Sześć miesięcy.
299 dni.
7176 godzin.
430560 minut.
Tak, kurwa, miałem jebaną obsesję.
Każda minuta bez niej bolała.
Kurewsko.
Naprawdę. Kiedyś nie tęskniłem za nią tak bardzo. Cholera, nie było nawet porównania. Jest różnica między tęsknotą za czymś, co było i może już nigdy się nie zdarzyć, a świadomością, że coś się utraciło, coś, co naprawdę miało szansę zaistnieć.
Żałowałem, że wtedy tak po prostu wyjechałem. Kurwa, to było takie tchórzostwo. Mogłem przecież jej to wytłumaczyć, na pewno by mnie zrozumiała. To była Alexa, może na początku zareagowała gwałtownie, ale przecież znałem ją tak dobrze. Ona znała mnie.
Jakoś by nam się udało.
Jak zawsze.
Jednak byłem zbyt wielkim tchórzem, by tam wrócić. Czułem, że będzie jej lepiej beze mnie.
Bała się mnie.
Te jej wystraszone oczy nawiedzały mnie prawie codziennie w koszmarach.
Co by było, gdybym wrócił? Unikałaby mnie?
Nie zniósłbym tego.
Nie tak, żeby to, co miałem teraz, było lepsze.
Bardzo za nią tęskniłem. Nie było godziny, żebym o niej nie myślał. Moje dni były wypełnione tęsknotą za nią i zastanawianiem się nad tym, co by było gdyby.
Gdybym został.
Gdybym nic nie powiedział.
Gdybym wrócił.
Życie zawsze jest pełne takiego gdybania. Snucie nierealnych scenariuszy, opisujących nierealną przyszłość. Tak trudno było o tym zapomnieć, szczególnie nocą. W ciągu dnia zajmowałem myśli pomocą innym.
Właśnie po to znowu wyjechałem do Zambii, tak samo w charakterze misjonarza. Nie byłem dobrym katechetą, głównie przez to, że nigdy nie zajmowałem się religią więcej niż na krótkim kursie przygotowawczym przed pierwszym wyjazdem, ale lubiłem pomagać ludziom.
Albo inaczej, musiałem pomagać ludziom.
Z religii wyniosłem jedno – jeśli chcesz wybaczenia, musisz postarać się o zadośćuczynienie.
Jack miał dokładnie takie samo podejście. Nie wyjechał z Nowego Jorku, chociaż bardzo się tego chciał. Udało mi się jednak namówić go do zastania, choć ja nie umiałem zrobić tego samego.
Jednak on miał tam coś, co go trzymało – uniwersytet, studia, praktyki. Wakacje się skończyły, czyli nadszedł czas ciężkiej pracy. Nauka na ratownika medycznego była naprawdę wymagająca, ale on sobie naprawdę dobrze radził. Umiał przede wszystkim zachować zimną krew nawet w bardzo ekstremalnych sytuacjach. To życie go do tego przygotowało.
Owszem, bywał wybuchowy, ale wiedziałem, że w trudnych sytuacjach stawał się praktycznie wyzuty z emocji. Niestety czasami przenosiło się to też na codzienne życie. Niekiedy miałem wrażenie, że mój kumpel niczego nie czuje. Zupełnie. Jakby jego organizm był pozbawiony emocji.
Zamykał się w sobie, na zewnątrz pozostając kimś zbyt opanowanym, by mogło to być prawdziwe. Wystarczyło spojrzeć na to, jak zareagował na sytuację z Daryll'em. Wiedziałem, że był okropnie zrozpaczony, ale miałem wrażenie, że wiem to tylko dzięki temu, że znam go już tak dobrze. Widziałem już jego ból. Wtedy cierpiał naprawdę. Teraz jednak miałem wrażenie, że nie chciał tego pokazywać.
Odciął się od wszystkiego, jakby to, co się wydarzyło, nie dotyczyło jego, tylko kogoś innego.
Martwiłem się o niego, ale wiedziałem, że przynajmniej dzięki temu, gdy go zostawię, nie załamie się całkiem. Był silny. Życie postawiło go przed tak wieloma trudnymi chwilami.
Czy możliwe jest, że gdy pewien próg bólu zostaje przekroczony, potem wszystko przestaje mieć znaczenie?
Stajemy się jak puste pudełko. Nie ma w nas nic, poza pustką.
Ludzie mówią, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. Gówno prawda. Jeśli coś cię nie zabije, to potem tylko zastanawiasz się, dlaczego. Jak. Czym sobie na to zasłużyłeś. Jak udało ci się to przetrwać. Trudno w tym szukać czegoś, co może dać ci siłę.
Chciałem wrócić do Avenal na święta, ale wybrałem Nowy Jork. Wiedziałem, że Jack będzie się czuł bardzo samotny, nawet jeśli by tego nie powiedział. Moja rodzina była zawiedziona, w końcu obiecywałem, że tym razem się od nich tak nie odetnę. No cóż.
Byłem dobrym kłamcą.
Zostałem zaproszony do wzięcia udziału we mszy. Zgodziłem się, a Jack to zrozumiał, ale nie chciał iść ze mną. Nie dziwiłem mu się. Sam nie czułem się za pewnie w kościele. Może to głupie, ale czasami czułem się tak, jakby ludzie się na mnie gapili.
Zwykłe wrażenie.
Byłem pewien, że to będzie normalna noc. To była jednak naiwna wiara, to było przecież moje życie. Gdy przez krótką chwilę liczyłem na to, że jest normalnie, pokazywało mi środkowy palec prosto przed twarzą.
I wtedy ją zobaczyłem.
Kurwa.
To było jako cios prosto w brzuch.
Albo znak zesłany z góry, na pewno jedno z tych dwóch.
Alexa Fernando.
Nawet jeśli było to naiwne, to ucieszyłem się na jej widok. Naprawdę. Tak strasznie za nią tęskniłem, a ona nagle stała tu, bliżej niż w ciągu tego całego czasu. W pierwszym odruchu chciałem rzucić się w jej kierunku, uścisnąć, może nawet pocałować. Wciąż pamiętałem dotyk jej delikatnych ust na moich wargach...
Ale to były przecież tylko wspomnienia. Czasami nawet zastanawiałem się, czy to stało się naprawdę, czy tylko to sobie wymyśliłem.
Jednak kiedy tylko ją zobaczyłem, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą.
Tak realnie.
Mógłbym powiedzieć, że wyglądała pięknie, a na jej widok zaparło mi dech w piersiach. Było to jednak zbyt mało, by opisać to, co poczułem na jej widok. Była idealna.
Idealna. Przede wszystkim dlatego, że stała przede mną, a nie tylko w mojej wyobraźni.
Nie była jednak sama, co było chyba jedynym powodem, przez który nie rzuciłem się od razu w jej stronę. Choć kościół był pełen ludzi i teoretycznie mogłaby stać koło jakiejś przypadkowej osoby, dosłownie czułem, że tak nie było.
Była z jakimś mężczyzną, którego z miejsca znienawidziłem, choć nawet nie byłem pewny, kim mógł dla niej być. Ciemna skóra i latynoski wygląd mógł sugerować, że być może byli w jakiś sposób spokrewnieni. Wiedziałem jednak, że ona nie miała żadnej rodziny poza tą z Avenal. Mówiła mi o tym wiele razy, chociaż nigdy nie dodawała nic więcej. Może kłamała?
W pewne rzeczy musimy jednak po prostu uwierzyć.
Zakładamy, że ludzie nas nie okłamują, bo naiwnie liczymy, że tak właśnie jest. W ilu przypadkach mamy jednak rację?
Nie pobiegłem za nią, choć wiedziałem, że mnie zauważyła. Nie chciałem jednak jej przeszkadzać, narzucać się albo wbijać w jej obecne życie. Chciałem uszanować to, że idzie naprzód, nawet jeśli dla mnie oznaczało to cholerny ból.
Wróciłem do domu Jack'a, w którym znowu się zatrzymałem, ale nie powiedziałem mu nic o tej sytuacji. Po pierwsze, nie chciałem go martwić. Miał zbyt dużo swoich problemów, nie miałem zamiaru go dodatkowo zajmować moimi. Po drugie, nieco egoistycznie chciałem zachować to dla siebie. Jakby opowiedzenie tego Jack'owi mogło odebrać tej sytuacji jej magii.
No i wreszcie po trzecie, wiedziałem, że gdybym mu powiedział, od razu zacząłby mnie odwodzić od pomysłu, na który wpadłem od razu po opuszczeniu kościoła.
Musiałem się z nią spotkać.
Nie miałem co do tego żadnych wątpliwości, jakbym w życiu nigdy jeszcze nie był niczego tak pewien.
~~⊙~~
Zauważyłem, że spociły mi się dłonie i parsknąłem cichym śmiechem.
Boże, denerwowałem się jak dzieciak.
Wiedziałem, że pracuję dalej dla Daryll'a i właśnie byłem na drodze do jego lodziarni. Nie byłem pewien, czy ona będzie chciała ze mną rozmawiać, ale w głębi duszy bardzo na to liczyłem.
I tak czułem się z siebie dumny pod pewnym względem. Mogłem przecież ponownie rzucić się w wir szukania jej w Nowym Jorku, nawet jeśli podejrzewałem, że przez czas świąt lodziarnia będzie zamknięta. Nie zrobiłem tego jednak, a zamiast tego pojechałem do Avenal, by spędzić trochę czasu z rodziną, tak jak obiecywałem.
Po raz pierwszy spotkałem się z moją malutką siostrzyczką. Boże, była najbardziej uroczym dzieckiem jakie w życiu widziałem. Była taka... mała. I delikatna. Dosłownie bałem się ją wziąć na ręce, bo obawiałem się, że mogę ją skrzywdzić. Dzieliło nas tak wiele lat, przez co nie było nawet szans na to, byśmy w jakikolwiek sposób byli ze sobą powiązani jak rodzeństwo, ale naprawdę zapragnąłem być dla niej dobrym bratem.
Gdy patrzyłem na to maleństwo, zastanawiałem się, co przyniesie jej życie. Miałem nadzieję, że nie będzie tak pojebane jak moje. Nigdy bym na to nie pozwolił. Chciałbym mieć dla niej więcej czasu, lepiej ją poznać i nieco pomóc rodzicom, ale wiedziałem, że to nie był jeszcze czas na powrót do domu.
Miałem jeszcze kilka spraw do załatwienia w Nowym Jorku.
Wróciłem zaraz po Sylwestrze. Nowy rok, nowy ja i Nowy Jork. Wszystko idealnie.
Nie zdradziłem mojego planu Jack'owi. Ufałem mu bardziej niż komukolwiek, ale są pewne sprawy, które trzeba przemilczeć. Dla dobra tej drugiej osoby.
Wszystko dobrze zaplanowałem, bo nie chciałem jej zawieść. W żadnym aspekcie. Już raz to zrobiłem.
W zasadzie może nawet więcej niż raz.
Boże, dlaczego zawsze najbardziej ranimy tych, których kochamy najmocniej?
Liczenie, że wybaczą nam za każdym razem jest wielkim błędem. Pogłębia się w ten sposób te same rany, zamiast dać im czas na zasklepienie się. Czy można liczyć na to, że ktoś tego nie odczuje tak mocno? Że będzie to bolało mniej?
Naiwne, oj bardzo naiwne to nadzieje.
Wkroczyłem do lodziarni, od razu orientując się, jak bardzo wszystko się tutaj zmieniło. Dawniej to miejsce było takie słodkie, aż nawet za słodkie. Stylizowane było na wnętrze gałki lodowej, co w pierwszym momencie nawet mnie rozśmieszyło. Teraz było w nim zupełnie inaczej, bardziej elegancko, zniknęło to przesłodzenie i cukierkowatość. Stało się bardziej przytulne i pełne jakiejś wyjątkowej atmosfery. Poczułem to od razu, kiedy przekroczyłem próg. Jakaś magia Magic Gelato. Wszystko nabrało takiej głębi i stylowości, dokładnie tak, jak wyglądały prawdziwe włoskie lodziarnie. Nawet przez chwilę nie miałem wątpliwości, że Alexa maczała w tym palce.
Zobaczyłem ją od razu, co nie było zbyt trudne, bo stała tuż przy kasie, obsługując klientów. Była taka zapracowana, że nawet mnie nie dostrzegła, co przyjąłem z ulgą. Dało mi to czas na ponowne przemyślenie tego, co zamierzałem zrobić.
Ustawiłem się w kolejce, wbijając wzrok w buty. Wszystko miałem dobrze zaplanowane, jednak w tamtym momencie zapomniałem o każdej kwestii, którą ułożyłem sobie wcześniej w głowie. Cholera.
Zbliżałem się coraz bliżej kasy, coraz bliżej Alexy i wiedziałem coraz mniej.
Jednak gdy tylko stanąłem tuż przed nią, spojrzałem w jej oczy, od razu dotarło do mnie, co muszę jej powiedzieć, przypomniałem sobie te wszystkie rzeczy, o których myślałem tak długo przez ten cały czas.
- Dzień dobry, poproszę kawę „Przepraszam cię”, podaną z ciastem „Wybaczysz mi kiedyś?” i lodami „Błagam, porozmawiajmy” – wydusiłem z siebie jednym tchem, zaciskając ręce na krawędzi lady.
Jej ciemne oczy rozszerzyły się, ale, Bogu dzięki, nie było w nich strachu, bardziej zaskoczenie.
- Jeśli pan poczeka... – zerknęła na zegarek na nadgarstku – piętnaście minut, przyniosę to panu osobiście do stolika.
Pokiwałem głową, w duszy aż skacząc z radości, że zgodziła się zagrać w moją grę.
Znalazłem jakiś wolny, dwuosobowy stolik w samym rogu sali. Nigdzie nie widziałem Daryll'a i cieszyłem się z tego. To dziwne, ale chyba też naturalne, że od razu zaczyna się nie lubić osoby, która jest powodem cierpienia naszych bliskich, nawet jeśli to nie ona zawiniła. Nie miałem wątpliwości, że Daryll nic nie zrobił Jack'owi, jednak czułem gniew, ilekroć o nim myślałem.
Czekałem dłużej niż piętnaście minut, ale czym to było w porównaniu do pół roku. W końcu jednak Alexa podeszła do mojego stolika. Najpierw postawiła przede mną duże ciasto z lodami i kawę tuż obok tego. Karmelowe ciasto. Uśmiechnąłem się w duchu. To był drobny gest, ale jednak dla mnie naprawdę dużo znaczył. Był jak wyciągnięcie ręki. Nie mogłem tego zmarnować.
- Hej – powiedziała, opadając na krzesło przede mną.
- Hej – wykrztusiłem z siebie z trudem. Dlaczego zawsze nie umiałem się przy niej zachowywać się zwyczajnie?
Wyglądała zupełnie normalnie, ubrana w zwykłe cichu, z włosami związanymi w kok na czubku głowy. Próbowałem odtworzyć w pamięci jej obraz sprzed pół roku, kiedy była chora, o czym mi nawet nie powiedziałam. Dowiedziałem się tego dopiero z telewizji i o mało nie wyrzuciłem go wtedy przez okno. Bała się, że umrze, a ja nic o tym, cholera, nie wiedziałem. Nie rozumiałem, dlaczego nic mi nie powiedziała.
Jednak to przecież była Alexa Fernando, z nią nic nie było proste.
Teraz nie miała nic wspólnego z tamtą wystraszoną dziewczyną. Wyglądała na pewną siebie, kiedy tak na mnie patrzyła z brodą lekko uniesioną ku górze.
- Alexo... – zacząłem powoli, ale ona mi przerwała:
- Nie musisz mnie ciągle tak nazywać. Brzmi to strasznie oficjalnie. – Jej wzrok opadł nieco, ale po chwili znowu spojrzała mi prosto w oczy.
Przełknąłem ślinę, starając się skupić.
- Jasne – skinąłem głową, choć było to dla mnie co najmniej dziwne. Dawna Alexa nienawidziła, kiedy zdrabniano w jakikolwiek sposób jej imię. No ale cóż, to była dawna Alexa.
- Znowu mnie znalazłeś – powiedziała, a złość w jej głosie zmalała. W jej spojrzeniu dostrzegłem nawet jakieś... ciepło. A może tylko chciałem je tam zobaczyć, bo jej twarz wciąż była ściągnięta.
- Tak... wiesz, obiecałem, że zawsze będę cię znajdywał. – Zagryzłem wargi, powstrzymując emocje. Boże, wiedziałem, że jeśli nie przestanę, to zaraz się rozpłaczę. To było takie żałosne, ale było mi naprawdę ciężko siedzieć tak po prostu obok niej, podczas gdy jedyne, co chciałem zrobić, to ją przytulić, dotknąć, poczuć jej zapach... cokolwiek, byle nie tylko tak na nią patrzeć, jakbyśmy byli zupełnie obcymi ludźmi.
- Rzeczywiście. – Kącik jej ust powędrował w górę. – Nie chciałabym gubić się już nigdy więcej.
Uniosłem na nią wzrok, początkowo myśląc, że ma na myśli to, że nie chce gubić się ode mnie, ale po chwili pojąłem, że w ogóle nie chce znikać. Nie byłem ujęty w tym planie. Poczułem ścisk w sercu.
- Tak, masz rację... Alexo... Alex – poprawiłem się szybko – nie przyszedłem tutaj, by cię złościć, ale chciałem cię przeprosić.
- Szybko.
- Co? – Nie zrozumiałem.
- Pół roku. Szybko. – Jej głos ociekał sarkazmem, aż się skrzywiłem.
- Alexo, posłuchaj...
- Nie, to ty posłuchaj, Charlie – przerwała mi gwałtownie, pochylając się w moją stronę. – Pół roku temu wyjechałeś bez słowa...
- Zostawiłem ci list! – wtrąciłem, a ona tylko przewróciła oczami.
- List? – parsknęła. – Myślisz, że zawarłeś w nim odpowiedzi na wszystkie pytanie, które wtedy do ciebie miałam?
Skuliłem się w sobie, a ona kontynuowała dalej:
- Potrzebowałam cię, Charlie. Mimo wszystko.
Zamknąłem oczy, przyjmując jej oskarżenia, bo była to prawda. Rozumiałem, o czym mówi. Mimo wszystko. Mimo tego, co wtedy poczuła, potrzebowała mnie, a ja ją zostawiłem. Zawiodłem ją, kurwa, znowu zawiodłem.
- Tęskniłam za tobą... – Ostatnie słowa powiedziała tak cicho, że nie byłem w ogóle pewien, czy je naprawdę usłyszałem, czy tylko sobie to wymyśliłem.
Spojrzałem na nią, licząc, że znajdę odpowiedź w jej oczach. Dopiero teraz dostrzegłem, że z trudem powstrzymuje łzy, więc nie mogłem już tak dłużej i chwyciłem ją za rękę, a ona splotła ze mną palce.
- Też za tobą tęskniłem. Zawsze. – Nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć więcej. W głowie miałem tyle myśli, ale żadnej nie umiałem wypowiedzieć na głos.
- Potrzebowałam cię... – powtórzyła, a po jej policzku potoczyła się łza.
- Byłem pewien, że mnie nienawidzisz – wyrzuciłem z siebie w końcu. Uścisk jej dłoni nieco zelżał, a ja poczułem strach, znowu.
- Charlie... przepraszam, że wtedy tak zareagowałam. Popełniliśmy błędy w przeszłości, dużo błędów. Ty mi moje wybaczyłeś, a ja... byłam zbyt głupia, by zrobić to samo, bo kiedy mi to powiedziałeś, ja... – mówiła szybko, jakby zbierając myśli – ....ja ci to wszystko mogę wytłumaczyć, tylko... nie tutaj, proszę. Nie teraz.
Nic nie rozumiałem.
Co jeszcze mogła chcieć mi wytłumaczyć? Czego jeszcze o niej nie wiedziałem?
- Dobrze – skinąłem głową. Byłem gotowy zgodzić się dla niej naprawdę na wszystko.
- Słuchaj, skończyłam już pracę, więc może się przejdziemy? – powiedziała nagle Alexa, a ja poczułem taką radość, że o mało nie podskoczyłem ze szczęścia.
- Dokądkolwiek chcesz – zgodziłem się, a mój wzrok w tym momencie padł na rzeczy, które mi przed chwilą przyniosła. – A co z tym?
- Na koszt firmy. Zostawię dla ciebie na zapleczu – uśmiechnęła się i zabrała wszystko, poza kawą. – Zimna i tak będzie nie dobra.
Nie mogłem się powstrzymać przed analizowaniem jej słów, gdy ściskałem plastikowy kubek z wciąż parującym napojem. Będzie na mnie czekać na zapleczu? A więc liczy na to, że wrócimy tu jeszcze. Że ja tu wrócę. O Boże, nie mogłem powstrzymać emocji. Przy niej to było naprawdę trudne.
Poszliśmy do Central Parku, bo Alexa uparła się, by mi coś pokazać. Nie wiedziałem, ile czasu wystarczy, by dobrze poznać takie miasto jak Nowy Jork, ale najwyraźniej Alexie poszło to naprawdę szybko.
