16 - Złamana

4.1K 162 55
                                    

Po dwóch dniach samotnie spędzonych na dębowymi drzwiami mojego pokoju, biały dziennik z niebieskim kwiatem po środku był niemal cały zapisany. Nadal nie posiadał tytułu, był po prostu dziennikiem z zapisanymi kartkami. Pośród słów, które tam widniały często zatrzymywałam się na chwilę przypominając sobie całe sześć miesięcy. 

To zaczęło się w dniu, kiedy Gilbert dał mi naszyjnik. Był piękny, z niebieskim sercem z jakiegoś kamienia. Kupił go dla mnie w budce z zabawkami, niedaleko szkoły. Cały dzień śmialiśmy się i bawiliśmy, do momentu kiedy dostałam od mamy telefon. To był już wieczór i wiedziałam, że Gilbert obwiniał się za to jeszcze długo, może nawet nadal to robił, ponieważ uparłam się, iż wrócę do domu sama. Pożegnaliśmy się przy parku, od niego do domu miałam zaledwie 10 minut drogi. Pocałował mnie czule w usta i życzył dobrej nocy, wiedzieliśmy, że następne dwa dni nie będziemy się widzieli. 

A potem bardzo żałowałam, że uparłam się na samotny powrót do domu. Żałowałam też, że nie schowałam telefonu do kieszeni, a trzymałam go w ręce, choć pewnie i tak TYLER by mi go zabrał. Zabrał mój naszyjnik i pierścionki, a także ubrania, zostawiając mnie w koszulce i bieliźnie.

Afroamerykanin czekał, aż znajdzie dla mnie kupca. Wiem, jak to brzmi, ale naprawdę z wszystkich rozmów jakie usłyszałam i szczegółów jakie wyłapałam wynikało tylko to. Mój kupiec, który najpewniej nazywał się Ivan, chciał blondynkę o zielonych oczach. Nie mogła być szczupła, więc Tyler wpychał we mnie jedzenie godzinami, dniami i tygodniami. 

W końcu Ivan do mnie przyszedł. Był obrzydliwy. Rosły mężczyzna z brodą, najpewniej był Serbem. Mówił do mnie, czasami po kilka godzin i głównie opowiadał o sobie. Gdy mnie pytał o cokolwiek nie odpowiadałam, lub prosiłam, by mnie wypuścił, jednak moje prośby go bawiły, więc nie mówiłam już nic. 

Czasami mnie dotykał, czasami płakałam gdy mnie całował i czasami modliłam się zaciskając powieki, by zostawił moje ciało w spokoju. Nigdy nie mogłam się bronić, byłam związana, co jednak nie oznacza, że nie próbowałam. 

Mówił, że jeszcze trochę i mnie stamtąd zabierze. Okropnie tego nie chciałam. Momentem odetchnienia było gdy wychodził. 

Na szczęście odwiedzał mnie tylko co jakiś czas. Czasem co trzy dni, czasem raz w tygodniu i cholera tak bardzo nienawidziłam swojego ciała - ponieważ mu się podobało. 

Na korytarzu co jakiś czas rozbrzmiewała głośna muzyka z lat 80-tych. Dodawała mi otuchy w momentach kiedy nie chciałam myśleć. 

Wpychali we mnie jedzenie, jednak mój organizm protestował. Wymiotowałam po kilka razy dziennie. Byłam jak bulimiczka, chociaż zupełnie tego nie chciałam. Moje ciało zaczęło się zmieniać. Byłam coraz chudsza, a im się to nie podobało. Czułam się okropnie. Nigdy nie miałam problemów z jedzeniem, ale wtedy wiedziałam, że jeśli uda mi się stąd wydostać, jedzenie będzie karą, która przypominać mi będzie o tym miejscu. 

Wszystkie potrawy jakie mi przynosił były pyszne, pachniały wyśmienicie, ale tylko pierwszego dnia kiedy każdy następny był coraz gorszy. 

Jednego dnia, już w ostatnich tygodniach, nie przyszedł do mnie nikt. Cieszyło mnie to niezmiernie. Muzyka przestała grać, nie było słychać żadnych kroków, ani rozmów. W budynku było cicho, tak bardzo cicho, że w pewnym momencie usłyszałam szloch zza ściany. Zaraz za ścianą była jakaś dziewczyna, może nawet dziecko, ponieważ jej szloch był tak bardzo dziecięcy, a przez to bardziej niewinny i bolesny. 

Chciałam ją przytulić, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale chyba obie wiedziałyśmy, że nie będzie, dlatego tak bardzo płakałyśmy. 

Następnego dnia również nikt do mnie nie przyszedł. Na korytarzu nadal było cicho, a za ścianą co jakiś czas znowu słyszałam jej płacz. 

Zaczęła śpiewać. Cicho nuciła piosenkę, którą - jak na ironie - znałam. 

Zacinała się co jakiś czas i gdy przestała na dłuższą chwilę - ja dokończyłam tekst. Nie potrafiłam śpiewać, ale chciałam jej przekazać, że jestem tuż obok i ją słyszę. Być może nawiązać kontakt, dać wsparcie. 

Nie odpowiedziała.

Dopiero kilka godzin później, co wnioskuje po tykaniu wskazówek zegara, zaczepiła mnie.

- Hej. Ile masz lat? - Zapytała głośno. Odetchnęłam głęboko, gdy wsłuchałam się w jej głos. Po samym śpiewie wiedziałam, że ma maksymalnie 14 lat. 

- 17, a ty? - Pytałam, siląc się na jak najbardziej przyjazny głos na jaki mnie było stać w takiej sytuacji. 

Wtedy dowiedziałam się, że miała 11 lat, a nazywała się Lucy. W nią na wielkie szczęście nie wpychali jedzenia. Mówiła, że jest tutaj przez brata, bo pokłócił się z Tylerem, ale głęboko wierzyła, że w końcu ją uratuje. 

I miała racje, bo chociaż ona siedziała tam tylko niecały miesiąc policja niedługo wpadła do budynku. Dopiero na komisariacie zobaczyłam jak wygląda Lucy, oraz zobaczyłam jej brata. 

Potem zobaczyłam rodziców. Wraz z sierżantem zabrali mnie do domu. Chris był wstrząśnięty, ja również byłam w okropnym stanie psychicznym. A najbardziej nie chciałam by Gilbert mnie taką zobaczył i w momencie kiedy stanął przede mną zrozumiałam, że nie mogę być jego problemem. 

Minęło kilka tygodni zanim odbyła się rozprawa.

Dowiedziałam się, że w moim organizmie były śladowej ilości leki antykoncepcyjne. Psycholodzy pytali czy mnie zgwałcono, ale ja wiedziałam, że nie. On mnie tylko i aż dotykał. Jednak po tym, wiedziałam, że chciał to zrobić gdyby tylko zdążył mnie stamtąd zabrać. Skazali ich, i chociaż ja już nie widziałam ich twarzy zapamiętałam je na zawsze. Tyler - który wpychał we mnie jedzenie i Ivan - który mnie dotykał. 

Bywały noce kiedy szorowałam się w wannie czując obrzydzenie do siebie. 

Niedługo po tym psychiatra stwierdził  ptsd - zespół stresu pourazowego. 

Nie znosiłam dotyku innych. Nie znosiłam być po za domem. Nie znosiłam rozmawiać. Nie znosiłam siebie. Nie znosiłam żyć. 

Wegetowałam w pokoju ponad pół roku.

Pozwalałam być przy sobie tylko Coraline. I była. Nie dotykała mnie za często, nie rozmawiałyśmy, ale była. Oglądałyśmy filmy, czytałyśmy książki, leżałyśmy w ciszy, jadłyśmy, lub nie, a ona ciągle była. Mój Anioł Stróż.

A Gilbert? 

Gilbert się starał. Tak bardzo się starał. Codziennie pisał do mnie wiadomości, o tym jak bardzo mnie kocha i mam w nim wsparcie. Tak bardzo za nim tęskniłam i tak bardzo kochałam, ale nie mogłam prosić go by dał mi czas. Wiedziałam, że już nie zachowywałabym się tak samo, nie mówiłabym tak samo, nie kochałabym tak samo, ani MY nie bylibyśmy tacy sami. 

Kochał, wiem, że naprawdę kochał, ale to było dla mnie za wiele. Zostałam złamana

Wolę nie pamiętać, tak jak wolę nie myśleć za wiele, nie czuć, ani nie marzyć.*

Wszyscy widzieli we mnie ofiarę.


____________________________________________


*Cytat z książki pt. ''Zakochaliśmy się w nadziei" autorstwa LANCALI

Mój ostatni oddechWhere stories live. Discover now