edyp

375 47 213
                                    

pragnienie ucieczki przed własnym losem

tw: wymioty, homofobia

Jego ręce drżały i na tym skupiał całą swoją uwagę. Im dłużej się w nie wpatrywał, tym bardziej tracił w nich czucie. Skóra siniała od kriokinezy i chociaż nie mógł poruszać palcami, wciąż nie przypominały lodu w butelce przed nim.

Podniósł wzrok, pozwolił sobie na dekoncentrację. Kiedy on na przemian zamrażał i roztapiał wodę, ktoś zasłonił okna. Jakby myśleli, że wywoła burzę, jeśli za nie spojrzy, ale przecież on nad sobą panował. Tylko ręce mu drżały, żołądek podchodził do gardła, butelka trzeszczała przy każdej zmianie temperatury... Nie panował nad sobą. Nie mógłby zapanować nad pogodą.

Drażnił go przyśpieszony oddech, nierówne bicie serca i te przeklęte dłonie. Był Jamesem Devirem. Jego ręce nie mogły drżeć. Tętno nie mogło szaleć. Powinien przypominać lód, ale nie potrafił się do tego zmusić. Nie, kiedy dławił się własnymi emocjami, próbując uciszyć galopujące myśli, nakręcane świadomością, że jest zdrajcą i nie może liczyć na litość.

Po tym, co zrobił, wydziedziczą go, zmuszą do mieszkania na ulicy i żałowania w każdej sekundzie reszty nędznego życia własnej lekkomyślności. Upewnią się, że Granica mu nie pomoże, że nawet do niej nie dotrze.

Granica się nie przejmie. Wystarczy, że dostaną swoje przeklęte dziecko i nic innego nie będzie ich obchodzić. Bo Złoci Ludzie nie odpuszczą mu tego dziecka. Zmuszą go, żeby...

O ile ojciec wcześniej go nie zabije, a zrobi to na pewno, bo wszystko spieprzył. Cały wysiłek, czas i pieniądze włożone w jego przyszłość poszły w błoto. Kaeden mu tego nie wybaczy. Rozsadzi mu czaszkę, mózg rozpryśnie się na perskim dywanie, splami złote zdobienia mebli Goldbloodów... Żółć podeszła mu do gardła.

Gastronomiczka w porę podała Jamesowi torbę. Wytarła jego usta chusteczką, jakby nie potrafił sam tego zrobić.

– Przestań – warknął.– Przestań patrzeć na mnie w ten sposób.

Zacisnął powieki, żeby nie skrzywdzić Honorine.

Wydłubią mu oczy, zamkną w piwnicy, zmuszą do spłodzenia potomka, a przez resztę życia będą pić z niego krew.

Ciemność pod powiekami go dusiła, doprowadzała do szaleństwa. Drżał na całym ciele.

– James, uspokój się.

– Milcz.

Tracił siebie, swoją kulturę, swoją dumę, swoje opanowanie. Na końcu odbiorą mu życie, bo honoru pozbawił się sam.

A to wszystko, dlatego że Edwin był lepszy od każdej dziewczyny w szkole. Bez względu na to, co James sobie wmawiał, wszystkie jego idiotyczne próby ochrony organizacji czy samego Edwina stanowiły jedynie pretekst, żeby go poznać. Karmił się naciąganymi wymówkami, byle nie przyznać przed samym sobą, jak bardzo zaintrygował go dzieciak, który wpadł mu pod prysznic.

Poczuł dłoń na swoim ramieniu. Drugą z tyłu głowy. Pozwolił im przyciągnąć się do kościstego torsu i wtulił twarz w koszulę Edwina.

– Wyszedłem na chwilę do toalety, a ty zarzygałeś samolot.

Kiedyś skrzywiłby się na podobny żart. Teraz znalazł w nim coś pocieszającego. To był Edwin. Jego Edwin.

– Dramatyzuje – usłyszał nad sobą Jacqueline Rived, babcię Glorii. – Jego ciotce nikt nic nigdy nie zrobił, jemu też nic nie zrobią.

Czarny JogurtOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz