rozcierając ramiona. Nie usłyszawszy jednak ciągu dalszego, wzruszyła ramionami i odparła pogodnie:

– Co kraj, to obyczaj.

Alois skinął na to głową. Ostatecznie jednak wrócili jeszcze do tej rozmowy.

W altance, gdzie nie zapowiadało się, aby ktoś przychodził, przywoływali ważniejsze informacje z obu brzegów Rzeki. Pomijając kwestię kultu Bogini na Południu i Boga na Północy, rozmawiali o życiu doczesnym.

Wyraźnie więcej ekscytacji budziło w Greenie słuchanie o miastach takich jak Kariorum niż w samym opowiadającym. To, co jej było obce, u Aloisa budziło co najwyżej tęsknotę. Niemniej w tym względzie się nie wstrzymywał. Póki tylko pozwalała na to pora, szczegółowo jej opisywał to, czego nie miała szansy zobaczyć osobiście.

Robił to z lekkim uśmiechem na twarzy i ściśniętym sercem. Wracając do swojej komnaty, był jednak dziewczynie wdzięczny, że zmusiła go, by przytoczył owe kolorowe obrazy na nowo w wyobraźni. Przypomniał sobie nie tylko dlaczego powinien, ale także dlaczego chciał uciec.

Seria Noruk: Syn PółnocyWhere stories live. Discover now