Rozdział 54*

1.1K 68 79
                                    

[Łukasz]

Pokój 18.

Jest tutaj za jasno. Za dużo świtała, wpada do pomieszczenia przez przeszklone ściany. Razi mnie słońce, przez co mrużę oczy, jednocześnie zaciskając też pięści. Wiem, o czym będzie dzisiejsza rozmowa, wiem, a mimo to, coś we mnie płoszy się na samą myśl, jaki temat zostanie dziś poruszony. Czuje jak to się rwie, jak chce abym wyszedł z tego pokoju, abym uciekł...

Jestem tu po raz drugi. Znów muszę czekać.

Stado białych gołębi przelatuje nad wysokimi drzewami. Są piękne, lecz obserwując je, oczami wspomnień, znów widzę śnieżnobiałe mewy. Coś znowu idzie nie tak. Nie tak miałem myśleć...

Słyszę, jak klamka się ugina, słyszę jak wchodzi, a następnie siada naprzeciwko mnie. Biały fotel ugina się pod jego ciężarem. Lustruje mnie wzrokiem, szczególnie długo zatrzymuje się na twarzy. Czuje to, a mimo tego sam nie jestem wstanie podnieść głowy i spojrzeć mu w oczy.

Zaczyna do mnie mówić. Ja jednak nic nie słyszę. Impulsywnie odwracam głowę, by nie musieć spotykać się z jego zbyt intensywnym kolorem oczu. Błękitem...

-Nie słucha mnie pan.

Nie ma sensu zaprzeczać. Kiwam głową na znak, że to prawda, jednocześnie zmuszając się by spojrzeć na mężczyznę.

-Przepraszam. – jąkam się jak jakiś dzieciak. Mężczyzna uśmiecha się łagodnie, po czym poprawiając się na krześle, bierze głęboki oddech.

Zaczyna się.

Czuje ból gdzieś w okolicy serca. Taki pulsujący, który z każą chwilą będzie się tylko powiększał, by na końcu przerodzić się w coś czego nie chcę. Czego się wstydzę. We łzy.

-To pytanie może ci się wydać panu dziwne, ale proszę nie przywiązywać do niego większej uwagi. Zastanawia mnie, czego od naszego pierwszego spotkania, tak bardzo unika pan mojego wzroku? Patrzę się na pana zbyt intensywnie, albo może drażni to pana?

Nie daje rady. Znów spuszczam głowę, szukając w szarych płytkach siły, która zmusi mnie by po raz kolejny wyprostować się i patrząc temu człowiekowi w twarz, odpowiedzieć na tak banalne pytanie. Banalne...

-Przepraszam, jeżeli uraziłem pana, ale...

-Nie, ja po prostu...- czuje jak coś wdziera mi się do głowy. Jego delikatne rysy, jasne włosy, uśmiech, o którym nie potrafię zapomnieć, i ta delikatność, którą tak w nim pokochałem. Ale mając go przed oczami, uderza mnie fala bólu. Prostuje się.

-Tak?

-Mój... On miał takie same.- odpowiadam patrząc mu prosto w te jego niebieskie oczy. Odpowiadam, jednocześnie czując jak coś mokrego spływa mi po policzku.

[Marek]

-Czego znów szukasz po tych szafkach? Jeżeli chodzi ci o t o – machając białym pudełkiem, z którego wystawały rożne kolorowe opakowania, Kubańczyk z politowaniem spojrzał na mnie – to wiesz, dobrze, że tego nie dostaniesz.

Przygryzłem nerwowo wargę. Za szybko. Oczywistym był fakt, iż kwestią czasu jest, kiedy Kuba w końcu to zauważy. Zauważy, że giną leki, że znikają tabletki. Lecz w mojej chorej główce, miało to nastąpić za kilka tygodni, może kilkanaście dni. Za wcześnie.

-Ale ja ich potrzebuje...- mrużąc oczy, wyciągnąłem prosząco rękę w kierunku Flasa. Jednak ten roześmiał się przykro, widząc to.

- I ciągle ta sama śpiewka, której kurwa słucham już od ponad miesiąca! Powiesz mi jak długo jeszcze?! Uzależniasz się! Nie widzisz tego?! - w nerwach rzucił pudełkiem o podłogę.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: May 14, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Zapomniałem się pożegnać  [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz