Rozdział 30

107 10 9
                                    

- Nie przerwiemy treningu dopóki nie uwolnisz pierwszej formy swojego zanpakutou – to były słowa jakimi przywitał ją kapitan szóstego oddziału zaraz po wejściu na plac treningowy.

- A więc jest kapitan gotowy na wieczność spędzoną na tym przeuroczym placu? – pogoda ducha jak zwykle nie opuszczała jej na krok, póki co sił dodawał jej fakt, że otrzymała szansę, by tu pozostać i wspomóc wszystkich w walce z Aizenem. Teraz musiała się skupić tylko i wyłącznie na tym. Wróg nie będzie grzecznie czekał, aż w końcu łaskawie pojawią się pod jego domem, prędzej czy później zaatakuje.

Wyciągnął swoją katanę i czekał.

- Atakuj.

Drżącymi rękami wyciągnęła miecz. Przecież nie trzymasz jej pierwszy raz, ogarnij się. Zamknęła oczy, policzyła do trzech, skupiła w sobie wszelkie pokłady mocy i ruszyła. Nim zdążyła w pełni zaatakować, bliżej nieokreślona siła odrzuciła ją do tyłu.

- Nie było mowy o kidou! – krzyknęła z oddali wściekła.

- Wróg nie będzie pytał w jaki sposób chcesz z nim walczyć.

Podniosła się i otrzepała, choć wkrótce na pewno przestanie zwracać uwagę na zabrudzone ubranie, bo to nie będzie akurat jej najgorsze zmartwienie.

- Powiedziałbym, byś atakowała dopóki mnie nie zranisz, ale jest to dla ciebie nieosiągalne. Atakuj dopóki nie uda ci się skrzyżować naszych mieczy.

W tym jednym, krótkim momencie była szczęśliwa, że tak szybko udało jej się tu wrócić. Gdyby została w Las Noches nieco dłużej, na pewno Szayel i reszta poznaliby jej formę shikai, a wtedy nie miałaby po swojej stronie elementu zaskoczenia. Atakowała jeszcze dokładnie 128 razy, za każdym razem lądując na ziemi. Była zmęczona, zła i głodna. Swoją pewność siebie zostawiła gdzieś po czterdziestym razie.

- Nie dam rady, wyrzućcie mnie przy najbliższej stacji w Karakurze – jęknęła.

- Jeżeli ci się uda, nauczę cię shunpo.

- Shunpo?! To jest to wasze śmieszne znikanie? – przywołała wszystkie możliwe siły natury prosząc je o błogosławieństwo. Katana zaczęła się lekko mienić, włożyła w to całą swoją energię. I ruszyła, natychmiast odbiła lecący pocisk kidou w jej stronę i uderzyła prosto w miecz kapitana szóstego oddziału. Nie ruszył się, nawet jego wyraz twarzy się nie zmienił, dalej pozostawał grobowy, jednak błysk w oku mówił o tym, że ten etap zakończyła sukcesem. Odrzuciła katanę i natychmiast zaczęła skakać jak małe dziecko.

- Udało mi się! Wiedziałam! Jestem najlepsza, mogę iść zabić Aizena, teraz nikt mi już nie dorówna.

- To dopiero pierwszy z trzystu kroków, które musisz zrobić, żeby móc w ogóle dorównać zwykłemu pustemu – natychmiast ją zgasił chowając swój miecz.

- Dobra, ale dałby kapitan się nacieszyć. To dla mnie ogromne osiągnięcie – westchnęła i podniosła zanpakutou. Pogłaskała je delikatnie mrucząc po cichu: dobra robota i schowała na miejsce. – To teraz znikanie! - w końcu nie będzie się wlokła jak żółw.

- Znaj moją łaskę. Piętnaście minut przerwy – zniknął zostawiając ją samą na pustym polu treningowym. Nadęła się jak balon po czym wypuściła powietrze. Wcale nie była zmęczona, ekscytacja zastąpiła to niepotrzebne nikomu odczucie. Wolnym krokiem skierowała się w stronę małego oczka wodnego, nabrała trochę krystalicznej cieczy i przemyła brudną od pyłu i piasku twarz. Poczuła silne uderzenie w plecy i poleciała prosto do wody, szybko się wynurzyła i machnęła wściekła rękami.

- Renji! Ty najgorszy z najgorszych pawiani ozorze! – była teraz cała mokra, a za chwilę miała kontynuować swój trening z kapitanem.

- Byłaś brudna, widziałem, że myjesz tylko twarz, więc postanowiłem ci pomóc – wzruszył ramionami i pokazał jej język.

Saysayonara - Bleach x OCWhere stories live. Discover now