Red Kingdom

By AnaTheEvening

54.5K 4.7K 9.8K

Wszystko było skończone, wszystko powinno było wrócić do normalności i upragnionego szczęścia Marietty King. ... More

#1 ' Idziemy jutro na imprezę. '
#2 ' Wódka z Colą. '
#3 ' Daj mi swój telefon. '
#4 ' Zrobię to. '
#5 ' Nie umiemy być ze sobą szczerzy. '
#6 ' Wszystko w swoim czasie. '
#7 ' Czy z nim jest okej? '
#8 ' (...) Cię. '
#9 ' (...) z dziewczynami się nie zadziera '
#10 ' To był czas, by się odegrać. '
#11 ' Czemu nie lubisz urodzin? '
#12 ' Chcę, byś była moja. '
#13 ' Nie mogę się na ciebie napatrzeć (...) '
#14 ' Chcę się z tobą kochać. '
#15 ' A jest dobry dla ciebie? '
#16 ' Scottowie, miło was znowu widzieć. '
#17 ' Marietto, proszę, porozmawiajmy. '
#18 ' Ciebie też kolejny raz zniszczę, jak pół roku temu. '
#19 ' To jest zbyt podejrzane. '
#20 ' Daniel żyje? '
#21 ' To ja mogłam umrzeć. '
#23 ' Miałeś być szczery w tym, co robisz. '
#24 ' Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. '
#25 ' Proszę, nie zostawiaj mnie. '
Epilog

#22 ' Nie dasz rady. '

1.6K 161 177
By AnaTheEvening

Spojrzałam pytająco na Daniela, przetwarzając dokładnie to wszystko, co mi powiedział. Widać było, że wzbudził tym lekkie kontrowersje, bo cała grupa spojrzała na niego, wytrzeszczając oczy.

- Musimy zwołać ich wszystkich i zaproponować rozejm na, chociażby czas wojny z wrogiem. - Ogłosił blondyn, patrząc na mnie.

Naprawdę poczułam się, jak na początku, gdy tłumaczył mi cały opis przedwojny. Z biegiem czasu, zauważyłam, że przedwojna, choć była straszna, nie imała się do tej prawdziwej wojny, z którą teraz przyszło nam się zmierzyć.

Po tych słowach wszyscy pokiwali przytakująco głowami i zaczęli wprowadzać plan w życie. Zadzwoniono do każdego przywódcy i ogłoszono mu, by przyjechał z bandą swoich ludzi do bunkru, gdyż tam miała się odbyć obrada pokojowa.

Zaczęto też obwieszczać Redsom przez megafon, co dokładniej tam się zaraz miało wydarzyć. Poszliśmy więc w dół, schodząc po schodach i wychodząc na dwór. Rozejrzeliśmy się, by spojrzeć, czy ktoś już odjeżdża, a z daleka można już było zobaczyć nadjeżdżające samochody.

- Mam nadzieję, że nas nie zabiją. - Powiedziała Carmine niechętnie. - Niby to nasza ziemia, ale cholera wie, co im w mózgu siedzi.

Westchnęłam, przypominając sobie wszystkie okrucieństwa, za jakimi stali oni, ale również i my. Ani ja, ani Daniel nie byliśmy niewiniątkami, a śmiałam nawet twierdzić, że zrobiliśmy o wiele gorsze rzeczy od nich samych.

- Przygotuj scenę, bo będzie trzeba przemawiać. - Powiedział do niej Daniel, uśmiechając się i przytulając jej kruche ciało do swojego torsu.

Musiałam przecież mieć na uwadze to, że Carmine była od nad chcąc nie chcąc młodsza i przeżywała różne sytuacje inaczej od nas. Nie mówiłam, że było to złe, bo było to jak najbardziej normalne, a po Danielu dało się wyczytać, że chciał pomóc siostrze. On od zawsze ją kochał i to było przepiękne, zobaczyć, jak Daniel okazuje w końcu uczucia w sposób, w jaki powinien od samego początku.

Blondynka pokiwała lekko, chwytając za rękę Noena i jeszcze raz wzdychając. Uwielbiałam ich parę i zawsze, jak widziałam ich razem, moje serduszko się cieszyło. W końcu przeszli niezłe gówno, do którego ja sama niestety dołożyłam cegiełkę, ale zostali razem.

