Rozdział Dwudziesty Pierwszy

357 16 36
                                    

Bash czuł, że mięśnie jego twarzy tężeją od zbyt długiego marszczenia czoła. Otarł twarz wierzchem dłoni, próbując złagodzić napięcie, które wynikało z jego wzmożonej koncentracji. Natychmiast usłyszał obok siebie stłumiony chichot. Spojrzał na Muriel, żeby przekonać się co było dla niej takie zabawne. Od razu przestała na niego patrzeć.

- Właśnie rozmazałeś sobie farbę po całej twarzy – powiedziała, ledwo powstrzymując kolejną salwę śmiechu. Wróciła do swojego obrazu, a Bash próbował znaleźć czystą ściereczkę na werandzie, na której siedzieli. W końcu zdecydował się na tą która miała na sobie kilka czystych plam, nie pokrytych farbą.

- Zdziwię się, jeśli nie znajdę farby też na innych częściach ciała, niż twarz, zanim ta potworność się skończy – zażartował, machając pędzlem w stronę obrazu i rozchlapując żółtą farbę na swoje spodnie.

Tym razem Muriel ryknęła śmiechem i kiwnęła głową, zgadzając się z nim.

- Też tak myślę. Chociaż to nie jest potworne, nie bądź wobec siebie taki krytyczny. To dopiero twoja trzecia próba i naprawdę świetnie sobie radzisz. – Nabrała na pędzel odrobinę zielonej farby i od niechcenia chlapnęła nią na swoje spodnie. – Proszę, w geście solidarności.

Bash potrząsnął głową, ale błysnął też rozluźnionym uśmiechem, który pojawiał się na jego twarzy chyba tylko wtedy, gdy Muriel go do tego zachęciła.

- Jesteś szalona, ale właśnie to mi się podoba.

Odwrócił się do obrazu, na którym próbował namalować coś, co miało przypominać ulubiony kwiat Delly czyli stokrotkę. Całe ich kępy zakwitły jakiś miesiąc temu, a ona zupełnie ignorowała inne rośliny, na rzecz zrywania płatków z pąków tych biednych kwiatów, gdy tylko przechodziła obok. W końcu Muriel nauczyła ją zrywać je nieco niżej, tak że pozostawiała niewielką łodyżkę i przynajmniej mogła umieścić je w wazonie.

Dodając kilka maźnięć przy płatkach, Bash ponownie spojrzał na Muriel. Zagryzała dolną wargę w skupieniu, a jej zęby trzymały usta niczym zakładniczkę. Zieleń wokół jej stokrotki wyglądała dokładnie tak, jak tego chciała. Kilka zbłąkanych fal włosów spływało wzdłuż jej szyi, podczas gdy słońce padało na nią, łapiąc różowozłote pasma i oświetlając je w taki sposób, że nawet niewprawne oko Basha wiedziało, że to piękne zjawisko. Żałował, że nie potrafi jej namalować, ale wiedział, że jego umiejętności nigdy nie będą w stanie odpowiednio uchwycić jej esencji na płótnie. Tego światła, które wniosła do jego życia w tak mrocznym czasie. Kontrastu pomiędzy tym, jak on postrzegał świat, a jej wyjątkowym sposobem myślenia. Jej uczucia do Delly, które idealnie dopełniały i równoważyły jego własne oddanie córce.

- Coś nie tak? – zapytała, dostrzegając, że się w nią wpatruje.

- Ekhm... Uh... Nic. Tylko te płatki nadal sprawiają mi kłopoty.

Muriel wstała ze stołka i stanęła, spoglądając mu przez ramię na to coś co było próbą wykonania wszystkich jej instrukcji i namalowania martwej natury przedstawiającej stokrotki, które stały przed nim w wazonie. Powoli pochyliła się tak blisko jego policzka, że mógł poczuć przepływający między nimi prąd. Uniosła ramię i wskazała na płótno.

- Spójrz tutaj. Potrzebujesz więcej cienia. Bez ciemności światło nie wydaje się tak żywe i potężne. Musisz się z nią oswoić, jeśli chcesz znaleźć światło. – Położyła dłoń na ręce Basha. – Mogę? – zapytała.

Tylko przytaknął i przełknął ślinę. Prowadziła jego dłoń po płótnie, a każdy ruch idealnie układał cienie, których jego stokrotka tak potrzebowała, by ożyć. Jej dotyk był delikatny – pokazywał, gdzie umieścić farbę, a jednocześnie zmuszał go do pracy. Drugą rękę oparła na jego ramieniu, starając się utrzymać równowagę, gdy tak stała tuż za nim.

Sygnowane Czerwoną Pieczęcią (tłumaczenie Sealed With Red Wax) ✔️Where stories live. Discover now