ROZDZIAŁ VIII JACK BONE

70 9 4
                                    

Ten dzień zapowiadał się naprawdę podle. Deszcz padał od rana, a ja nigdy go nie lubiłem. Zawsze miałem z nim złe skojarzenia. Naprawdę, wszystkie złe rzeczy, które przytrafiły mi się w życiu, stały się w czasie, gdy padał deszcz.
Można w takim razie pomyśleć, że całe moje życie pada.
Dziwny zbieg okoliczności. A może tak po prostu bywało.
Mogłoby się wydawać, że przez to nie będę lubił jazdy samochodem w taką pogodę, ale było wręcz przeciwnie. Tak naprawdę z auto mógłbym nie wychodzić nigdy. Niektórzy ludzie mówili,  że boją się odpowiedzialności, jaką niesie za sobą prowadzenie samochodu. Ja nigdy tego nie czułem.
Poza tym, ja nigdy niczego nie czułem.
Zawsze chciałem być kierowcą. Jako dziecko marzyłem o jeździe w formule jeden. Pamiętam plakat z Nikkim Loudą wiszący na drzwiach mojego pokoju. Dopiero później jednak przyszło mi się dowiedzieć, dlaczego akurat on tam wisiał.
Kiedy dorosłem, dziecięce sny prysły i musiałem zmierzyć się z twardą rzeczywistością. Musiałem podjąć dorosłą decyzję i tym sposobem wylądowałem na akademii medycznej, ucząc się na ratownika medycznego. Przynajmniej będę prowadził karetkę, a to zawsze coś.
Nie zawsze dostajemy od życia to, czego chcemy. Przekonałem się o tym już dawno.
Ostatnio postanowiłem zacząć jeździć taksówką, by lepiej poznać miasto. Chciałem znać największe zakamarki, każdą ulicę i najszybsze trasy, by już nigdy w życiu nikogo nie zawieść.
Przyjąłem zlecenie i pojechałem przez strugi deszczu prosto do celu. Chciałem dotrzeć tam jak najszybciej i mieć już to zadanie z głowy. Nie spodziewałem się zupełnie tego, co miało się za chwilę zdarzyć.
Podjechałem pod wskazane miejsce i od razu mój pasażer zajął swoje miejsce. A w zasadzie nie swoje, bo usiadł tuż koło mnie.
Uniosłem brew, spoglądając na niego kątem oka.
A potem spojrzałem jeszcze raz.
Czasami spotyka się ludzi, którzy pasują do nas jak puzzle. Bywa, że odkrywamy to po jakimś czasie, a niekiedy zdarza się to od razu.
Pierwsza rozmowa.
Spojrzenie.
Jak teraz.
Patrzył na chwilę, aż poczułem się z tym trochę niezręcznie i musiałem to przerwać.
- Proszę pana...
- Tak? – Jezu Chryste, ależ miał głos. Tylko raz w swoim życiu doświadczyłem czegoś takiego.
- Dokąd jedziemy? – spytałem grzecznie, starając się skoncentrować na mojej pracy.
- Do WorkMech – powiedział, podając adres.
Ruszyłem z miejsca. Usiłowałem przekonać swój organizm do normalnego funkcjonowania. Nie było to łatwe. Gdy tylko go zobaczyłem, wszystkie wspomnienia wróciły.
Jego uśmiech.
Słowa.
Dotyk.
Ból.
- Te korki to porażka. Dlatego nie lubię jeździć po centrum – powiedziałem, by odegnać jakoś od siebie te myśli. Musiałem się uspokoić. 
- Ja tu niestety mieszkam, także dla mnie to codzienność. – Wydawało mi się, że jego głos zadrżał na moment, ale może to tylko zwidy.
- Ja bym tak nie mógł. Za dużo ludzi. – Mój głos drżał na pewno. 
- Przy prowadzeniu lodziarni niezmiernie się to przydaje – powiedział, nieco niedbałym tonem, ale usłyszałem przejęcie w jego głosie.
- Lodziarnię? To chyba nie jest łatwe w Nowym Jorku – zauważyłem. Naprawdę, jest ich tu od groma.
- Wręcz przeciwnie. Im więcej ludzi, tym lepiej – zaprzeczył. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- To samo mówił mi mój szef, gdy zaczynałem tu pracować – powiedziałem. To prawda, według jego założenia miałem przewozić nawet kilkanaście osób dziennie. W tym mieście nie było to takie trudne.  – Chyba mamy coś wspólnego.
Nie wiem, czemu to powiedziałem.
Puzzle.
Gdy kogoś poznajesz i wszystko nagle wskakuje na swoje miejsce.
- To ile już prowadzisz tę lodziarnię? I tak w ogóle jestem Jack Bone – przypomniało mi się, że jeszcze się nie przedstawiłem, więc postanowiłem szybko nadrobić zaległości.
- Trzy lata – odpowiedział, po czym uśmiechnął się szeroko. - Miło poznać, Jack. Jestem Daryll Accardo.
- Daryll Accardo? – Od pierwszego słowa wiedziałem, że ma akcent zza oceanu. – Chyba nie jesteś stąd w takim razie? Europa?
- Mój ojciec stamtąd pochodził. Dokładnie Włochy. Sam nigdy tam nie byłem – westchnął.
Włochy.
Poczułem jak moje ciało spina się na to słowo.
Cóż za ironia. Pochodził stamtąd, a nigdy tam nie był. Ja za to nigdy nie zamierzałem tam wracać.
- Moja mama pochodziła z Anglii. Kolejna rzecz, która nas łączy – zaśmiałem się nerwowo, przez co brytyjski akcent wkradł się do mojej wypowiedzi. Cholera.
- Rzeczywiście. Nie wiedziałem, że bratnią duszę można spotkać w taksówce.
Bratnią duszę? Czyżby nie tylko u mnie działała teoria puzzli?
- Też się tego nie spodziewałem, a jeżdżę już od miesiąca – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. Spokojne życie prowadzę od roku. Tego jednak wolałem nie mówić.
- I zawsze rozmawiasz tak z pasażerami? – spytał, a ja uśmiechnąłem się pod nosem, spoglądając na niego kątem oka.
- Zawsze pasażerowie siadają z tyłu, także nie mam jak.
Jego mina mówiła wszystko.
Parsknąłem głośno śmiechem.
Boże, kiedy ostatnio tak się śmiałem?
- Nie martw się, gdyby nie to, nasza jedyną rozmową było pytanie, dokąd jedziemy! – powiedziałem. Do tej pory starałem się nigdy nie wdawać się w jakieś dłuższe rozmowy z moimi pasażerami. Ostatnio w ogóle mało mówiłem.
W zasadzie nigdy wiele nie mówiłem. Jedynie on umiał rozmawiać ze mną normalnie. Przy nim czułem się tak, jakbym naprawdę się liczył. On jako jedyny naprawdę chciał znać moje zdanie.
Jednak kiedy zniknął, to wszystko zniknęło razem z nim.
- Święta prawda. Błogosławione pomyłki i ich piękne skutki – powiedział cicho, a ja znowu się zaśmiałem.
- To brzmi jak dobry napis na zderzak. Chyba powinienem o takim pomyśleć. Dojeżdżamy – oznajmiłem, gdy wjechaliśmy w uliczkę z podanego adresu.
Spojrzałem na zegarek. 22 minuty. Pierwszy raz nie byłem zadowolony z tego, że tak szybko zajął mi dojazd w jakieś miejsce.
- Poczekać? Ile ci tam zajmie? – spytałem zgodnie z zaleceniem mojego szefa. Chociaż raz zrobiłem to z przyjemnością.
- Około dwudziestu minut. Poczekasz?
Sięgnąłem pamięcią wstecz, by przypomnieć sobie coś z włoskiego, którego będąc tam wtedy zdążyłem się trochę nauczyć.
- Nessun problema!
Dostrzegłem konsternacje na jego twarzy.
Dużo razy jeszcze mogę cię zaskoczyć, pomyślałem, a na głos powiedziałem za to:
- Po prostu kolejna rzecz, która nas łączy.
- Apetta un minuto – poprosił i ruszył w stronę sklepu.
Pierwszy raz ucieszyłem się, że znam włoski.
Odetchnąłem głęboko, zbierając myśli.
