trzy czwarte kieliszka koniaku

486 79 340
                                    

Pojechali do Włoch, rodzice wypili bombardino, wrócili do Szwajcarii. Tyle powiedział Edwinowi, a przynajmniej tyle zamierzał. Gdy malarz zauważył zdartą skórę na brodzie, musiał się przyznać do jazdy między trasami, dla zaoszczędzenia czasu, i bliskiego spotkania z drzewem. Edwin uznał, że drzewa w przeszłości rządziły światem, ale zostały przeklęte i od tej pory w milczeniu nienawidzą ludzi. James się zgodził, bo może w jakimś wymiarze to prawda.

Był piąty dzień jazdy, słońce świeciło mocno jak w ciągu wszystkich poprzednich i tylko w wyższych partiach wiatr zacinał lodem w twarz. Na specjalne życzenie Kaedena.

Xanthia, tęsknię za jazdą w mleku.

Xanthia, pozwól mu zrobić śnieżycę.

Xanthia, nudzę się.

Xanthia, Edwin musi się uczyć w różnych warunkach.

Xanthia, chcę hamować samym rozkładaniem rąk.

Xanthia, chociaż wiatr, proszę.

Xanthia, ta pogoda robi się podejrzana. Możemy mieć wiatr?

James prawie podziękował matce, że zgodziła się tylko na wiatr. Ograniczał widoczność jedynie na samej górze, a tyle mogli wytrzymać. Zresztą przez większość czasu nie wciągali się na najwyższy szczyt.

Prawie, bo gdyby tym razem nie robiła za tego bardziej odpowiedzialnego rodzica, i tak by nie posłuchał. Nawet kosztem nierozmawiania z nimi przez najbliższy miesiąc.

I to nie tak, że Kaeden nie potrafił być odpowiedzialny. Codziennie odmawiał Xanthii jeszcze jednego razu, siłą ściągając żonę ze stoku. On przesadzał z prędkością i nie lubił, gdy rzeczy szły zbyt łatwo, ale znał swoje możliwości. Jeśli tracił kontrolę nad nogami – schodził do knajpy. Xanthia musiała dać z siebie maksimum.

– Jak wpinasz narty? – James zbeształ Edwina.

Mieli zejść ze stoku dobre pół godziny temu, ale rodzice wciąż do nich nie zjechali. Gdyby teraz siedział przy stoliku nad niemożliwie drogimi frytkami, paranoja by go wykończyła. Dlatego męczył swojego malarza kolejnymi instrukcjami.

– Pomóż mi się wpiąć, dupku.

– Ucz się.

– Obcej lasce pomogłeś.

– Zwiozłem jej zgubiony kijek i upewniłem się, że nic jej nie jest. Stanowiła zagrożenie. To był mój obowiązek.

– Też zaraz zacznę stanowić zagrożenie.

– Nie, ponieważ tu stoję i wszyscy widzą, że muszą cię omijać. Poza tym zwiozłem ci nartę. Mogłem kazać ci po nią wchodzić.

– Och. Dzięki ci za to miłosierdzie. Ale powiedz. Chodziło o mnie, czy wypięta narta na środku stoku stanowiła zagrożenie?

W odpowiedzi James tylko się uśmiechnął. Bardzo krzywo.

– Cieszę się, że zależy ci na moim szczęściu, Devir – ironizował Needly.

– Ładnie upadłeś. Gdyby narta ci się nie wypięła, mógłbyś od razu wstać.

– Wow. Wiesz. Mam już wprawę.

W tym momencie James zauważył swoich rodziców. Trzymali się za ręce, chociaż przez różne style jazdy zawsze mieli problem z synchronizacją ruchów.

– Zaczekaj tu, Edwin. Jadę ich ochrzanić.

W rzeczywistości odjechał na bok – w miejsce, które rodzice będą musieli za chwilę minąć – żeby zapytać, co się stało. Ruchy Kaedena wyglądały niepokojąco sztywno, a Xanthia zarzuciła próby jazdy synchronicznej z mężem, gdy złamał jej obojczyk, więc nie mogła go trzymać przez jakieś romantyczne bzdury. Tak jakby samo spóźnienie nie było wystarczającym sygnałem, że coś nie gra.

Czarny JogurtOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz