Rozdział 34. 48 godzin od zaginięcia.

3.9K 97 16
                                    

Siedziałam skulona na zimnej podłodze, wtapiając wzrok w przedzierające się przez zakurzone okno, delikatne poranne promienie przysłoniętego chmurami słońca. Nie wiedziałam jak długo byłam już przetrzymywana, bo czas dla mnie zupełnie się zatrzymał. Byłam głodna i spragniona, a narastający ból żołądka mógł oznaczać, że minęło wiele godzin. Od ostatniej wizyty sama, towarzyszyła mi jedynie głucha cisza. Nie było słychać kroków czy nawet głosów, które świadczyłyby o tym, że ktoś jest w pobliżu. Zastanawiałam się czy porywacze jeszcze kiedyś się zjawią czy może ich celem było zostawienie mnie tutaj na pewną śmierć w okropnych męczarniach.

Powoli słabłam na siłach, a przekonanie, że zdołam się wydostać już dawno odeszło w zapomnienie. Czułam ogromne zawroty głowy, które przyćmiewały obraz wszystkiego dookoła. Rany na ciele zaczynały się goić, ale przez to każde mocniejsze poruszenie skutkowało ich pęknięciem i niemożliwie uporczywym szczypaniem. Całe moje ciało było przemarznięte, niemal sine.  Zakrwawione i przemoczone ubrania nie schły, przez wilgoć i chłód jaki panował w budynku. Przez cały czas jaki tutaj spędziłam, zdołałam dobrze przyjrzeć się temu miejscu. Najpewniej było to jakieś pomieszczenie na trzecim bądź czwartym piętrze, bo widok z okna sięgał koron drzew. Stare odrapane mury, które pokrywała zniszczona, odpadająca farba były wyjątkowo nieprzyjemne, a grzyb na ich powierzchni wydawał zapach głęboko wyczuwalnej stęchlizny. W zakurzone, rozbite okna stukały pojedyncze gałęzie drzew przy nawet najdelikatniejszym podmuchu wiatru. Zardzewiałe i popękane rury wystawały prawie z każdego rogu, a woda, która po nich spływała mieszała się z rudą rdzą i skapywała na surowy beton. Niedaleko miejsca, przy którym siedziałam, tuż obok okna były wyraźne ślady czerwonej substancji, która do złudzenia przypominała krew. Nie miałam pewności, ale wydawało mi się, że nią właśnie była. Ciemnoczerwony odcień, z widocznymi zaschnięciami i ten unoszący się w powietrzu zapach, który był nie do zniesienia. Nigdy wcześniej nie widziałam tak okropnego miejsca nawet w filmach, a teraz sama się w takim znalazłam. Cholernie bałam się o najbliższe dni i to co mnie czeka. Nie miałam pojęcia czy kiedykolwiek uda mi się stąd wydostać i czy zobaczę jeszcze najbliższe mi osoby, Jeffa i Hazal. Najgorsze w tym całym syfie było to, że zupełnie nie wiedziałam z kim mam do czynienia. Z całej trójki znałam jedynie tożsamość Sama, ale kim była reszta..

Kto i dlaczego, tak bardzo mnie krzywdził?

Ta niewiedza zupełnie mnie dobijała. Porywacze mało mówili, a gdy już musieli się odezwać widocznie zmieniali swój głos, tak jakby bali się, że mogę ich rozpoznać. Nie rozumiałam, dlaczego akuratnie na mnie padło, kiedy wybierali swoją ofiarę. Nie mieliśmy pieniędzy ani nic do zaoferowania. Byliśmy zwyczajną dwójką rodzeństwa mieszkającą w dużym mieście zupełnie tak, jak miliony innych mieszkańców. Ja sama nigdy nie zrobiłam nic na tyle złego, bym mogła bać się konsekwencji czy ewentualnej zemsty. Jeff dużo rozrabiał, ale też nie wydaje mi się, by robił to na taką skalę. Nic z tego nie rozumiałam. Dlaczego obrali sobie za cel kogoś, kto nie mógł dać im żadnych korzyści? Miałam głęboką nadzieję, że była to zwykła banda niegroźnych świrów z ostro zaburzonym poczuciem rzeczywistości, dla których była to tylko zabawa i nie rozumieli krzywdy, jaką mi wyrządzają. Jednak gdzieś podświadomie czułam, że to działanie było precyzyjnie zaplanowane, a mój udział w nim, nie był przypadkowy.

*

Poderwałam się gwałtownie, kiedy usłyszałam jakiś hałas dobiegający z niższego piętra. Znowu zasnęłam, tracąc tym samym kolejny raz poczucie czasu. Spojrzałam za okno, gdzie rozchodziła się już zupełna ciemność. Mógł być to wczesny wieczór bądź środek nocy. Po chwili słychać już było wyraźne kroki zbliżające się w moim kierunku. Odwróciłam głowę w stronę drzwi, w progu których stanęła cała trójka zamaskowanych bandytów.

Forgive Me!Where stories live. Discover now