Rozdział 51

842 82 79
                                    

-Po co to robisz? Czego przy nie siedzisz i prosisz mnie bym jadł? Dlaczego się tak starasz wiedząc, jak bardzo słabym i żałosnym jestem człowiekiem? - ze stoickim spokojem wypowiadałem kolejne pytania, wpatrzony w palce, które jak może się domyślić były całe oblepione lukrem, przez co się okropnie kleiły.

- Oj Maruś - westchnął, po czym uśmiechnął się łagodnie, spoglądając na mnie, bawiącego się dłońmi.

-No odpowiedz, dlaczego?

- Kiedy wszedłem do tego domu po raz pierwszy, byłeś jak taki promyk, jak taka iskra. Wyróżniałeś się najbardziej, mimo tego, iż mówiłeś najmniej i za wszelką cenę starłeś się nie rzucać w oczy. Chowałeś się po kontach mieszkania. Starałeś się za wszelką cenę być niewidocznym, nie zauważalnym. Szkoda tylko, że to właśnie twój blask, ten który starłeś się tak bardzo ukryć przed całym światem, przyćmiewał wszystko. A on umiał go wykorzystać, umiał zrobić z ciebie gwiazdę, nie zdając sobie sprawy, że ty się nią już urodziłeś  - mówiąc uśmiechał się szeroko, jednak oczy miał skupione. Po ostatnim zdaniu, zamyślił się na chwilę robiąc dłuższa pauzę i kontynuując już bez uśmiechu.

- Nim dotarło do mnie jak wiele znaczysz dla niego, jak wiele dla siebie znaczycie, minęło sporo czasu. Na początku nie rozumiałem, dlaczego przywiązuje do ciebie tak dużą uwagę. Byłeś jego oczkiem w głowie. Nie odrywał od ciebie wzroku, co jeszcze bardziej wydawało mi się niedorzeczne, bo przecież byłeś tylko ,, jego kolegą''. Kolegą, którego traktował tak jakby poza nim, cały świat nie istniał. Ufał tylko tobie. Tobie jednemu na świecie. I przez to, że byliście jak jedność, Ty dawałeś mu swoje dobro, ciepło a On obarczał cię swoimi problemami. Nie narzekałeś, nigdy. Mimo obelg, przekleństw, poniżania, zawsze się do mnie uśmiechałeś. Nie pokazywałeś tego, jak bardzo jesteś zmęczony, jak bardzo masz dość, jak bardzo cierpisz. W noc kiedy zaginąłeś, uświadomiłem sobie to wszystko i żałowałem, bardzo żałowałem, że nie zdążyłem powiedzieć ci jak bardzo wspaniałym jesteś dzieciakiem...- mówiąc, miał pogodny wyraz twarzy, ale przez oczy wyraźnie przedzierał się smutek. Mimo tego, iż hamowałem się całą resztą sił jak we mnie była, organizm na wspomnienie o NIM zaczął wariować. Jak przez gęstą mgłę, widziałem niebieskie oczy, które z każdym słowem Kuby stawały się coraz bardziej ciemne, aż w końcu w wyraźnym zarysie jego twarzy, pojawiły się dwa czarne oczodoły, w których była pustka. To był on, ale w formie tak obrzydliwie strasznej, że z każdą sekundą na wspomnienie o nim, coraz bardziej traciłem kontrolę nad mimiką swojej twarzy i odruchami ciała.

-Powiedziałem coś nie tak?! Marek przepraszam! Spokojnie...- ujął moje posiniaczone dłonie, odciągając je od szyi, na której wbrew sobie, silnie je zaciskałem.

Nie dość, że wyglądałem jak jakiś kompletny pojeb, to zachowywałem się nie lepiej. Wszystko wskazywało na to, że chyba już mi naprawdę odjebało od tego bólu, jaki gromadził się we mnie od miesięcy, a który zwiększył się jeszcze ubiegłej nocy.

Moje odruchy, sposób w jaki się zachowywałem, w jaki reagowałem na słowa, gesty, uśmiech były niedorzecznie. Kiedy Kuba silnie ściskał moje dłonie, zamknięte w swoich, doszło do mnie, że z każdą chwilą jest ze mną coraz gorzej...

I właśnie patrząc w przerażone oczy przyjaciela, powoli uświadamiając sobie, jak duża rysa pojawiła się w moje psychice, jakie nieuleczalne rany wyryły się na moim ciele, z mojego wycieńczonego ciała zaczęła sączyć się krew. Spływa polowi, wąskim strużkiem...

Kuba widząc na swoich dłoniach małe, krwisto czerwone plamy, skapujące z mojego podbródka, zacisnął na chwile powieki. Kiedy je otworzył, wciąż nie puszczając moich rąk, przez co ciecz nadal go plamiła, westchnął cicho po czym przysunął się bliżej mnie.

Zapomniałem się pożegnać  [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now