Rozdział 12

532 30 3
                                    

Po jakimś czasie zaczęły docierać do niego bodźce ze świata zewnętrznego. Na początku poczuł ból- tak doskonale znane mu już uczucie. Następnie przyszedł chłód. Potem wróciło mu myślenie. Przypomniawszy sobie wszystko co się stało, zaryzykował próbą podniesienia powiek. Były one ociężałe jakby były z ołowiu. Jednak Bane się nie poddawał. Wiedział, że nie może. Cóż przyjdzie z bezczynnego leżenia na zimnej i twardej podłodze? Przecież i tak nie mógł liczyć na pomoc od nikogo. Nie tutaj. Nie na tym świecie. Owszem mógłby na ulicy spotkać jakąś poczciwą staruszkę, jeśli przyszłoby mu na niej leżeć. Jednak jakie na to były szanse? Praktycznie zerowe. Ludzie omijaliby go leżącego na środku chodnika, uciekając jak najdalej. Magnus był świadomy jak strasznie świat jest obojętny- aż za bardzo świadomy.

Gdy tylko udało mu się lekko uchylić powieki do jego oczu dotarło rażące światło. Światło to pochodziło z niedaleko położonego pokoju. Słuchać było z niego cichy szloch ojca. Rozpaczał. Co rok rozpaczał dwa razy w roku, szlochając w tym samym pokoju. W dzień rocznicy ślubu i w dzień śmierci jego żony. Na początku Azjata mu współczuł, próbował jakoś pomóc ojcu, jednak potem... Potem zrozumiał, że już nie ma dla niego nadzieji. Stał się potworem. Bezlitosną bestią. Nie wiedział czy był taki przed odejściem jego matki. Nie miał w jaki sposób się o tym dowiedzieć. Starszy Bane nie rozmawiał z nim. Nie słyszał też od nikogo o przeszłości ojca. Żył całe życie w wielkiej niewiadomej i nic nie mógł z tym zrobić. Po prostu nic.

Z dużym wysiłkiem zmusił się do otwarcia oczu całkowicie. Po krótkim czasie przyzwyczaił się do rażącego go światła. Po chwili próbował stanąć lub  zacząć się czołgać, cokolwiek. Jednak gdy tylko poruszył nogą poczuł przeszywający go do szpiku kości ból. Od razu syknął, gdy się z nim zetknął. Oczywiście nie za głośno. Jego ojciec nie mógł tego usłyszeć. Skończyłoby się to jego dobiciem, czego nie wiedziałby czy przeżyłby bez złamanej kości. Już raz, kiedyś złamał mu rękę. Nie chciał wiedzieć czym by się to skończyło w ten dzień.

Pomimo niechęci do odczucia ponownie przeszywającego go bólu, znów się poruszył. Tym razem chciał się nie zatrzymywać. Chciał wstać i wreszcie pójść do swojego pokoju, opatrzeć rany, zmusić się do odrobienia lekcji i pójść spać, zapominając o tej jebanej, smutnej rzeczywistości.

Wstał, więc zaciskając mocno zęby, by nie jęknąć z bólu. Na początku zakręciło mu się w głowie, a przed oczami pojawiły się mroczki. Jednak po chwili ku jemu szczęściu, mroczki zniknęły. Przynajmniej na tyle by mógł spokojnie się ruszyć nie bojąc się o upadek.

Ruszył przed siebie czasami podpierając się o szafki. Dotarływszy do schodów zaczął wspinać się na górę. Po męczącej wspinaczce wreszcie czekała na niego ostatnia prosta. Po chwili bez większych zakłóceń dopadł klamkę drzwi do swojego pokoju. Szarpnął ją, by następnie wejść do pomieszczenia i zamknąć drzwi. Pierwsze co zrobił po wejściu do pokoju to podążył w stronę lustra. Spojrzawszy w lustro zobaczył zmasakrowanego człowieka. Nie tylko fizycznie, ale też i psychicznie. Jednak w tym momencie ważniejsze od przyglądania się na swoje odbicie było dla niego opatrzenie ran. Twarz była w dużej ilości małych ranek. A pod okiem widniało soczyste limo. Ranki na twarzy już się zasklepiły, więc nie przejmował się nimi zbytnio.

Następnie przyszła pora na ściągnięcie bluzki. Jak się okazało tam było gorzej. Nowe siniaki jeszcze bardziej zasłoniły te starsze. Podobnie jak nowe rany przysłaniały stare blizny. Z jednej rany jeszcze ciekła powoli krew. W końcu gdy przyjrzał się całemu przodu tułowia, ściągnął spodnie. Jedna noga była w całkiem dobrym stanie, za to z drugą było o wiele gorzej. Była tam głęboka rana, z której nadal w szybkim tępie sączyła się krew. Nie czekając dłużej przyłożył do niej szmatkę, próbując zahamować choć trochę szybko wypływającą krew. Nadal jedną ręką trzymając szmatkę, odwrócił się przyglądając się swoim plecom. Jak się okazało tam też widniały rany i siniaki. Jednak najbardziej zmartwiła go rana na co najmniej pół pleców. Z niej również sączyła się nadal krew.

Na przekór wszystkiemu || MalecWhere stories live. Discover now