Nikt z nas nie był zły, a najzwyczajniej zraniony i smutny. My potrzebowaliśmy miłości, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że tylko ona zdoła nas wyciągnąć z dołu i uratować. Nasi przeciwnicy musieli to zauważyć i zaczęli wykorzystywać przeciwko nam, chcąc zabrać nam osoby, które kochamy. Nie mieli jednak racji, że po tym się poddamy.

- Jadą. - Ogłosił Scott, łapiąc mnie za bok talii i przyciągając do swojego boku.

Nie tylko jego szczęka zacisnęła się od stresu, ale i moje całe ciało, które, gdy zobaczyło Gideona przeszło pewien rodzaj stresu i paniki.

Ten człowiek przypominał mi tak wiele złych wspomnień, których niestety udało mi się doświadczyć. On rozpoczął przedwojnę, zabił dużo ludzi, podpalił auto Stylesa, a także przez niego zginął także mój najwspanialszy przyjaciel. 

Jednak Gideon nie był wcale taki zły, jak początkowo każdemu mogłoby się wydawać. Widać było po jego zachowaniu, że nadal był młody i podejmował szczeniackie decyzje, które, mimo że później były opłakane w skutkach, to były głupie.

Patrząc na aktualną sytuację, zderzyliśmy się z przeciwnikiem, który rozkładał na łopatki każdym ruchem i był w stanie zrobić dosłownie wszystko, byśmy cierpieli. Gideon przy tym był zaledwie Gideonem.

Coraz więcej samochodów czy motorów zaczynało przyjeżdżać na nasz teren, a ludzie nawet przychodzili pieszo. Wszystkich witaliśmy pokojowym podaniem ręki, a następnie zapraszaliśmy do środka bunkra.

Patrzyli na nas z ukosa, jakby pytając, o co chodziło. Nie umieliśmy jednak odpowiedzieć na to pytanie, bo sami nie wiedzieliśmy, czego chcieliśmy.

Znaczy, ja nie wiedziałam, co znowu wymyślił Daniel.

Gdy sami weszliśmy do środka przez rozwartą klapę, schodząc na dół po dość ciasnej drabinie, wyszliśmy na naprawdę wielką, nawet śmiałam twierdzić, że kilometrową norę.

Staliśmy na brudnej, szarej betonowej podłodze, która nawet nie była prosta. Nie musiała jednak taka być, bo z tego, co się orientowałam i zapamiętałam ze słów innych, to składowano tu narkotyki, a gdzie teraz one się znajdowały, to nie miałam bladego pojęcia.

Ściany były tego samego koloru i faktury, co podłoga i cholernie wysoki sufit. Praktycznie dało się poczuć, jakbyśmy byli w jakiejś starej kopalni czy czymś tego typu. Dodatkowym faktem było to, że walały się wszędzie pod nogami pudła, które były ciężkie jak cholera, gdyż zrobiono je z drewna. To samo tyczyło się większych pudeł, które przewyższały wielkością nawet mnie czy Daniela, ale te stałyśmy kontach wielkiego pomieszczenia.

- W tych wielkich, zamkniętych pudłach, które można otworzy tylko wytrychem, znajdują się bronie. - Mruknął Daniel, wskazując na poszczególne rzeczy. - Naprzeciwko nas, czyli wyjścia, da się ujrzeć scenę, z której mamy dzisiaj przemawiać. Trochę jej nie widać z tak wielkiej odległości, ale gdy się zbliżymy, to na pewno ją zauważysz.

Zaczęliśmy więc iść w jej kierunku, wymijając grupy nastolatków, które nie zawsze patrzyły się na nas przychylnie. Śmiałam nawet powiedzieć, że większość patrzyła na nas, jakbyśmy byli najgorszymi ludźmi narodu.

Gdy dotarliśmy do ściany i wielkiej sceny, zauważyłam, że po prawej stronie znajdują się schody, po których zaczęłam się natychmiastowo wdrapywać.

Spojrzałam jednak w lewo, zauważając coś, co całkowicie mnie sparaliżowało. Za kratami, w dziurze znajdującej się w ścianie, zauważyłam stojącą Harper i Peytona.

Byli zamknięci i przez to, że znajdowali się na widoku, ludzie podchodzili do nich. Nie wydawało mi się, że mówili do nich milutkie rzeczy, czy głaskali po główce, jednak nie było mi ich wcale szkoda.

Gdy znaleźliśmy się na podwyższeniu, Daniel chwycił mikrofon, a Styles wydał ze swoich ust głośny gwizd, który rozniósł się echem po sali, w której się wtedy znajdowaliśmy.

- Drodzy zebrani! - Zaczął Daniel, spinając swoje miejsce i podnosząc swój głos na pewny, mocny ton. - Zarządziłem obradę pokojową, gdyż patrzyłem na to, co aktualnie się dzieje na ulicach. - Westchnął. - Bracia i siostry, my gdy złączymy nasze siły, staniemy się niepokonani. Wygramy walkę z wrogiem, mszcząc się za krew naszych przyjaciół. - Daniel wskazał na tłumy, w których znajdowali się przywódcy, wołając ich ochoczo na scenę ruchem ręki. - Dlatego, jeśli żaden z waszych przywódców nie chce rozlewu waszej krwi, wejdzie na tę scenę i uściśnie mi rękę, w geście chwilowego pokoju i zawieszenia broni między młodocianymi gangami w Porter Brook.

Od razu zauważyłam pewną manipulację, która z ust Daniela była dość niewinnie zagrana. Widać było, że nie rzucał słów na wiatr, więc doskonale wiedział, że tak twarde słowa, jak „ Dlatego, jeśli żaden z waszych przywódców nie chce rozlewu krwi" będą stanowić idealny punkt zaczepienia, który stawi go w dobrym świetle, jako tego, który zamierzał załagodzić całą napiętą sytuację.

Nim się spostrzegłam przed szeregi wyszedł Blease i Sean, którzy momentalnie popędzili do nas, ściskając pewnie i mocno rękę Daniela. Za każdym razem, gdy ugoda była zapieczętowana, w sali roznosił się okrzyk szczęścia, połączony z gwizdaniem i wiwatem innych.

Jerome przez chwilę się wahał, ale z wielkim westchnięciem w końcu wyszedł przed szereg, zmierzając w naszym kierunku. Gdy uścisnął dłoń, kolejny raz zabrzmiały okrzyki, które wprawiały mnie w pewnego rodzaju poczucie zwycięstwa.

Nasza historia nawracała koło, łącząc wszystko w zupełnie inny sposób. Zamiast wojny braliśmy ugodę, spokojne miasteczko, w którym żyliśmy, zamieniło się w prawdziwy poligon. Ja z Danielem, którzy na początku siebie nienawidziliśmy, byliśmy teraz partnerami w zbrodni. Wszystko się odwróciło, jakby był to jakiś czar, bo mogłam przytaczać skrajności na okrągło, a one wciąż namnażały się w moim umyśle.

Oczywiście najdłużej nad decyzją zastanawiał się Gideon, który przez długi czas nie wychodził ze swojej grupy. Poniekąd mu się nie dziwiłam, bo w końcu to my z nim mieliśmy najbardziej podpisane kontakty, które nawet nie były do końca wyjaśnione. Po prostu jednego dnia Degory obiecał zająć się Gideonem i też tak zrobił, bo chłopak nigdy już nam później nie zagrażał.

Jakie więc było moje pozytywne zdziwienie, gdy chłopak wyszedł przed szereg, wprawiając resztę w lekkie zakłopotanie. Ja jednak poczułam dość wielki niepokój, który dopiero ustał, gdy chłopak ścisnął rękę Daniela, pieczętując tym samym pokój między gangami na czas bliżej nieokreślony.

To uczucie było czymś w rodzaju ulgi, której do końca nie dało się opisać. Niemniej jednak cieszyła ona bardzo i wprawiała mnie w pewien rodzaju spokój, przelatujący przez całe moje ciało.

Widać było również, że zebrani cieszą się z zawartego przymierza i czekają na werdykt, który miał wszystko zwieńczyć. Daniel więc chwycił za mikrofon i z cwaniackim uśmieszkiem, zaczął obwieszczać swój plan innym.

- Zawarto więc tymczasowy pokój, którego złamanie wiąże się z karą śmierci dla całej ludności danego gangu. - Powtórzył, wprawiając najprawdopodobniej wszystkich tymi słowami w lekkie zakłopotanie. - Mam więc nadzieję, że będziemy żyć w zgodzie i zajmiemy się tymi szkodnikami.

