Wybacz

4.4K 163 35
                                    

[Marek]

Był.

Wciąż przymnie był. Chodził, jadł, lecz z upływem czasu zrozumiałem, że tak naprawdę tracę go z dnia na dzień coraz bardziej. Czułem jak w miejsce jego uśmiechu, wdziera się przenikliwa pustka, czułem to, a jednak nic z tym nie zrobiłem. Przynajmniej przez pierwsze dni. Bo kończąc coraz to nowy dzień, odczuwałem coraz mocniej brak jego śmiechu. Bo przecież o n śmiał się codziennie...

Brakowało mi go, choć co rano witały mnie jego smutne oczy. Brakowało mi naszych rozmów, choć przecież co wieczór siadaliśmy do stołu. On przecież zawsze tyle mówił, żartował, a nie...

Milczał. Zaciskał zęby, kiedy zadałem mu pytania.

Unikał wzroku. Z każdym dniem coraz rzadziej mogłem spojrzeć mu w oczy. Nie pozwalał mi na to.

Wychodził z domu, kiedy wściekły nie dawałem już sobie rady z tym, że nie mogę mu w jakikolwiek sposób pomóc.

Mogłem tylko obserwować. Obserwować i widzieć, jak z dnia na dzień jego rozpacz jest coraz to większa. Jak z dnia na dzień, oczy ma coraz bardziej opuchnięta, a usta pogryzione. 

To nie był on. Łukasz tak nie wyglądał. Wawrzyniak tak się nie zachowywał...

Nie miałem pojęcia co się dzieje. Nie znałem powodu jego smutku i prawdę mówiąc na początku myślałam, że szybko mu przejdzie, że to taki stan przejściowy. W końcu nie raz byłem świadkiem tego, jak ma gorszy dzień.

Jednak mijały godziny, dni aż w końcu upłynął pierwszy tydzień. A było tylko gorzej. Upłynął drugi i trzeci, a jego stan był coraz to gorszy.

Budził się za wcześnie, chodził spać za późno. Miałem odczucie jakby bał się nocy. Jakby lęk związany z zasypianiem, był spowodowany koszmarami, jakich nie mógł się wyzbyć od dzieciństwa, a które do niego wróciły. Nie musiał mi o tym mówić. Wystarczy, że co świt budził mnie odgłos branego prysznica. Szybko domyśliłem się, że zło o którym mi kiedyś wspomniał, nie odeszło, a tylko się powiększyło.

O piątej był już na nogach. Zaparzał sobie mocną kawę, siadał na krześle przed dużymi oknami znajdującymi się w naszym domu i patrzył przed siebie. I tak mijały mu godziny. Był milczący, wiecznie milczący. Przy śniadaniu, obiedzie, na spencerach, wspólnych kolacjach nigdy nic nie mówił. Zawsze to ja zaczynałem rozmowę. Jeśli to można by nazwać rozmową. Nie odpowiadał, jedynie cicho pomrukiwał. Naprawdę starałem się jak tylko umiałem, chciałem choć po części złagodzić jego ból. Widziałem jak cierpi.

Nasze kanały na YouTube...

Nagrywaliśmy. Filmiki powstawały. Jednak widzowie zaczęli narzekać. Widzieli co się dzieje. Na filmach nie pojawiał się już Kamerzysta. Występował na nich tylko Lord Kruszwil. Smutny Lord Kruszwil. Filmiki trwały po 5/6 minut. Łukasz męczył się długim montowaniem. Nie miałem pretensji. Próbowałem zrozumieć. Naprawdę.

Poprosiłem Oskara i Kubańczyka żeby nas nie odwiedzali. Powiedziałem im o stanie Łukasza. Pytałem, czy może oni nie wiedzą, co jest powodem jego załamania. Nie wiedzieli...

Zastanawiałem się co robić. Do kogo iść żeby mu pomógł. Do psychologa? Pomógł by mu? Zniweczył by jego cierpienie? Otworzył by się przed obca osobą łatwiej niż przede mną? Może i tak, lecz kiedy wspomniałem mu o psychologu, wybiegł bez słowa, bez krzyku. Opuścił dom w biegu, w całkowitej ciszy. Przeraziło mnie to bardziej, niż mógłbym się tego spodziewać.

Poświęcałem mu całe dnie. Oddawałem mu każda wolną chwile. Siedzieliśmy w ciszy. Nie patrzył się na mnie.  Nie lubił mojego wzroku. Natomiast ja kochałem ten jego, ten który z zachwytem parzył w moje oczy. Ten, w którym było tyle blasku, ten który był powodem mojego uśmiechu, tak rzadkiego, a tak uwielbianego przez szatyna. 

