2 stycznia 2014 roku.



- O mój Boże! - to były pierwsze słowa, które opuściły usta Amy, po przeczytaniu całej tej kartki. - Będzie konkurs na Króla i królową balu! - wykrzyknęła na cały korytarz, a ludzie popatrzyli się na nią, jak na debilkę, ale ona nawet nie zwróciła na to żadnej uwagi. Chris, który stał od niej zaledwie metr cały czas śmiał się pod nosem. - Trzeba już iść i kupić sukienki, bo się nie wyrobimy! - Zaraz... O czym ona pieprzy?!

O czym ty mówisz?

- No, że trzeba iść na zakupy.

- Ale ja nigdzie nie idę. - powiedziałam śmiertelnie poważnie.

- Co?! - krzyknęli oboje.

- No mówię, że nie idę. Nie lubię takich rzeczy, więc...

- Ty chyba sobie jaja robisz. - zaczął blondyn, a ja pokręciłam przecząco głową. - Ona żartuje, prawda? - zwrócił się do mojej przyjaciółki.

- Obawiam się, że nie... Vic przestań gadać brednie! Ty musisz iść! Proszę! Jeszcze pierwszy raz mogą być osoby z poza naszej szkoły! - odparła i zrobiła maślane oczy. 

- Amy nie.

- Ale czemu? - jęknęła.

- Bo nie. Poza tym nawet nie wiem, czy wtedy Harry ma czas. 

- Oj no weź! Dla swojej dziewczyny nie znajdzie czasu?! - zaszydziła, wywracając oczami. Gdybym ja jeszcze była jego dziewczyną. Wtedy nie byłoby nawet najmniejszego problemu. - Proszę zrób to dla mnie... Będziemy się dobrze bawić i zapamiętasz ten wieczór do końca swojego życia... - zawsze musi wzbudzić poczucie winy... 

- Dobra powiedzmy, że się zgadzam, ale... - zaczęłam i wyciągnęłam długopis, po czym podeszłam do tej ogromnej kartki i zaczęłam kreślić imiona i nazwiska Chris'a i Amy pod listą zgłoszeń na konkurs. 

- Co ty wyprawiasz?

- A nie widać? - zaśmiałam się. - A i mnie nie możecie dopisać! - dodałam.
- Jesteś dziwna. - powiedzieli jednocześnie, na co się wszyscy zaśmialiśmy. Ja jestem dziwna? Odkryli Amerykę... 
- I wy także. - odpowiedziałam ze szczerym uśmiechem na ustach. Panie Boże dziękuję Ci za to, że spotkałam takich cudownych przyjaciół.

*** Około godziny 19. ***

*** Kawiarnia Coffee Place ***

 