Daniel wskazał palcem na tą dziwną celę w ścianie, w której znajdował się Peyton z Harper. Udawali, że nie do końca byli przerażeni, ale ja stad czułam, jak bardzo strach mrozi im krew w żyłach.

- To właśnie ta dwójka w głównej mierze jest odpowiedzialna za rumor na ulicach, nieprawdaż panie Archer? - Zwrócił się do bruneta wyzywająco. - To właśnie dzięki nim aktualnie wszystko płonie, a niewinni ludzie padają, jak kaczki. Pracują oni dla kogoś z góry, kto pragnie naszej śmierci i zagłady całego miasta. Nie chcą jednak zdradzić swojego przełożonego i ułatwić nam sprawę, podając nam jego dane. - Daniel teatralnie prychnął śmiechem, wywracając oczami. - Myślą, że jak go zdradzą, to zginą, ale nie zdają sobie sprawy, że działa to w dwie strony, a fakt, że panna Harper jest w ciąży, chyba sprawia trochę przykrości, nieprawdaż panie Archer? - Na twarzy Daniela zawitał bestialski uśmiech, który posłał agresywnie chłopakowi. - Nie chciałbyś chyba stracić dziewczyny i dziecka, lub zostawić ich samych, co? Więc co sadzisz na temat podzieleni się z nami tak ważną informacją, jaką są dane twojego szefa? Co myślicie o tym ludzie, przyciśniemy go?

Tłum od razu odpowiedział wrzawą, a niektórzy pokusili się nawet popukać i poszarpać kraty, za którymi znajdowała się para. Wtedy już nawet nie ukrywali strachu i byłam pewna, że byli przerażeni, bo emocje odbijały się na ich zimnych twarzach.

Daniel oddał mikrofon i zeskoczył ze sceny, przeciskając się przez tłum ludzi, w kierunku Harper i Peytona. Ja sama szybko zeszłam po schodach i popędziłam za nim dość żwawym krokiem.

Peyton odsunął się od krat, próbując przechytrzyć Daniela, ale nie spodziewał się tego, jak chłopak jest nieprzewidywalny. Zdenerwowany blondyn wszedł do celi, łapiąc nastolatka za ubrania i wyprowadzając na zewnątrz.

Przyglądałam się dokładnie reakcji Harper, która podpierała ścianę, przechodząc zawał. Nic nie wskazywało na to, żeby coś się stało z jej dzieckiem, co jednocześnie mnie radowało, jak i denerwowało, gdyż wiedziałam, co może się tutaj stać dziewczynie.

Scott uderzył plecami Peytona o twarde pręty celi, rozwalając mu tym samym tył głowy, który momentalnie zaczął krwawić. Nie chciałam na to patrzeć, ale jakaś chora niechęć i obrzydzenie do chłopaka kazała mi napawać się jego bólem. On był dla mnie już martwy.

- Dobrze Archer, zaczniesz śpiewać, dla kogo pracujesz, czy dalej mam rozkwaszać twoją mordę o metal? - Zapytał Daniel, chwytając chłopaka za szyję i przygwożdżając go do twardej powierzchni, aż ten nie zaczął zachodzić białą poświatą.

Do mojej głowy uderzyły wspomnienia, gdy uratowałam chłopaka przed śmiecia z rąk Daniela po tym, gdy zjechałam z górki w wózku. Wtedy wprost płakałam, błagając, by Daniel się opamiętał i puścił mojego przyjaciela z objęcia śmierci, a teraz patrzyłam, jak robił dosłownie to samo, czując się całkowicie obojętna na skutki. Żałowałam nawet, że wtedy Daniel go nie wykończył, bo może teraz wszystko byłoby inne.

Nie było trzeba długo czekać na odpowiedź nastolatka w stronę Daniela. Peyton po prostu splunął Scottowi w twarz, na co ten wpadł w wielki gniew.

Wymierzył Peytonowi cios z zaciśniętej piecu w prawy policzek, wyłamując mu ząb, bo chłopak plunął krwią po podłodze. Ludzie cieszyli się z krwawej jatki, która odbywała się aktualnie na ich oczach i obserwowali ją z prawdziwym zacięciem kibica. Widać jednak było to, że Redsi się zaniepokoili, gdyż Daniel w szale złości potrafił zrobić wszystko bardzo podświadomie i nawet mógł nieumyślnie kogoś zabić.

- Nadal nie zamierzasz gadać? - Warknął, przytrzymując jego zmiażdżoną szczękę.

