Rozdział Dziesiąty

302 15 2
                                    


Piasek, który w nocy dostał się pod powieki Ani był zdecydowanie niepożądanym elementem rozpoczynającym dzień. Sennie potarła oczy i zanim jeszcze zdążyła je otworzyć, przypomniała sobie dlaczego ją bolą. Sporą część nocy spędziła na płaczu. Jęknęła, przypominając sobie wczorajszą rozmowę z Gilbertem i wspomnienia, które nawiedziły ją przy ognisku. Zanim odważyła się otworzyć chociażby jedno, wypełnione piaskiem, oko i przywitać poranek, zrobiła remanent w swojej głowie. Poczuła się lepiej po wejrzeniu w głąb swojego serca – jasne stało się dla niej to, że walka z bólem była zbyteczna. Jej spacer przez ośnieżony świat był zimny, ale przydatny. Pomógł jej poradzić sobie z emocjami – ułożyła je na płatkach śniegu, które spadały na jej ramiona i które zrzuciła z nich, przekraczając próg Zielonego Wzgórza. Czy czasami miała trudności z uświadomieniem sobie, że miłość Gilberta nie była tylko maskaradą? Tak. Czy ten fakt miał zrujnować ich związek? Nie. Postanowiła upewnić się, że później, podczas świątecznej kolacji będą mieli okazje porozmawiać i opracować plan działania, jako partnerzy.

Ania gwałtownie złapała powietrze. Usiadła na łóżku i szeroko otworzyła oczy.

- Dziś jest Boże Narodzenie! – wykrzyknęła, wystarczająco głośno by usłyszał ją cały dom. Natychmiast zauważyła, że jej okno było wyjątkowo jasne tego ranka. Do pokoju wpadało przez nie białe światło, bardziej błyszczące niż w zwykły zimowy poranek. Zrzuciła z siebie kołdrę i podbiegła do oszronionych szyb, by wyjrzeć na zewnątrz. Całkowicie zapomniałam o swoich sklejonych oczach.

- Pada śnieg! Śnieg w Boże Narodzenie! Czy może być coś bardziej romantycznego? – Bez namysłu otworzyła okno. Powitało ją zimno, które nie było obecne w dniach poprzedzających świąteczny poranek. Zimne powietrze skradło jej oddech, ale jednocześnie podarowało jej uśmiech. Ania sięgnęła do swojego ulubionego drzewa, teraz pozbawionego liści ale za to pokrytego puszystymi, białymi płatkami śniegu.

- Witaj, moja droga przyjaciółko! Wyglądasz oszałamiająco w ten wyjątkowy, świąteczny poranek. Śnieg ubrał cię w śliczną suknię! – mówiła. – I spójrz! – Westchnęła, gdy zauważyła małe sople wiszące na spodniej stronie każdej z gałęzi. Migotały w wątłym świetle słońca, zaglądającym przez chmury. – Jaką wspaniałą biżuterię ci dopasowano! Masz ogromne szczęście, że Matka Natura obdarzyła cię tak pięknym świątecznym prezentem, moja kochana przyjaciółko. Chociaż oczywiście jesteś go godna! Chciałabym żeby i dla mnie przygotowano podobny strój! – Zamknęła okno, nim Maryla zdążyła wbiec po schodach żeby sprawdzić skąd pochodzi przeciąg.

- Przypuszczam, że to będzie musiało wystarczyć, przynajmniej na razie – powiedziała, otwierając szafę i wyciągając z niej kremową bluzkę i granatową spódnicę. – Maryla i ja będziemy piec cały dzień, więc na razie Matka Natura musi powstrzymać się z darowaniem mi wszelkich fantazyjnych sukienek.

Gdy Ania zbiegała po schodach od razu poczuła smakowity zapach chleba dyniowego, który Mateusz właśnie wyciągał z piekarnika. Zapach goździków, cynamonu i gałki muszkatołowej wypełniały pomieszczenie, sprawiając że ślina napłynęła do ust Ani nim zdążyła nakryć stół do śniadania.

- Wesołych świąt Aniu! Wyspałaś się? – zapytała Maryla znad swoich okularów, sprawiając wrażenie jakby doskonale zdawała sobie sprawę, że Ania w nocy wyszła z domu.

- Tobie również bardzo wesołych świąt Marylo! – Ania ostrożnie dobierała swoje kolejne słowa. – Jestem wystarczająco wypoczęta, by pomóc ci w pieczeniu przez cały dzień i cieszyć się uroczystościami, jakie nadejdą wieczorem. Miło, że pytasz.

Mateusz dał Ani znak żeby do niego podeszła.

- Wesołych świąt, Aniu! – powiedział, wyciągając do niej zaciśniętą pięść. Ania spojrzała na Marylę, zajętą szorowaniem patelni z resztek dyni. Wyciągnęła rękę, a Mateusz upuścił na nią trochę kandyzowanej pomarańczy i mrugnął do niej, wracając do swoich spraw.

Sygnowane Czerwoną Pieczęcią (tłumaczenie Sealed With Red Wax) ✔️Where stories live. Discover now