Epilog

459 29 10
                                    

- Mamo, tato wytrzymajcie jeszcze trochę! Proszę! Uratuję was obiecuję! Tylko nie umierajcie do tego momentu! - po tych słowach z jego rąk zaczęła wyłaniać się zielona chakra. Po mimo tego iż on zaczął mnie leczyć, już wiedziałam że nie ma to najmniejszego sensu. Nasze rany były zbyt głębokie a same ostrza przebiły nasze wnętrza. Bolało. Bolało niemiłosiernie lecz jeszcze bardziej bolało to iż rozumiałam, że za chwilę, zostawimy naszych dzieci. A są tacy jeszcze mali. Jeszcze nie poznali życia...

W pewnym momencie straciłam poczucie w nogach i wspólnie z mężem spadłam na ziemię. Przez to ostrza jeszcze bardziej zraniły nasze ciała. Na moje oczy wpłynęły łzy lecz postarałam się ich ukryć.

- Nie trzeba... Przestań... - powiedziałam cicho.

- Nie mów tak!

- To nie ma sensu... - odezwał się Itachi, po czym kaszlnął krwią.

- NIE NIE NIE!!!! - głos naszego syna wyrażał rozpacz. Ten dźwięk, rozdzierał moją duszę oraz ranił moje uszy. Nigdy nie chciałam aby tak się wszystko skończyło się, albo przynajmniej nie na oczach naszych dzieci.

- Lepiej pomóż May i w ciszy wysłuchaj to co mamy do powiedzenia... - Ryuki ścisnąwszy zęby szybko podbiegł leczyć swoją siostrę. W międzyczasie nas okrążyli wilki. Stali oni w ciszy. Nie zamierzali ją przerywać. Tak jak i kiedyś starali się mentalnie wesprzeć nas w tej chwili.

- Yu-Yu głupia jesteś, wiesz? - powiedział z co raz bladszą miną Łasic. Krew na jego wargach co raz bardziej stawała się sucha ale pomimo tego nadal raziła swoim zapachem mój nos.

- Wiem... Przepraszam, że wciągnęłam również ciebie w to... - rzekłam słabym głosem. Moment później Uchiha zarzucił swoją rękę mi na talię i z małym, słabym ale szczerym uśmiechem odpowiedział.

- Przynajmniej mogę umrzeć przytulając ciebie.

- Co komu... - zatrzymałam się na chwilę aby zaczerpać więcej powietrza - W głowie siedzi... - pomimo strasznego bólu w okolicach klatki piersiowej oraz brzuchu, starałam się dodać otuchy swoim zachowaniem rodzinie. Minutę później do nas podbiegli nasi dzieci.

- Mamo! Tato! Przepraszam! Tak strasznie przepraszam! To przeze mnie! - zaczęła zapłakana May od razu po tym jak uklęknęła przy nas. 

- Słońceq... Nie płacz... Twoje oczy nie... Będą wyglądać... Najlepiej, jeśli... Będziesz na dworzu... Płakać... - zaczął spokojnie Łasic. Co prawda w jego słowach co raz słabiej można było wyczuć energię życiową. Co raz słabiej oddychał oraz co raz częściej zaczynał się jak by się dusić. Ze mną nie było lepiej. Co raz bardziej cisnęły mi się łzy na oczy i co raz szybciej traciłam poczucie w swoich kończynach.

- Przepraszam... - po tym ona nie była nic w stanie powiedzieć, gdyż zaczynało brakować jej powietrza. Podobnie też zareagował Ryuki. Popatrzyłam się na nich łagodnie i już z lekko przymkniętym okiem powiedziałam.

- Ryu, May słuchajcie... Uważnie... Do póki... Mogę jeszcze... Mówić... Ryuki, od dzisiaj... Moja katana... Jest twoja... May... Mój szkicownik... Od dzisiaj... Należy do ciebie...

- D-dobrze- odpowiedział ledwo słyszalnie przez łzy syn. Trzymał on swoją rękę przy klatce piersiowej oraz zaciskał co raz mocniej. Jak szkoda, że oni muszą to widzieć... Uśmiechnęłam się słabo.

- To jeszcze nie koniec... Proszę... - zatrzymałam się na chwilę gdyż musiałam kaszlnąć. Przez to znów krew znalazła się na moich ustach. Skrzywiłam się czując ten nieprzyjemny metaliczny smak - Oddajcie mój inny... Ogólny szkicownik... Wujku Kakashiemu... Chcę aby on... Również miał... Jakąkolwiek pamiątkę... O mnie...

Ostatni członek klanu ( Itachi x Oc ) {W trakcie edycji}Where stories live. Discover now