Ten tylko się zaśmiał, a ja byłam w stanie zobaczyć już to, jak Daniel zabija Peytona jednym ruchem. Szybko więc powiadomiłam Stylesa i Noena, którzy podchwycili blondyna, a dwójka jakiś innych chłopków postawiła Archera w pionie.

Czas było się zabawić.

Peyton ogólnie nie ogarniał, co się z nim działo, ale przez fakt, jakim był nokaut od Daniela, nie był w stanie się z tym kryć. Był zdziwiony tym, że to ja teraz przejęłam pałeczkę.

Podeszłam więc do chłopaka, uśmiechając się teatralnie, patrząc jak jego parędziesiąt morda próbuje prychnąć śmiechem. Żałosne było to, że myślał o tym, że pogłaszczę go po główce.

Zamachnęłam się więc, sprzedając cios z otwartej ręki w jego siarczysty już policzek, skutecznie zmazując wredny uśmieszek z jego twarzy.

Dobrze wiedziałam, że Peyton będzie nieugięty, jeśli będziemy go bić, a nawet jeśli będziemy w stanie go zabić. Chłopak nie dbał o swoje życie, ale wiedziałam, że każdy miał swój słaby, a jego był w zasięgu naszej ręki.

- Wyprowadźcie Harper. - Zażądałam, patrząc, jak twarz Peytona próbuje nie drgnąć w żadnym wyrazie. Jednak jego oczy zdradzały więcej, niż mógłby sobie wyobrazić.

Obserwowałam kontem oka relacje Dale, w której ta kopała, krzyczała i próbowała się wydostać, ale na próżno, bo chłopak, który ją wyprowadzał, był od niej z dwa razy większy.

Uśmiechnęłam się wrednie do chłopaka, przesuwając się w stronę dziewczyny i posyłając niewinne gesty Archerowi. Widziałam, jak złość płonęła mu z oczu, a on sam miał ogromną ochotę mnie udusić.

Chwyciłam więc przerażoną, ale i głupio złą Harper za kark, ukazując jej brzuch, a następnie uderzając w niego ze zdecydowaną, choć niewielką siłą.

Widziałam, jak próbował się wyrwać, ale nie miał, jak tego zrobić, a ja musiałam stać hardo, trzymając głowę wysoko zadartą. Nie było wcale tak, że robiłam to wszystko z jakąś przyjemnością. Właśnie to serce mi się kroiło, gdyż nie chciałam robić nic z dzieckiem, ale nie miałam innego równie mocnego argumentu, by pogrążyć chłopaka.

- Nie dasz rady. - Fuknął agresywnie, choć w jego oczach widniała duża dawka przerażeni, którą dało się wyłapać przez ułamki sekund.

- Doprawdy? - Zapytałam, chwytając za jeszcze niewielki, ale widoczny brzuch dziewczyny. Przeczesałam ręką, robiąc na nim aroganckie kółka, które miały tylko spowodować zdenerwowanie i przerażenie.

Harper wprost już skamlała, ryczała i próbowała wierzgać. To, jakim potworem dla niej aktualnie musiałam być, sprawiało, że czułam się ze sobą źle, ale gdy patrzyłam na Peytona, automatycznie mi przechodziło.

Zacisnęłam mocniej rękę na środkowym punkcie brzucha, sprawiając, że dziewczyna zaczęła krzyczeć, a Archer się miotać. Jednak to nie był koniec.

- Macie pół minuty na wyjawienie mi jakiejś znaczącej informacji, inaczej dziecko zginie. - Powiedziałam spokojnie, choć w duchu krzyczałam.

Gdzieś tam z tylu głowy miałam fakt, że Peyton się nie zegnie, bo drogą dedukcji, to i tak po ujawnieniu informacji, Harper nie byłaby bezpieczna, ale w takich momentach nie powinno się w ogóle myśleć, a wybierać sercem, a ja dramatyzowała i przesadnie myślałam, bo działałam pod wielkim stresem.

- Działamy dla Koputronika, który mieszka w Splinder Springs, ale ja go nigdy na oczy nie widziałam, a nawet nie słyszałam. - Zaczęła rozpaczliwie recytować niczym katarynka. - Wszystko szło przez Peytona, bo jakaś rodzina i nie wiedziałam, że to tak się skończy. Ten człowiek zapłacił za moje leczenie bezpłodności, więc myślałam, że jest dobry, a później wszystko poleciało. Boje się, że nie zajdę ponownie w ciąże, więc proszę, zabij mnie.

To były mocne informacje i jak było widać po Peytonie, powiedziała za dużo.

Działa jednak w stresie i rozpaczy, co poniekąd mogło ją usprawiedliwić, ale nie mogłam narzekać. Powtórzyłam sobie w głowie jeszcze raz wszystko, co usłyszałam, rozmyślając, jak tego użyć. Musiałam przegadać wszystko z resztą, ale nie mogłam być gołosłowna.

- Zamknijcie ją z powrotem, jak na razie. - Mruknęłam, zdejmując palce z jej brzucha i wskazując na cele, do której od razu została wepchnięta.

Spojrzałam na Peytona, który nadal nie tracił woli walki. Było to heroiczne, ale głupie, zważywszy, na to, co się stało.

- Powiesz może coś więcej? - Spojrzałam na niego tymi maślanymi oczami, którymi kiedyś mnie mamił i pstryknęłam fikuśne palcami w jego chyba złamany nos. - Twoja dziewczyna puściła farbę, więc od ciebie zależy, czy przeżyjesz.

- Nigdy. - Warknął, spływając mi pod buty. - Nigdy nie zdradzę dobrego człowieka dla takiego diabła, jak ty.

Witamy w piekle.

- Możecie się nim zająć, bo i tak się nie ugnie, jak widać.

Nie było trzeba dwa razy powtarzać. Oddanie go tłumowi, było, jak rzucenie w paszcze lwa. Nie minęła minuta, a ja wiedziałam, że chłopak był już martwy.

Gdzieś jednak w sercu poczułam ukłucie, bo swego czasu bardzo się z nim zżyłam i zaprzyjaźniłam, a teraz praktycznie zabito go z mojego rozkazu. Miałam władzę i wiedziałam o tym. Nie miałam jednak pojęcia, czy powinnam była się z tego cieszyć, czy denerwować, bo jeszcze niedawno, gdybym występowała na scenie, odgrywając teatrzyk szkolny, umarłabym ze strachu.

Ile rzeczy potrafiło się zmienić w tak krótkim czasie.

- Co natomiast z nią? - Zapytałam tłum, który dość mocno pragnął krwi.

Mimowolnie się uśmiechnęłam, gdyż mnie słuchali. Jak ze zwykłej, szarej dziewczyny stałam się kimś, kto miał uznanie w ludziach, których się wcześniej bał.

Jednak po chwili stanęła koło mnie Carly, która zmierzyła dziewczynę od góry do dołu, przekazując mi i tłumowi pewną sugestię.

- Nie zabijajmy jej. - Powiedziała pewnie, przybierając swoją hardą pozycję, jakiej mi brakowało. - Dziewczyna po jakimś czasie zrozumie, że wolałaby umrzeć z ukochanym, niż wychowywać samemu dziecko z osobą, która nie żyje. - Spojrzała na nią, uśmiechając się diabolicznie. - Przeżyjesz piekło na ziemi, chcąc się przytulić do kogoś, kogo już nie ma i nie będziesz miała, co z tym faktem zrobić.

Przerażał mnie fakt, że moja przyjaciółka mówiła także o sobie.

Wojna się natomiast zaczęła, a demony przeszłości zostały spuszczone ze smyczy. Pragnęliśmy rozlewu krwi i zwalczania ogni ogniem, bo nie znaleźliśmy ucieczki z tego potwornego chaosu, jaki nastał.

Jeszcze nie znaliśmy.

Continue Reading

You'll Also Like

23.7K 1.1K 5
- Przysięgam, przejdę każdą drogę, aby być przy Tobie blisko, nawet jeśli będę skazana iść, przez piekło samotnie. - „Flirt With Heaven" to pierwsze...
396K 20K 49
Samanta Brook - przeciętna licealistka na profilu biologiczno - chemicznym. Kiedy pewnego dnia do klasy trafia nowy uczeń - Shawn Mendes, zupełnie ni...
5.4K 543 29
Nienawidzę tego kim jestem, nienawidzę siebie, ale znam swoje możliwości, bo od lat powtarzano mi, że powinienem spróbować i zrobiłem to, złożyłem po...
1K 85 65
Memiki, zdjęcia i cytaty