- Vicky! Możesz już iść! Sama już zamknę! - dobiegł mnie głos szefowej.
- Na pewno?! Mogę przecież pomóc!
- Nie, nie! Idź sobie już!
- Dobrze! Dziękuję! - odpowiedziałam i przeszłam na zaplecze, aby się przeprać. Odłożyłam swój czarny fartuszek na specjalną półkę z moim imieniem i nazwiskiem, a następnie założyłam moją zimową kurtkę oraz owinęłam się szalikiem. Gdy wróciłam w kawiarni czekał już na mnie Zayn. Mam tylko nadzieję, że nie będzie znowu zaczynał... Nie chcę z nim rozmawiać. Sam jego widok sprawia mi ból.
- Idziemy? - zapytałam najnormalniej, jak tylko potrafiłam.
- Jasne. - otworzył przede mną drzwi i mnie w nich przepuścił. Od razu owiało mnie chłodne i ciężkie powietrze.
- Gdzie masz samochód? - zapytała, ponieważ nie wiedziałam, w którym kierunku mam się udać.
- Myślałem, że się przejdziemy. - powiedział. O nie! Tylko nie to! To jest jeszcze gorsze niż jazda jednym samochodem! - Będziemy mogli porozmawiać i w ogóle... - serio? A co jeśli ja tego nie chce? Nawet się o to nie zapytał. W głowie miałam natłok myśli, co mogłabym mu powiedzieć, ale jednak postanowiłam milczeć. Jak to się mówi? "Mowa jest srebrem, a milczenie złotem." Przeszliśmy może kawałek, a on po raz kolejny dzisiejszego podjął próbę porozmawiania ze mną. - Byłaś już u lekarza?
- Nie. - i znowu to uczucie. To głupie uczucie, że ktoś cie śledzi.
- Powinnaś iść i zrobić badania, Może to coś poważnego.
- Nic mi nie jest. - powiedziałam już lekko wkurzona.
- Czyli to prawda... - wycedził przez zęby, po czym lekko odwrócił wzrok. Jego szczęka była mocno zaciśnięta, przez co jego żuchwa była idealnie podkreślona.
- Niby co?
- Jesteś w ciąży z Harrym. - stwierdził przystając na chwilę. Powiedział to takim tonem, jakby mówił o kimś kogo nienawidzi.
- Nie jestem w żadnej ciąży! Co się wam wszystkim ubzdurało?! Ile razy mam to jeszcze powtarzać?! To nawet nie jest możliwe! - "bo my nie jesteśmy razem" - dopowiedziałam w myślach.
- Ja... przepraszam... - odparł delikatnym głosem, unosząc wzrok.
- Nieważne. - mruknęłam i ruszyłam przed siebie. Dzisiejszy zimowy dzień był na prawdę piękny. Padał puszysty śnieg, który układał się na asfalcie tworząc, jakby biały dywan, po którym stąpaliśmy. Po obu stronach drogi stały lampy, które swoim światłem oświecały całą ulice, ponieważ o tej porze w zimie jest już troszeczkę ciemno.
- Victoria, ja chciałem przeprosić za tą akcję z Perrie. Ja na prawdę nie wiem...
- Za co ty mnie przepraszasz?! Ty masz dziewczynę, ja mam chłopaka, więc na prawdę... - przerwałam. - Też masz to uczucie?
- Jakie?
- Ktoś nas śledzi. - powiedziałam, dyskretnie rozglądając się. Moje ciało momentalnie się napięło. To dawne wspomnienie o tym kolesiu w kapturze momentalnie powróciło. Teraz przynajmniej nie jestem sama. 
- Nie, chyba ci się wydaje... - stwierdził. Mimowolnie się do niego przybliżyłam i chwyciłam się za jego ramie. Po prostu się bałam i to strasznie. Zaczęłam rozglądać się po bokach, ale nikogo nie mogłam znaleźć. Ulica była pusta.
- Może masz ra... - przerwałam, bo usłyszałam dobrze mi znany głos. Zwłaszcza z dzieciństwa. Z tych okropnych wieczorów, kiedy do mnie przychodził i bezkarnie mnie... mnie gwałcił.
- Cześć córeczko... - powiedział po polsku, na co oboje z Zayn'em się odwróciliśmy o sto osiemdziesiąt stopni. O mało co nie straciłam równowagi, ponieważ moje kolana od razu się ugięły. Złe wspomnienia powróciły. Nie wiadomo czemu, na swojej skórze poczułam JEGO dotyk. Te przerażające łapy, które... To... To jest nie możliwe! To jest na prawdę ON... Mój ojciec we własnej osobie! Jego wygląd prawie w ogóle się nie zmienił. Może w okolicach jego zielonych oczu, pojawiło się kilka dodatkowych zmarszczek. Wyglądał, jak... jak dawniej...
- Przepraszam, kim ty jesteś? - zapytał Malik, ponieważ nie zrozumiał co ON powiedział. Na jego słowa Tomasz tylko się zaśmiał.
- Zayn, chodź... - odparłam do niego, ale on nawet nie drgnął, tylko stał i przypatrywał się osobie stojącej przed nami. - Proszę cię... Chodźmy stąd. - załkałam, a on spojrzał na mnie oczami wielkości pięciozłotówek.
- Kim ty jesteś? - ponowił pytanie, na co się jeszcze mocniej w niego wtuliłam. Cała drżałam. Nic na to nie mogłam poradzić.
- Jestem jej ojcem. - odpowiedział mu po angielsku, wskazując ręką na moją osobę. Moje ciało, jak i Mulata momentalnie się napięło. Czułam, że na powierzchni moich niebieskich oczu, powoli zaczęły się zbierać się łzy. Wszystkie wspomnienia ze zdwojoną siłą, jakby uderzyły we mnie. Robiło mi się coraz bardziej słabo. Błagam niech to wszystko, niech całe moje życie okaże się jakimś pieprzonym snem.
- To jest chyba kurwa jakiś żart! - prychnął Malik. - Ty... Ty... Co ty tutaj kurwa robisz?! - dodał po chwili.
- Miałbym przegapić urodziny mojej kochanej córeczki? - zapytał przesłodzonym głosem.
- Zostaw ją w spokoju! Co ona ci takiego zrobiła?! Ona jest, a właściwie była twoją córką, bo nie może cię nazywać ojcem po tym wszystkim, a ty ją tak traktujesz?! Odpowiedz, kurwa! - dodał obejmując mnie ramieniem, a ja jeszcze mocniej się w niego wtuliłam. A on tylko stał przed nami i śmiał mi się prosto w twarz. Na prawdę nie wiem, co on tym zyska.
- Dlaczego? - szepnęłam po angielski, bo tylko na tyle było mnie stać, jego oczy zostały skierowane wprost na mnie.