Po ciężkich pierwszych tygodniach było niestety tylko gorzej. Pewnej nocy gdy nie mogłem zasnąć, podszedłem pod drzwi jego pokoju i przy nich usiadłem. Były zamknięte, jednak dobiegał za nich ciszy szloch. Zaniepokojony, ostrożnie uchyliłem drzwi i wszedłem do ciemnego pokoju. Zasłony były zaciągnięte. Panował gęsty mrok w pomieszczeniu. Oczy jednak szybko przyzwyczaiły się do tych ciemności. Usiadłem na łóżku. Nie wiedziałem jak się zachować, co mówić, jak pocieszyć tego człowieka.

-Marek, to ty? -zapytał Łukasz przyciszonym, łkającym głosem. Nie odpowiedziałem.

Podszedłem do okna i bardzo wolno zacząłem odsuwać zasłonę. Odsunąłem tylko kawałek, tak żeby do pokoju mógł wedrzeć się blask księżyca. Obróciłem się i ujrzałem go. Siedział na krawędzi łoża, zalany łzami. Był półnagi przez co na jego torsie można było dostrzec pojedyncze błyszczące ślady. Stałem tak wpatrzony w niego. Patrzył mi się prosto w oczy. Lśniące, błękitne oczy- tak bardzo za tym tęskniłem. Chciałem tej nocy usłyszeć od niego prawdę, prawdę która wywarła na nim taki ból. Zbliżyłem się do niego, delikatnie ujmując jego mokry policzek. Nie spuszczając ze mnie wzroku, położył swoją dłoń na tej mojej, po czym kinięciem głowy, poprosił abym usiadł koło niego.

-Porozmawiaj ze mną. Proszę... - ponownie chciałem sięgnąć dłoni Łukasza, jednak ten odsunął się gwałtownie ode mnie, widząc co robię.

-Jak mam ci pomóc? Jak?! Nie odtrącaj mnie. Powiedz mi... proszę powiedz mi co się stało, że od tygodni tak się męczysz?- zbierało mi się na płacz. Nie reagował. Milczał, cały czas milczał. Powoli miałem dość.

- Słyszysz?! - wstałem, przez co on też nagle się podniósł. Spojrzał na mnie, ocierając mokre oczy. - Ty myślisz, że tylko tobie jest trudno?! Myślisz, że ja się nie męczę?! Cierpię tak samo jak ty bo... bo chce ci pomóc a nie mam kurwa pojęcia jak! Codziennie zastanawiam się jak ci pomóc, codziennie... – powiedziałem już szeptem.

- Ja... ja przepraszam. Przepraszam za wszystko. Jutro wyjeżdżam. Przepraszam... - wyszeptał cicho, dusząc się łzami. - Zapomnij o mnie, nie szukaj mnie. Błagam cię kurwa nie szukaj mnie... – próbował, tak bardzo starał się, być silny, w czasie gdy to mówił. Walczył, sam ze sobą, walczył w środku, walczył o każdy oddech. Emocje rozrywały go kawałek po kawałku, a ja widząc jak drżą mu usta, jak cały drży, zobaczyłem, że walkę tą jednak przegrywa.

- Nie. Ty nie możesz odejść. Nie...- uśmiechałem się nerwowo, nie mogąc dopuścić do siebie słów, jakie wypowiedział brunet. Nie mogąc, nie umiejąc tak naprawdę, zrozumieć sytuacji, w jakiej się wtedy znalazłem.

- Posłuchaj...

Jednak ja nie słuchałem. Mój mózg, moje serce, moja dusza, nie słuchały. Nie chciały tego słuchać. Nie chciały słyszeć, jak osoba,  t a  osoba, zamierza odejść.

Jego słowa bolały, bardzo. Chciał się ode mnie uwolnić? Uciec? Miałem zostać sam? Tylko jego miałem w tym ogromnym świecie. To on mnie bronił, wspierał, pocieszał, to z nim wiążą się te najpiękniejsze wspomnienia. Miałem go stracić? Zrobiło mi się słabo. Zauważył to. Podszedł do mnie i zanim zemdlałem w ostatniej chwili ujął moje ciało. Ostatnie co pamiętam z tamtej nocy, to jego cichy głos przy moim uchu:

- Wybacz mi Marku...

Zapomniałem się pożegnać  [ZAWIESZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz