7. Lądując w oceanie

1.3K 71 1
                                    


Trzymana przez jednego z agentów, byłam prowadzona krętymi korytarzami siedziby HYDRY. Obróciłam się do tyłu, spoglądając na Steve'a, trzymanego przez dwoję mężczyzn, niższych od siebie, których mógłby powalić dwoma ruchami. Prychnęłam gdy zostałam mocniej popchnięta wracając wzrokiem przed siebie. Weszliśmy do dużego pomieszczenia i od razu spojrzałam na wielką szybę, przy której tyłem do nas stał Schmidt.

– Arogancja nie jest cechą wyłącznie amerykańską – zaczął, obracając się powoli i ruszając w naszą stronę – Ale osiągnęliście w niej mistrzostwo. – Stanął przed Stevem patrząc na niego z wyższością – Ale i twoje moce nie są nieograniczone. Erskine ci o tym nie mówił?

– Mówił, że jesteś szaleńcem – odparł Steve.

– Ahh, zazdrościł mi geniuszu. Tak bardzo chciał mi wszystko odebrać, że potraktował swoją córkę jak sejf na moje serum – na te słowa podszedł do mnie. Spojrzałam na niego spode łba, zaciskając zęby na wzmiankę o moim ojcu. – Powiedz mi – chwycił w palce kosmyk moich włosów – Jak to jest, gdy ojciec nie traktuję cię jak członka rodziny, lecz jak skrytkę czyjegoś geniuszu?

– Ojciec się o mnie troszczył – wysyczałam, odwracając gwałtownie głowę i tracą tym z nim jakikolwiek kontakt.

– Tak, bo byłaś cenniejsza niż sejf w baku. Gdyby nie wstrzyknął ci tego serum nigdy by cię tak nie traktował.

– Kłamiesz. Ojciec zawsze mnie kochał – warknęłam, próbując ukryć jak jego słowa wprowadzają we mnie niepewność.

– A jednak swoje dzieło powierzył tobie – zwrócił się do Kapitana. – Co było w tobie takiego niezwykłego – znów stanął przed Stevem.

– Nic, jestem zwykłym chłopakiem z Brooklynu – odparł z lekkim uśmiechem. Po tych słowach Schmidt zamachnął się i uderzył Steve'a w policzek z pięści, potem w drugi, a następnie w brzuch. Steve upadł na kolana ciężko oddychając.

– Mogę tak cały dzień – wydyszał Steve patrząc na Schmidta.

– Oczywiście – wyciągnął za paska pistolet – Niestety ja się trochę spieszę – powiedział celując w chłopaka. Przerażona patrzyłam na to i nie wiedziałam co zrobić. Spojrzałam w stronę okna, wypatrując trójki, żołnierzy, która właśnie powinna się pojawić, jednak nie było po nich śladu.

– NIE! – krzyknęłam gdy Red Skull kład palec na spust, zwracając tym na siebiejego uwagę. – Chcesz się zemścić na moim ojcu? To zabij mnie – zmienił swój cel i teraz widziałam wycelowaną we mnie lufę pistoletu. Przełknęłam ciężko ślinę, licząc, że uda mi się zdobyć wystarczająco czasu.

– Dla ciebie mam lepszą karę. Będziesz żyła wiecznie z myślą, że nie dałaś rady uratować bliskich ci ludzi – znowu skierował pistolet na Steve'a. Spięłam się, obawiając tego co ma nastąpić, gdy usłyszałam, oszczepy wpijające się w skałę, a po chwili przez okno wpadło trzech żołnierzy. Schmidt nacisnął spust, ale Steve zasłonił się jednym z agentów który go trzymał. Wszyscy zebrani agenci, ruszyli od razu do ataku. Skuliłam się, uciekając od strzałów i będąc pod ściana, rozejrzałam się za jakąś bronią.

– Zamierzasz walczyć wręcz? – krzyknął do mnie Dungan rzucając mi broń jednego z przeciwników. Szybko złapałam karabin, posyłając pociski we wrogich agentów. Ostatni mężczyzna padł i od razu cała grupa wybiegła z pomieszczenia. Agentów pojawiali się z każdej strony, przez co coraz trudniej było utrzymać naszą pozycję. Na szczęście nasz oddział dotarł, oczyszczając nam drogę. Wbiegłam w kolejny korytarz, na którego końcu stał ten sam robot z miotaczami ognia. Wymierzyła do niego z karabinu HYDRY, a gdy pocisk go dopadł, maszyna rozpłynęła się w powietrzu. Dobiegłam do złączenia korytarzy, zatrzymując się gwałtownie, gdy z prawej strony, mało co nie wpadł na mnie Steve.

–Zabrałaś mi cel – zażartował, spoglądając prosto w moje oczy.

– Nie masz czegoś do załatwienia? – oderwałam się od jego błękitnych tęczówek.