Co się ze mną dzieje? Przez te kilka minut stało się w moim życiu więcej niż przez cały ten rok.  Nie mogłem tego pojąć. To nie był jednak czas na rozkładanie tych uczuć na czynniki pierwsze. W ogóle nie chciałem o tym myśleć. Było to pozbawione sensu, ponieważ ja... nie miałem uczuć.
Musiałem ochłonąć.
Wyłączyć emocje.
Nie mogłem myśleć o tym, kim byłem.
Nie mogłem.
- Jestem. – Tym razem, zawahał się przed zajęciem przedniego siedzenia.
Skinąłem jednak głową, zachęcając go do tego.
- Szybko poszło – zauważyłem, odpalając silnik.
- To tylko drobne zamówienie – machnął lekceważąco ręką. – To skąd znasz włoski?
Cholera, tego nie przemyślałem.
- Myślałem, że bardziej interesujące będzie, co jako Anglik robię w Stanach Zjednoczonych – zaśmiałem się, starając się, by zabrzmiało to jak najrealistyczniej.
Na szczęście Daryll połknął przynętę.
- Masz rację, to wydaje się ciekawsze. – Oparł się wygodniej na fotelu i spojrzał na mnie z zainteresowaniem. – Co tutaj robisz? – spytał z udawanym angielskim akcentem, ale zabrzmiało to bardziej tak, jakby mówił z pełną buzią.
- Tego nie robi się w taki sposób – oznajmiłem, wkładając w to mój cały oksfordzki akcent.
- Boże! – wybuchnął śmiechem, a ja spojrzałem na niego, nie rozumiejąc, o co mu chodzi. – Brzmisz jak radio BBC!
- To moje ulubione, do tej pory ubolewam, że tutaj nie odbiera – pokręciłem głową z udawanym smutkiem.
- O taaak, też bym go posłuchał. Od zawsze fascynowała mnie ta angielska arystokracja – oznajmił. – Wciąż jednak nie odpowiedziałeś mi na pytanie, co tutaj robisz w takim razie, w tej nowojorskiej taksówce?
Uciekam przed odpowiedzialnością, a także przed przeszłością, o której nie mogę zapomnieć. To co, napijemy się razem kawy?
- Dobre pytanie – powiedziałem zamiast tego. – Potrzebowałem zmiany, a poza tym zawsze marzyłem o studiowaniu w Stanach.
- Studiujesz? – spytał od razu.
- Tak. Akademia Medyczna.
Jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia.
Mówiłem, że jeszcze cię zaskoczę.
- Ratownik medyczny. Dlatego właśnie dorabiam na taksówce. Chcę poznać to miasto jak najlepiej się da – mówiłem dalej, z satysfakcją obserwując, jak na jego twarzy pojawia się wyraz niedowierzania.
- Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałem – powiedział, a ja uśmiechnąłem się z zadowoleniem. – Ja poza moją lodziarnią nie mam nic.
Chciałbym powiedzieć, że mnie to zaskoczyło, ale było wręcz przeciwnie.
No cóż, znałem się na ludziach.
Doświadczenie.
- Będę musiał kiedyś tam wpaść – stwierdziłem.
Uśmiechnął się do mnie szczerze. Aż zrobiło mi się cieplej na moim lodowatym sercu.
- I już jesteśmy – powiedziałem, parkując na chodniku przed jego lodziarnią.
Dwadzieścia pięć minut. Niezły czas, ale znowu mnie to nie ucieszyło, a wręcz przeciwnie.
- Szybko poszło. Naprawdę dobrze znasz już miasto – powiedział Daryll ze śmiechem.
- Mam nadzieję, że poznam jeszcze lepiej. – Być może zapamiętanie tych wszystkich informacji pomoże mi zapomnieć o tym, czego nie chciałem pamiętać.
Być może.
- To... do zobaczenia. – Daryll wysiadł z taksówki, a mnie nagle wydało się takie puste bez niego. 
- Mam nadzieję. – Naprawdę. Pierwszy raz od dawna. Miałem nadzieję.  – Jakbyś jeszcze potrzebował podwózki, to wiesz gdzie dzwonić.
- Jasne. Na pewno skorzystam! – Pomachał nieśmiało ręką, a ja już dłużej nie mogłem tego znieść i ruszyłem przed siebie.
Boże.
Co się właśnie stało.
Nie rozumiałem tego.
Ale do końca dnia nie mogłem przestać się uśmiechać.
~~⊙~~
Teoretycznie nie wolno mi było korzystać z taksówki poza pracą, ale praktycznie złamałem w życiu wystarczająco dużo zasad, by nauczyć się jak robić to tak, by nikt się nie zorientował.
Nocą na autostradzie jest tak ciemno.
I mrocznie.
Ale ja lubiłem to uczucie. Pasowało do mnie.
Zjechałem na najbliższy zjazd, tam, gdzie on miał czekać. Trochę obawiałem się tego spotkania. Nie widzieliśmy się prawie pół roku. Wiele rzeczy może zmienić się przez ten czas.
Naprawdę wiele.
Od razu zwróciłem uwagę na nazwę zajazdu, gdzie mieliśmy się spotkać. Black Fire. Jak zawsze dopracował nawet najdrobniejszy szczegół.
To, jak bardzo trzęsły mi się ręce dostrzegłem dopiero, gdy puściłem kierownicę. Nie chciałem się z nim spotykać. Nie w takich okolicznościach.
Nie po tym wszystkim.
Mimo wszystko pchnąłem drzwi i wszedłem do środka, a potem go zobaczyłem.
Charlie Lackrose.
Mój najlepszy przyjaciel i najgorszy wróg.
Człowiek, który był przy mnie, gdy cierpiałem najgorzej i opuścił mnie, gdy potrzebowałem go najbardziej.
O dziwo uśmiechnął się na mój widok.
- Hej, Lackrose.
- Hej, Bone. Zamówiłem nam coś na ząb.
Spojrzałem na stół. Stał tam nieduży kufel piwa i porcja frytek. Parsknąłem śmiechem, siadając na przeciwko niego.
- Przecież wiesz, że prowadzę – powiedziałem, przyciągając do siebie plastikowy talerzyk z frytkami. – Nie mogę pić.
Bardzo się zmienił od naszego ostatniego spotkania. Włosy urosły mu co najmniej o połowę, ale dalej miały ten sam odcień ciemnego blondu. Oprócz tego zapuścił jeszcze brodę.
Afryka zmienia.
- Spokojnie, nie zmarnuje się. – Wziął kufel i wypił solidny łyk. – Dobrze cię widzieć.
- Naprawdę? – zdziwiłem się. – Ostatnio miałem wrażenie, że masz mnie dosyć.
- Bo tak było – wzruszył ramionami, choć wyraz jego twarzy zdradzał, że myśli co innego. – Ale miałem wystarczająco dużo czasu, by to wszystko przemyśleć. Zrozumieć.
- Samotność daje wiele czasu na przemyślenia. – Wypuściłem wolno powietrze przez zaciśnięte zęby.
- Gdy za dużo się mówi, ciężko jest myśleć – powiedział spokojnym głosem, zanurzając usta w swoim napoju. – Afryka otworzyła mi uszy i zamknęła usta.
- Nareszcie – mruknąłem. – A co z...?
Nie dokończyłem. Oboje dobrze wiedzieliśmy, o co chodzi.
- Myślisz, że mógłbym ją znaleźć w Zambii? – prychnął, kręcąc głową. – Żadnych poszlak. Żadnych śladów. Tak jak przepadła dwa lata temu, tak nie ma jej do tej pory. Chciałbym o niej zapomnieć, ale to już chyba obsesja.
Skrzywiłem się. Odkąd tylko się poznaliśmy, nie słyszałem o niczym innym, tylko o tej dziewczynie. Znałem jej dokładną historią i wiedziałem jak wyglądała z jego opisów. Młoda dziewczyna, pochodząca z Meksyku, o długich, kręconych włosach i pięknych, czarnych oczach. Śpiewaczka porwana w czasie koncertu dwa lata temu.
Jedno wydarzenie, które złamało Charliemu życie.
Od tamtej pory rozpoczął poszukiwania. Dosłownie porzucił wszystko, co miał. Kiedyś opowiadał mi, że przeszukał dosłownie całe miasteczko, by ją znaleźć. Potem okoliczne miasta. Podobno robił więcej od policji, by wpaść na jakikolwiek trop, szlak, coś, co by go do niej doprowadziło.
Nic.
Jakby zapadła się pod ziemię.
Żadnego śladu.
A potem się poznaliśmy prawie dwa lata temu. Był to bardzo ciężki okres zarówno w moim, jak jego życiu, jednak w zupełnie inny sposób. Jak większość złych rzeczy w moim życiu miało to związek z Włochami, a mianowicie właśnie tam się spotkaliśmy.
Byłem tam na jednej z moich misji. Charlie pojechał wtedy za mną, myśląc, że to moja organizacja jest odpowiedzialna za porwanie Alexy. Sam nie wiem, czemu tak sądził. Ja nie zajmowałem się porywaniem ludzi.
Zajmowałem się ich zabijaniem.
Byłem na jednej z takich misji. Cel był prosty. Nie sądziłem, że będę miał z nim problem, dopóki nie pojawił się Charlie. Wtedy z łowcy zamieniłem się w ofiarę. Okazało się, że musiałem przed nim uciekać, chociaż zupełnie nie rozumiałem, czego ode mnie chce. To było dziwne uczucie. Tak różne od tego, do czego przywykłem
W końcu mnie dopadł. Pamiętam, że nigdy wcześniej nie czułem takiego strachu jak wtedy, gdy trzymał nóż na moim gardle i domagał się informacji, o których nie miałem pojęcia.
Kurwa, nie chciałbym przeżyć tego nigdy więcej.
Mogło by się wydawać, że po tym nie byłoby żadnych szans na to, byśmy się zaprzyjaźnili. W moim życiu jednak nic nigdy nie było tak, jakby mogło się wydawać.
Wtedy pierwszy raz opowiedział mi swoją historię, a ja poczułem, że chciałbym mu pomóc. Szczególnie, gdy zobaczyłem jego zrozpaczoną minę, gdy zrozumiał, że byłem tylko kolejnym złym tropem.
A potem jeszcze poznaliśmy Sama Burnera i moje życie zupełnie się zmieniło.
- To też ci już dawno mówiłem – powiedziałem, opierając się na krześle. – To co takiego tam robiłeś?
- Nawracałem ludzi – odpowiedział swobodnym tonem, jakby co najmniej właśnie opowiadał mi o tym, co jadł wczoraj na śniadanie. – Na tym polega praca misjonarza, Bone.
- Wiem, na czym polega ta praca, Lackrose i nie o to pytałem. Co tam robiłeś? – spytałem dobitnie, nie spuszczając z niego wzroku.
Skrzywił się niemal niezauważalnie.
- Próbowałem zapomnieć. O wszystkim. Jednak to, że tu jestem, jest dobrym dowodem na to, że mi się nie udało – powiedział, wbijając wzrok w swój kufel.
- Ja też nie mogę zapomnieć... – mruknąłem cicho. – Nie powinniśmy go wtedy zostawiać.
Nie powinniśmy zostawiać Sama Burnera. Nie powinienem opuszczać kogoś, kogo kochałem.
- Nie powinniśmy – skinął ponuro głową. – Już to omawialiśmy.
- Setki razy – przytaknąłem. – Poczucie winy i wyrzuty sumienia to pojebana sprawa.
Szczególnie jak kogoś kochasz.
Szczególnie jak ta osoba przez ciebie ginie.
Jak zostaje zabita, bo ciebie nie było z nią, by ją obronić.
- W cholerę. Wiesz, że podobni jego brat wrócił do Stanów? – spytał nagle.
Uniosłem na niego wzrok, czując szybsze bicie serca.
- Naprawdę?
- Tak słyszałem – potwierdził i dopił do końca swoje piwo. – Ale nie martw się. Na pewno już nigdy go nie spotkasz. Skoro ja nie odnalazłem Alex, to on nie odnajdzie nas.
Westchnąłem ciężko. Nie wiem czemu, ale jakoś nie byłem tego taki pewien.
- Możliwe. Ale jeśli by nas znalazł, to...
- Mielibyśmy przejebane, Bone – dokończył za mnie.
- Jak zawsze – wzruszyłem ramionami. – To co teraz planujesz?
- Dobrze, że zapytałeś. – Charlie spojrzał na mnie wymownie. – Chcę znowu rozpocząć poszukiwania.
- Nie pojechałeś przypadkiem do Afryki po to, by z tym skończyć? – poczułem przypływ złości.
Ten wyjazd miał to wszystko zakończyć. Miał przestać szukać tej dziewczyny. Miał o niej zapomnieć, wreszcie zająć się czymś innym. Zacząć żyć własnym życiem.
- Wiesz, że wróciłem tu przez ciebie? – powiedział nagle, a ja uniosłem na niego wzrok.
- To niczego nie zmienia – odpowiedziałem, patrząc na niego groźnie.
Gówno prawda, wrócił tu dla niej. Nic go od niej nie odciągnie. Nigdy.
- Więc to wszystko na marne? Znowu uciekniesz? – zapytał nagle wyrzutem.
Ucieczka? Naprawdę tak o tym myślał? Miałem już dość tego wszystkiego. Nie chciałem dłużej tego ciągnąć.
Właśnie dlatego nie chciałem się z nim spotykać.
Pragnąłem normalnego życia. Po to przecież przeprowadziłem się do Nowego Jorku, by na zawsze odciąć się od tej popieprzonej przeszłości.
O nim też chciałem zapomnieć.
- Tak – odpowiedziałem po prostu, uciekając wzrokiem.
- Świetnie – parsknął Charlie, podnosząc się z krzesła. W jego jasnych oczach błysnęły gniewne ogniki. – Świetnie – powtórzył, zabierając kurtkę z oparcia krzesła. – Żegnaj, Jack.
Zrobił to.
Odszedł.
Naprawdę mnie zostawił, odpuścił.
Znowu.
Chciałem tego, dlaczego więc czułem się jak gówno?
Jakbym zawiódł kogoś po raz kolejny?
Schowałem twarz w dłoniach, czując jak mnie to wszystko przytłacza.
- Będziesz żałować, jeśli się poddasz – usłyszałem nad sobą jakiś głos i dobre kilka sekund zajęło mi uświadomienie sobie, że te słowa są skierowane do mnie.
Podniosłem głowę i zobaczyłem nad sobą młodą dziewczynę. Wyglądała dziwacznie, ubrana w czarny płaszcz i jakieś luźne cichy, z burzą czarnych loków dookoła głowy.
Będę żałować? Ja już tego żałowałem. Dopiero co go odzyskałem, tylko po to, by znowu go stracić. Nagle dotarło do mnie, że on teraz został sam. Znowu.
Tylko czemu ja? Czy naprawdę nie zasługiwałem na normalne życie?
- Masz rację – powiedziałem, spoglądając na nią. Wyglądała na zmęczoną. Tak jak ja. – Ale nie ma innego wyjścia. Niektórym po prostu szczęśliwe zakończenie nie jest dane.
- Nie jest dane tobie czy jemu? – zapytała nagle, patrząc mi prosto w oczy.
Drgnąłem.
Mnie czy jemu?
Ja na to nie zasługiwałem.
Sam zginął przeze mnie.
Charlie był tam przez przypadek.
Jego jedyną winą było to, że mnie znał. Podobnie jak Sama.
To ja byłem powodem tego całego gówna.
Teraz był sam.
Znowu go zostawiłem.
Uciekłem.
Jak tchórz.
Poderwałem się z krzesła, kątem oka tylko zauważając, że dziewczyny już nie ma przy moim stoliku. Zniknęła jak jakaś zjawa.
Wybiegłem z baru, wpadając prosto w zimne objęcia nocy.
Rozejrzałem się po parkingu, próbując go znaleźć mimo mroku nocy.
- Wiedziałem, że wrócisz, Bone – usłyszałem jego głos tuż koło siebie.
- Lackrose – spojrzałem na niego twardo. – Nie znikaj więcej.
Uśmiechnął się pod nosem.
Już wtedy czułem, że zwiastuje to tylko kłopoty.

A/n
Hejka, chciałam zapytać, czy podobają Wam się bardziej dłuższe rozdziały, czy aby dzielić je na części i były krótsze? Piszcie w komentarzach i nie zapomnijcie o gwiazdkach, będę baaardzo wdzięczna ❤🌟

LIEWhere stories live. Discover now