17 - Wiersz

4.1K 154 89
                                    

Wiersz, którego słowa szeptałam w zamknięciu obijał mi się o uszy, odkąd się obudziłam.

Długo zastanawiałam się co powinnam powiedzieć. Ignorowałam Javiera prawie trzy dni, wyglądało to tak, jakbym była zwykłą suką. Przyjechał pod mój dom, ale mama powiedziała mu, że nie czuje się najlepiej. Od tego momentu nie pisał nic, nie dzwonił i nie pytał, a ja czułam się strasznie głupio.

Dzisiaj jednak postanowiłam przeprosić go za to. Zasługiwał na przeprosiny, zwłaszcza po czymś takim. Zaprosił mnie na festiwal, nie poszłam, w dodatku zamknęłam się w pokoju, nic nie wyjaśniając, ani nie pozwalając, bo to on mógł przyjść to wyjaśnić.

Być może byłam okropna, ale potrzebowałam tych kilkudziesięciu godzin w samotności.

Musiałam się cofnąć, cofnąć do wspomnień, a teraz z dziennikiem z okładką niebieskiego kwiata w dłoni szłam pustym chodnikiem wprost do ośrodka, w którym co kilka tygodni rozmawiałam z terapeutką. Wiedziałam, że będzie zdziwiona na mój widok, ale nie mogłam pozwolić by ten dziennik, z pełnymi już stronami, był w moim pokoju.

Z mojej głowy wypływały myśli już na tyle szerokie, a więc nie mogłam pozwolić, by wypływały także z dziennika. Nie w mojej obecności.

Usiadłam w poczekalni, lekko przystukując trampkiem o podłogę. Nikt z personelu nie pytał kim jestem, wszyscy mnie znali. Jednak czułam, że tylko ona mnie rozumie, choć nie na tyle na ile chciałam by rozumiała.

Trzymałam dziennik na kolanach wpatrując się w okładkę. Nie nadałam tytułu.

Odetchnęłam głęboko, sięgając dłonią do kieszeni plecaka. Wyciągnęłam długopis i zatrzymałam się. Jak powinnam go nazwać?

wszystko na miejscu,
- - - wszystko tak samo...
To ja odszedłem daleko

Mój ostatni oddech.

Zapisałam tytuł na okładce i w tym samym momencie drzwi gabinetu się otworzyły.

Mała dziewczynka, lekko przestraszona, wyszła z pomieszczenia. Na jej palcach były kolorowe plastry, wyglądało na to jakby czuła się z nimi lepiej, bo odchodząc bawiła się nimi, tarła o siebie palce i dokładnie im się przyglądała.

Poza mną już została
dzieciństwa gdzieś brama...
(Gdy w noc się wsłuchuję,
- - - to cisza ta sama).

- Everly? - Głos terapeutki wybudza mnie z transu. Unoszę wzrok na jej twarz. Dokładnie mi się przygląda. - Co tu robisz?

- Przyniosłam dziennik. - Wstaję i oddaje jej zawiniątko, które odebrało mi dwa dni z życia.

- Nie musiałaś..

- Musiałam. - Przerwałam jej szybko. - Niech go pani po prostu weźmie, a ja sobie pójdę. - Chwilę przyglądała się mojej twarzy, po czym skinęła i chwyciła dziennik.

Uśmiechnęłam się delikatnie, jakbym wcale właśnie nie oddawała cząstki siebie, która mnie niszczy, w ręce drugiej osoby. Odwróciłam się i wyszłam z korytarza, a następnie przemierzyłam kolejny i opuściłam mury ośrodka.

Wyciągnęłam z kieszeni telefon i otworzyłam sms-y, bo nie byłam odważna na tyle, by zadzwonić, nie wspominając o bezpośrednim spotkaniu.

Everly: przepraszam Javi ze sie nie odzywalam zachowalam sie jak szmata, zrozumiem jesli nie zechcesz ze mna rozmawiac

Wysłałam wiadomość i schowałam telefon ruszając do domu. To praktycznie pół godziny pieszo, choć w drodze do ośrodka przemierzyłam ten czas dwa razy szybciej. Emocje jakie mnie otaczały przygniatały mój umysł tworząc obszerny chaos. Czułam się okrutnie, ale teraz - gdy już wracałam - nie czułam zbyt wiele.

Cisza, pustka i być może skrucha docierały do mnie powoli.

Gdy weszłam do domu, w korytarzu stanęła mama z koszem na pranie w rękach.

- Kochanie.. - Powiedziała cicho, przypatrując się mi, a dopiero wtedy spostrzegłam, że z moich oczu płyną łzy. - Co się stało? - Odłożyła kosz pod schodami i podeszła do mnie.

- To były okropne trzy dni mamo. - Odparłam głębiej oddychając, a jej wyraz twarzy sprawiał, że czułam się jeszcze gorzej.

- Może.. Może chciałabyś porozmawiać? - Gdybym powiedziała, że jej głos brzmiał niepewnie, powiedziałabym zbyt mało, by to dokładnie określić. Nigdy nie pytała o nic podobnego.

- Nie, ale dziękuje. - Pokiwała głową na znak zrozumienia. Skierowałam się do salonu by po prostu usiąść, a ona szła za mną.

- Wiesz.. - Przerwała panującą ciszę gdy tylko usiadłam. - Myślałam ostatnio nad ośrodkiem. Może chciałabyś pójść na miesięczny turnus do ośrodka doktor Peter? Jej rodzina prowadzi dom, w którym na codzien organizują zajęcia i terapie, opiekują się takimi osobami jak ty..

- Chyba żartujesz. - Usłyszałam odpowiedź ojca szybciej niż swoją. - W żadnym ośrodku jej nie zamkniesz. Radzi sobie. Ostatnio poznaliśmy Javiera, rozumiem, że przeraża cie ten dzieciak, ale nasza córka czuje się z nim dobrze. Nie będziemy zamykać jej w potrzasku, gdy zaczęła się integrować z ludźmi. - Powiedział stanowczo, jednocześnie ściągając z siebie marynarkę.

Drżałam. Moje ciało przechodziły zimne dreszcze. Znów byłam powodem do kłótni, znów wywołałam chaos. Odetchnęłam i wstałam kierując się do pokoju.

I przeleżałam w łóżku kilka godzin, czytając, pisząc, i w końcu zasnęłam.

A gdy się obudziłam zobaczyłam gwiazdy za oknem. Przypomniałam sobie mój ulubiony wiersz.

Gdy po dnia ciężkim trudzie,
wyjdę w noc ciemną:
- - - - śpią ludzie,
tylko gwiazdy nade mną...

Te same co wczoraj,
- - co sprzed pół wieku...
Wszystko to samo,
Zmiany są tylko w człowieku.

Poza mną już została
dzieciństwa gdzieś brama...
(Gdy w noc się wsłuchuję,
- - - to cisza ta sama).
Wiatr skrzypi znów wrotami,

jak skrzyni starej wieko...
wszystko na miejscu,
- - - wszystko tak samo...
To ja odszedłem daleko.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 06 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Mój ostatni oddechWhere stories live. Discover now