- Dlaczego? Ponieważ mogę. - odpowiedział szydząc. I w tym momencie Zayn już chyba nie wytrzymał. Jego oddech był bardzo ciężki, tak samo jak mój. Tylko, że jego z nerwów, a mój ze strachu. Niech mnie zabije i niech już to będzie po prostu już koniec, ale niech zostawi moich przyjaciół, moją rodzinę. Po prosty nich to skończy tutaj i teraz!
- Zabije cię! Zabije cię za to co jej zrobiłeś, za to, co przeżyła, za co, że przez ciebie teraz wszystkiego się boi, za to, że kurwa żyjesz! - wykrzyczał i lekko mnie odpychając, rzucił się na niego z pięściami. Tom z początku próbował się bronić, ale później tylko się śmiał. Już na prawdę tego nie rozumiałam.
- Zayn! Zayn! Przestań! - krzyknęłam, pomimo mojego płaczu. Uderzył go jeszcze dwa razy i przycisnął brzuchem do ziemi.
- Dzwoń na policję. - zwrócił się do mnie. - A ty z czego rżysz? - Tom nic nie robił, tylko się śmiał i patrzył w jakiś punkt za nami. Zaczęłam gorączkowo szukać telefonu i jak na złość nie mogłam go znaleźć. Gdy już go znalazłam i wystukałam numer alarmowy, spojrzałam na mojego ojca. Dalej tam spoglądał. Powoli i ostrożnie odwróciłam się we właściwym kierunku. Pod latarnią, dokładnie w jej świetle stał mężczyzna z kapturem na głowie, a w ręce trzymał czarny pistolet, skierowany prost... wprost na Malika... na jego... na jego serce... Momentalnie zamarłam, a nogi się pode mną ugięły. Moje serce przyspieszyło i zaczęło bić w nienaturalnym tempie. Czułam, że cała krew odpłynęła z mojej twarzy, przez co zrobiłam się na pewno blada. To jest nie możliwe! On tego nie zrobi! Zaczęłam szybciej pobierać powietrze, ponieważ czułam, że brakuje mi tlenu.
- Jeden mój znak, a on dostanie kulkę. - powiedział mój ojciec w naszym ojczystym języku, a czarnowłosy jeszcze raz go uderzył.
- Halo?! Ktoś tam jest?! - usłyszałam w słuchawce od telefonu, który trzymałam w mojej prawej dłoni. Szybko przerwałam połączenie. Moje ręce cały czas drżały, a serce waliło, jak oszalałe, jakby chciało gwałcić płuca. To się nie dzieje na prawdę! To jest, jak scena z jakiegoś okropnego horroru, których nigdy nie lubiłam oglądać. 
- Czego chcesz? - powiedziałam po angielsku, na co jego mina od razu spoważniała.
- Narobiłaś mi długów, kochanie. Chyba pora je spłacić. Myślałaś, że od tego można po prostu tak uciec? - O nie... Tylko nie to... Niech tylko nie wspomina o tym przy Mulacie... 
- Jakich, kurwa, długów?! - Zazza wykrzyknął mu prosto w twarz. - Co ty, kurwa, pierdolisz?! - dodał po chwili.
- Victoria Cię nie poinformowała? Oj, nie ładnie... A jest uważana za taką prawdomówną i wspaniałą.
- Kim on jest? Ten pod latarnią? - zadałam pytanie po polsku.
- Mój wspólnik. Na prawdę fajny koleś. Ma fajną zabaweczkę, nie uważasz? - zaszydził, a ja jeszcze bardziej się spięłam. To się nie może zdarzyć. On tego nie zrobi... On nie jest do tego zdolny... On nie może...
- Proszę nie rób mu krzywdy... On nie jest niczemu winien. - powiedziałam drżącym głosem, a on sobie nic z tego nie robił. Jakby jego serce było z kamienia, albo lodu, zupełnie pozbawione, jakichkolwiek pozytywnych uczuć.
- Aaa... Zależy Ci na nim... - przyznał. - No nie ładnie, kiedy masz już chłopaka...
- Błagam Cię... Zrobię wszystko... Tylko mu nic nie rób...
- Było, by za łatwo... Lepiej go przekonaj, żeby mnie puścił, albo pożegnaj się z nim na zawsze. Wybieraj.
- Zayn, chodźmy stąd... - powiedziałam błagająco w jego stronę. Mój głos był pełen rozpaczy i nadziei, że mnie posłucha.
- Ty chyba sobie żartujesz... - niemal warknął i jeszcze raz jego ręka ukształtowana w pięść wylądowała na zakrwawionej już twarzy zielonookiego bruneta. - Ona przez ciebie przeszła koszmar! Nie może normalnie funkcjonować! A ty się pojawiasz, jakby nigdy nic! Jesteś skończonym chujem i sukinsynem skończysz w pierdlu! - krzyczał, jak opętany, ponieważ nie zdawał sobie powagi tej sytuacji.
- Zayn... błagam cię... Jeśli mi ufasz... Jeśli w jakiś sposób Ci na mnie zależy... Proszę Cię, chodźmy stąd... Posłuchaj mnie. - załkałam. Nerwowo spoglądałam to na dwójkę, to na nieznajomego mi mężczyznę. Przez moją głowę przeszło chyba tysiące myśli, ale żadna nie pomogła mi rozwiązać tej krytycznej sytuacji. Jestem w kropce. Dlaczego on w tej chwili nie może mnie posłuchać?! Dlaczego?!
- Jeden znak. - przypomniał, a nieświadomy nic Malik, dalej przyciskał go do ziemi. W pewnym momencie mój ojciec lekko skinął głową, a ja szybko się zerwałam. Mimo iż znajdowałam się zaledwie metr, czy może dwa metry od nich, byłam przerażona, że nie zdążę. Po sekundzie padł ogłuszający strzał. To koniec...

***

Ostatni na dzisiaj... Chyba, że jeszcze uda mi się dzisaj skorzystać z komputera lub czegoś z internetem co nie jest moim telefonem... mam nadzieję na jakieś gwiazdeczki i komentarze :-) A dzisiaj trochę pocwiczycie cierpliwość XD haha. Współczuję chociaż ja czekałam tydzień, ale dla Was przyjdzie szybciej ;-)

Do następnego
LLL xx

Little Things || Z.M.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz