Rozdział 20

598 28 14
                                    

-Szybko! Mamy tutaj rannego chłopaka!- wykrzyczała kobieta.

-Na salę  dwadzieścia pięć!- wykrzyczał obcy mężczyzna. 

Lightwood nieporadnie patrzył na to wszystko. Był umazany we krwi CHYBA swojego chłopaka.  Po tym co powiedział przed tym wszystkim Magnus, nie był co do tego pewny. Wiedział, że nie powinien stać na środku szpitala, tym samym strasząc innych ludzi. Jednak nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Zastygł jak słup soli, nie mogąc ruszyć nawet palcem. Wszystkie bodźce ze świata zewnętrznego spływały po nim jak woda po kaczce. Czuł się... pusty? Cała złość i smutek zdążyły odpłynąć już na zewnątrz. Teraz nie pozostało już nic. 

Zmuszając się spojrzał na swoje dłonie. Były umazane w szkarłatnej cieczy. Ta krew należała do Magnus'a. Do jego Magnus'a. Do tego samego Magnus'a o niesamowitych kocich oczach. W tej chwili wszystko uderzyło w niego ze zdwojoną siłą. Stał tu tylko, dlatego że zmusili go do przyjechania tu siłą. Najwidoczniej ktoś musiał się zmartwić o jego stan psychiczny. Nie wiedział nawet kto go tu przywiózł. Wszystkie wspomnienia były zamazane. Nie umiał odróżnić jednej twarzy od drugiej, oprócz twarzy Bane'a. 

-Magnus!- zerwał się z ziemi, otrząsając się z osłupienia.

Gdy tylko do niego dobiegł, wyją z kieszeni, trzęsącymi się rękami swój telefon. Wcisnął numer 112, nie pamiętając konkretnego numeru na karetkę. 

-Tak?- odezwała się kobieta o miłym głosie.

-P-po-trzebuje karetki. On u-mie-mie-ra.- wydusił z siebie, trzęsąc się Alec.

-Co się dzieje gdzie jesteście? Musi się Pan uspokoić. Nerwy w niczym nie pomogą.- oznajmiła kobieta.

-Po-trą-trąciło go a-auto. U-lica **********.- odparł kruczowłosy.

-Już wysyłamy karetkę. Chłopak jest przytomny?- spytał głos w słuchawce.

-Ni-nie.- odrzekł Lightwood.

-Dobrze, rozumiem. Karetka już jedzie. Zostań lepiej na łączach. Poinformuj mnie jakby chłopak się obudził lub by coś się ważnego działo. I nie rób nic głupiego. Pomogą mu, nie martw się.- powiedziała kojącym głosem kobieta.

-Mhm.- odmruknął nieporadnie Alexander.

-Jak masz na imię?- spytała kobieta.

-Ja?- spytał czarnowłosy będąc dalej w lekkim amoku.

-Tak, ty.- odrzekła ratowniczka.

-A-Alec- odparł kruczowłosy

-W takim razie Alec, musisz się uspokoić.-rzekła kobieta.

-N-ni-niby j-jak?! O-on tu le-leży, a j-ja

-Weź głęboki wdech, a potem wydech, postaraj się na chwilę o tym zapomnieć.- powiedziała ratowniczka uspakajającym głosem, tym samym przerywając mu jego wywód.

-Ja... Nie mogę... za-zapomnieć. Ja nie u-umiem... zapomnieć.- oznajmił chłopak lekko się trzęsąc w tym samym momencie patrząc się na bezwładne ciało, którego głowa leżała na jego kolanach, na których miał, i tak już, brudne spodnie.

-Posłuchaj musisz to 

-Nie! Nic nie muszę! Każdy mi tylko gada musisz, musisz i musisz! Magnus jest inny. A teraz leży na ziemi i się wykrwawia. Jeśli on umrze to ja też.- Lightwood przerwał kobiecie wypowiedź.

-Wiem jak trudno jest tracić bliskie osoby, ale musisz się z tym pogodzić. To normalne, że ktoś z nich odejdzie przed tobą.- rzekła kobieta.

Na przekór wszystkiemu || MalecWhere stories live. Discover now