- Czyli teraz jesteś menagerką? – spytałem, kiedy szliśmy jakąś wąską alejką.
- Tak – skinęła głową. – Pomagam Daryll'owi. Jacyś wandale pół roku temu zniszczyli jego lodziarnię. To było naprawdę okropne.
To twój były współlokator i zrobił to sam.
- Złapali kogoś? – zapytałem niby od niechcenia, ale tak naprawdę bardzo zależało mi na odpowiedzi.
- Nie – potrzasnęła ze złością głową. – To głupie. Policja zawsze, gdy jest najbardziej potrzebna, zawodzi. Zawsze – westchnęła z wyraźną frustracją.
- To prawdziwi nieudacznicy – skrzywiłem się lekko. W końcu kiedyś przez taką nieudaczność policji razem z Jack'iem uniknęliśmy więzienia.
- Jesteśmy na miejscu – oznajmiła nagle, zatrzymując się przed jakąś konstrukcją, która przypominała prawdziwy zamek. A przynamniej tak właśnie wyglądał.
- O Boże, nie miałem pojęcia, że w Central Parku jest zamek! – wykrzyknąłem ze zdziwieniem.
Alexa na to parsknęła głośnym śmiechem.
- Co? – zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc jej reakcji.
- To nie jest zamek – powiedziała, patrząc na mnie z rozbawieniem. – To obserwatorium.
- Obserwatorium? – Teraz naprawdę się zdziwiłem.
- Już dawno nieczynne. Jednak kiedyś stało właśnie tutaj. Wyobrażasz to sobie? Kiedyś Nowy Jork był zaledwie małym miastem z obserwatorium.
- Naprawdę tak było? – parsknąłem śmiechem, obrzucając budynek wzrokiem.
- Nie mam pojęcia – zaśmiała się. – Ale lubię to sobie wyobrażać. Zawsze lubiłam – spoważniała nagle, a ja spojrzałem na nią przeciągle.
- Zawsze? Mieszkasz tu przecież... od początku wakacji – stwierdziłem, a ja ona spojrzała mi prosto w oczy, zbliżając się do mnie.
- Charlie... urodziłam się w Nowym Jorku. Mieszkałam tutaj całe moje dzieciństwo. Przychodziłam tutaj – wykonała zamaszysty gest, pokazując obserwatorium – z moim bratem. Przyjechałeś tutaj, znalazłeś mnie znowu, dlatego myślę, że chciałbyś zacząć od nowa. Ale jeśli mamy to zrobić, nie możemy mieć przed sobą żadnych tajemnic, dobrze?
A potem ruszyliśmy dalej, a ona zaczęła mi wszystko opowiadać. O swoim dzieciństwie, o tym jak nienawidziła swojego brata, a potem on zginął, zanim tak naprawdę zdążyła mu powiedzieć wszystko to, co siostra powinna mówić bratu, który robił dla niej wszystko.
- Teraz już wiesz o mnie wszystko. Możesz myśleć, co tylko chcesz.
Jednak ja wiedziałem, że nigdy nie zmienię o niej zdania. Skoro to była jej ostatnia wielka tajemnica, wiedziałem, że jestem w stanie to zaakceptować. Rozumiałem, jak ciężko musiało jej być o tym mówić i byłem wdzięczny, że jednak to zrobiła.
- Żadnych więcej tajemnic, dobrze? - spytała, kiedy wróciliśmy do lodziarni. Było już po dziewiątej i była zamknięta, ale widziałem przez szyby, że Daryll wciąż tam jest.
Chyba był czymś zajęty, bo wciąż nas nie zauważył.
- Dobrze. Na mały palec? – uniosłem rękę, patrząc jej w oczy.
- Na mały palec – zaśmiała się.
I przez tę jedną chwilę wierzyłem, że wszystko będzie dobrze.
Oczywiście się myliłem.
YOU ARE READING
LIE
Romance"Kto ma odwagę kochać, niechaj ma też odwagę cierpieć." ~ Anthony Trollope "The Bertrams" Życie można zniszczyć na wiele sposobów. Wiele rzeczy może je złamać. Skąd brać odwagę, by trwać? Co daje nam siłę, by walczyć wbrew przeciwnościom losu? Trze...