Rozdział 5

234 17 4
                                    


Wiele godzin później drzwi otworzyły się z tym samym głośnym trzaskiem co poprzednio. Nie spała. Leżała twarzą skierowaną ku ziemi dokładnie obserwując rysy w podłodze wydziergane przez czas. Nie podniosła się, bo wiedziała kogo może się spodziewać i jakoś nie zrobiło to na niej zbytniego wrażenia. Czekała tylko na jakieś szarpnięcie czy rozkaz, który przeszyłby ją na wskroś. Doczekała się.

- Wstawaj! – inny głos, nieco miększy, ale tak samo przerażający jak oni wszyscy. Nie miała zamiaru się opierać, ani buntować. Jeszcze nie teraz. W jej obecnym stanie opór nie miał większego sensu, narobiłaby sobie jeszcze większych kłopotów, a nie o to w tym wszystkim chodziło. Zaczęła się powoli podnosić, czując każdą część swojego ciała. Ból nie przechodził, uczucie wyczerpania także zaczęło dawać o sobie znać. Była teraz wrakiem człowieka, starała się jednak zachować jako taką trzeźwość umysłu.

- Szybciej! – drgnęła, słysząc jego głos, choć zdążyła zauważyć, że ten, który po nią przyszedł, nie uciekał się tak jak pozostali do przemocy. Z trudem, bez pomocy rąk, podniosła się z ziemi. Zakręciło jej się w głowie i omal nie runęła na ziemię. Zachwiała się, ale poczuła silny uścisk w pasie. Naprawdę? Naprawdę nie pozwolił mi upaść? Kim on.. Uniosła głowę ku górze i napotkała za okularami miodowe oczy i różowe kosmyki włosów opadające delikatnie na jego twarz. Nie zdążyła o niczym pomyśleć, bo natychmiast ją puścił i szarpnął za ramię, by skierowała się w stronę drzwi. Coś niebezpiecznie chrupnęło i aż syknęła z bólu. Nie miała zamiaru się odzywać, bo nikt tutaj nie przypominał potulnej owieczki. Po wyjściu z pomieszczenia mogła się w końcu swobodnie rozejrzeć. Myślała wcześniej o ucieczce, ale po opuszczeniu tego pomieszczenia utwierdziła się tylko w przekonaniu, że stąd nie ma wyjścia. Korytarz, na którym się znaleźli nie miał końca. Zdała sobie sprawę, że to nie jest świat, który znała i że prawdopodobnie znajduje się bardzo daleko od domu. Takie myśli wystarczyły, by ją kompletnie dobić i zrujnować ostatnią nadzieję na przetrwanie. Była lekko otępiała. Zamrugała oczami, by nieco oprzytomnieć. Gardło piekło ją niemiłosiernie, a ból całego ciała wciąż dawał o sobie znać, bo łańcuch niczym ostre ciernie ranił jej dłonie.

- Stój – zatrzymała się momentalnie. Mężczyzna, który po nią przyszedł, szedł cały czas za czarnowłosą, aż do tej chwili. Zupełnie o tym zapomniała, zastanawiając się całą drogę nad obecną sytuacją. Postanowił uwolnić jej ręce. Zresztą i tak nie stanowiła dla nich żadnego zagrożenia. Delikatne dłonie były całe obtarte i czerwone, mimo to poczuła ulgę. Nie śmiała jednak na niego spojrzeć.

- Dziękuję – szepnęła, choć nie powinna zniżać się do poziomu dziękowania za coś swoim oprawcom.

Znowu rozpoczęli wędrówkę przez ciemny korytarz, który zdawał się nie mieć końca. Ta niewiedza, co będzie dalej, była gorsza niż leżenie na zimnej posadzce. Zabijcie mnie – pomyślała, ale coś bliżej nieokreślonego podpowiedziało jej, że tak jednak się nie stanie, że będzie musiała znosić jeszcze gorsze katusze. Na samym końcu korytarza wyrosły ogromne wrota, które otworzyły się z niemiłym skrzypnięciem ukazując zawartość ogromnego pomieszczenia. Sala była tak wielka i jednocześnie tak niemiłosiernie pusta, że zwyczajny człowiek dostałby choroby psychicznej przebywając tam dłużej niż parę minut. Została doprowadzona przed oblicze króla Hueco Mundo. Wszyscy już tam byli wbijając swoje pogardliwe spojrzenia w jej biedne, chude ciało. Co mogła zrobić w tej sytuacji? Jej wzrok nie był w stanie ogarnąć całego tego widowiska. Podniosła więc tylko swoją twarz ku górze, by móc dostrzec siedzącego na wysokim tronie Aizena.

Saysayonara - Bleach x OCOù les histoires vivent. Découvrez maintenant