– Racja – powiedział i pobiegł w lewo. Ruszyłam dalej korytarzem zabijając każdego agenta HYDRY jakiego napotkałam. Wbiegłam do sali gdzie stał wielki samolot, do którego wsiadał Schmidt. Po drugiej stronie wielkiego pomieszczenia wbiegło kilku żołnierzy, a za nimi Rogers. Samolot zaczął startować, a w pogoń za nim od razu ruszył Steve. Rozejrzałam się dookoła, dostrzegając stojący w niedużej odległości samochód. Podbiegłam do niego w tym samym momencie co porucznik, który zajmował już miejsce kierowcy. Wskoczyłam na tylne siedzenie, rzucając obok broń i łapiąc się fotela, gdy ruszyliśmy gwałtownie. Phillips zatrzymał się z piskiem opon umożliwiając Steve'owi wpakowanie się do auta i zaraz znowu pędził w stronę samolotu. Pułkownik wcisnął guzik, który przyspieszył prędkość samochodu. Zaczęliśmy doganiać latającą maszynę, na co Steve, podniósł się, stając na swoim fotelu.

– Tak trzymaj – zwrócił się do kierowcy i chciał już przejść na maskę samochodu.

– Zaczekaj! – przyciągnęłam go do siebie za rękaw i wpiłam się w jego usta. – Dorwij go – powiedziałam, gdy się od niego odsunęłam. Steve spojrzał na pułkownika z lekko otwartymi ustami.

– Ja cię nie całuje – odpowiedział od razu, przywracając tym Steve'a do rzeczywistości. Rogers ruszył ostrożnie na maskę samochodu, w ostatniej chwili schylając się przed śmigłem samolotu, pod którym właśnie przejeżdżaliśmy. Usiadł na samym przodzie auta, przygotowując się do skoku. Coraz szybciej zbliżaliśmy się do końca pasa startowego, za którym czekała na nas przepaść. Steve skoczył na jedno z kół samolotu, w momencie, gdy zaczął on się odrywać od ziemi. Pułkownik skręcił gwałtownie, wciskając hamulec, w ostatniej chwili zatrzymując samochód. Wstałam z miejsca, obracając się i patrząc na odlatujący samolot. Modliłam się w duchu, by Steve wrócił cały i zdrowy. Porucznik opuścił samochód i pomógł mi z niego wysiąść, razem ze mną kierując się z powrotem do budynku, gdzie było już spokojnie. Skierowaliśmy się do sali, kontroli lotów. Po przejściu wielu krętych korytarzy, w końcu dotarliśmy do celu. W pomieszczeniu było już kilka osób, każda próbowała nawiązać kontakt z samolotem. Stanęłam obok, zaciskając w pięści nieśmiertelnik i modląc się by usłyszeć sygnał z radia.

– Tu Rogers słyszycie mnie? – rozległ się nagle jego głos z radia. Od razu podeszłam do mikrofonu i przeprosiłam siedzącego tam Jima.

– Steve? Nic ci nie jest?

– Tak i Schmidt nie żyję.

– A samolot?

– Nie jest najlepiej – odparł po chwili wahania.

– Znajdę ci bezpieczne miejsce do lądowania – odpowiedziałam czując jak głos zaczyna mi drżeć.

– Nie będzie bezpiecznego lądowania, muszę się rozbić – przerwał mi. Pułkownik kazał wszystkim opuścić pomieszczenie, zostawiając mnie samą.

– Poczekaj, dam Howarda, powie ci co robić. – czułam, jak łzy napływają mi do oczu.

– Nie ma czasu, lecę prosto na Nowy Jork, zostaje ocean.

– Proszę nie rób tego, zaraz coś wymyślimy– na ostatnim słowie głos mi się załamał, a po policzkach zaczęły płynąć łzy.

– Jestem daleko od lądu, jeśli będę zwlekał zginie mnóstwo ludzi. – Nastała chwila ciszy – Maddie, już podjąłem decyzję. – zamknęłam oczy, wiedząc, że to jedyne rozwiązanie, a łzy zaczęły mi mocniej spływać po policzkach. – Maddie?

– Tak? – odpowiedziałam, starając się opanować drżący od płaczu głos.

– Musimy przełożyć naszą randkę – uśmiechnęłam się lekko na te słowa, biorąc głęboki oddech przed odpowiedzią.

– Boisz się, że karze ci tańczyć? - zaśmiał się lekko na moje słowa.

– Dobrze wiesz, że nie umiem.

– Nauczyłabym Cię – odpowiedziałam przełykając słone łzy, nie chcąc dopuścić do siebie myśli, że to nasza ostatnia rozmowa.

– Może do jakiejś wolnej muzyki. Maddie – urwał na chwilę - Pamiętaj, że...

– Steve? – zapytałam, nie chcąc dopuścić do siebie okrutnej prawdy – Steve? – jednak odpowiedział mi tylko szum radia.

Ameryka i JaWhere stories live. Discover now