Rozdział Ósmy

318 16 7
                                    

Ania straciła poczucie czasu, gdy stała przed frontowymi drzwiami, wciąż ubrana w płaszcz i szalik, z torbą niedbale rzuconą u swych stóp. Ramiona Mateusza obejmowały ją bezpiecznie, tak mocno, jak niedźwiedź trzymający swoje młode. Poczuła jak cały trud szkoły, podróży i romansu spada z jej barków, gdy Mateusz ścisnął ją jeszcze mocniej.

- Cierpliwie czekałam, tak długo jak tylko potrafię, ale myślę, że teraz moja kolej! – Przerwała im Maryla, która do tej pory stała obok i niecierpliwie tupała nogą.

Ania uśmiechnęła się bo Mateusz nadal nie chciał jej puścić. W końcu odsunął się od niej, a obie kobiety piszczały z radości, tuląc się, po tak długiej rozłące.

- To takie cudowne uczucie być znów w domu! Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam, a jest to absolutnie wspaniałe! – Puściła Marylę i rozejrzała się po domu, tym którego częścią stała się tak dawno temu. Brak możliwości wcześniejszych odwiedzin z powodu podwójnej ilości zajęć, odcisnął na niej większe piętno, niż przyznawała. Łzy szczęścia zaczęły spływać po jej policzkach, a ją zalała fala zadowolenie i wdzięczności, że w końcu wróciła na ukochane Zielone Wzgórze.

- Może pójdziesz odłożyć swoje rzeczy do pokoju, a ja w tym czasie wstawię czajnik i podgrzeję na kuchni twoją kolację. – Maryla z uśmiechem na ustach popychała Mateusza w kierunku kuchni. Nie chciała by znów porwał Anię do przytulania i powstrzymał ją przed wejściem po schodach.

Przesuwając dłonią po znajomej, gładkiej powierzchni balustrady Ania poczuła, jak w kącikach jej oczu znów zbierają się łzy. Gdy siódmy stopień zatrzeszczał, tak jak zwykle, roześmiała się głośno, bo ten dźwięk stanowił najcudowniejszą muzykę dla jej uszu.

- Nic się nie zmieniłeś, moje drogie Zielone Wzgórze i jestem za to wdzięczna.

Otworzyła drzwi do swojej sypialni. Widok własnego łóżka był tak kuszący, jak sterta opadłych, jesiennych liści, błagających by w nie wskoczyć. To, że była teraz damą, zachowującą się przyzwoicie, niemal powstrzymało ją od skoku. Na szczęścia Ania nigdy nie była zwolenniczką zasad. Podbiegła i skoczyła na łóżko, na tyle na ile pozwalał jej gorset. Z łoskotem upadła na materac, a drobne cząsteczki kurzu uniosły się, wirując w ostatnim promieniu słońca, właśnie zaglądającym przez okno ponad wzgórzami. Przewróciła się na plecy i poczuła pod nimi jakieś zgrubienie. Sięgnęła pod siebie i wyciągnęła poduszkę, wyhaftowaną dla niej przez Marylę. Przesunęła palcami po ściegach z napisem: Ania z Zielonego Wzgórza. To, że każda nitka była wypełniona miłością Maryli, którą przelewała w nią podczas haftowania sprawiła, że po jej policzkach znów popłynęły łzy radości.

Zapach mięsnych placków wdarł się do pokoju Ani. Przerwała wspominanie i szybko usiadła, ocierając łzy. Prędko rozpakowała torbę i schowała swoje rzeczy do komody. Uśmiechała się, gdy jej palce muskały koraliki i pióra, które dostała od Ka'kwet. Powiesiła je na lustrze, tam gdzie zawsze było ich miejsce.

- Więc w końcu wróciłaś, tylko po to by się ze mną zobaczyć.

Ania odwróciła się i zobaczyła stojącego w drzwiach Jerrego. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, bo już podniósł ją i zamknął w tak typowym dla niego uścisku, zakończonym wirowaniem i śmiechem. Ania krzyczała i prosiła by ją odstawił, zanim dostanie zawrotów głowy albo się przewróci.

- Masz rację, tęskniłam za tobą tak bardzo, że rzuciłam szkołę i wróciła tutaj do dojenia krów – powiedziała Ania, po tym jak pocałowała go w policzek.

- Nie zrobiłaś tego! Nie możesz rzucić szkoły! Sama uczyłaś mnie, że tak ważne jest mieć dobre wykształcenie... – Mówił Jerry, patrząc na nią z zatroskaną miną.

Sygnowane Czerwoną Pieczęcią (tłumaczenie Sealed With Red Wax) ✔️Where stories live. Discover now