ROZDZIAŁ XXIII DARYLL ACCARDO dwa tygodnie później

49 5 0
                                    

Kiedy rano otworzyłem oczy, z początku nie miałem pojęcia, gdzie jestem.
Promienie porannego słońca wślizgnęły się przez na wpół zasłonięte rolety, padając mi prosto na twarz. To właśnie dzięki temu zorientowałem się, że nie jestem w swoim łóżku, bo ono znajdowało się całkowitym cieniu.
Uniosłem powieki i wtedy do mnie dotarły trzy rzeczy.
Po pierwsze, byłem na podłodze w swoim salonie, co oznaczało, że wczoraj zasnąłem tu tuż obok, o Boże, Jack'a Bone.
Po drugie, on teraz dalej znajdował się tuż obok mnie.
I wreszcie po trzecie, dzisiaj była niedziela, czyli impreza u Well'a, o której zapomniałem kompletnie. 
Minęły dwa tygodnie od naszej wycieczki do Statui Wolności, które spędziliśmy na wielu wspólnych rozmowach i całonocnym oglądaniu filmów. Zbliżyliśmy się do siebie w tym czasie, czułem to. Nigdy wcześniej nie miałem z kimś tak dobrej relacji, ale zarazem tak skomplikowanej.
No cóż, Jack zdecydowanie nie należał do osób łatwych.
W oko mgnieniu poderwałem się do pozycji siedzącej, co było oczywistym błędem, bo Jack, który, o zgrozo, spał na moim ramieniu, poleciał prosto na podłogę.
- O kurwa... – jęknął niewyraźnie, budząc się szybko.
- Jezu, przepraszam! – zawołałem, ale nie miałem czasu, żeby coś z tym zrobić, bo szybko pognałem w stronę łazienki.
Spojrzałem na zegarek, orientując się, że jest jedenasta, co do sekundy. Oznaczało to, że do przyjazdu mojego kumpla mam jeszcze jakieś cztery godziny, ale za to nie mam żadnych obiecanych dla niego lodów.
Choleracholeracholera.
- Daryll? Wszystko w porządku? – zawołał Jack, a ja z trudem zdusiłem w sobie uczucie radości w sercu na myśl, że się o mnie martwi. Chociaż każdy by się chyba zmartwił, gdyby jego współlokator nagle wybiegł do łazienki, jakby goniła go wielka potrzeba.
- Sí – odkrzyknąłem, zastanawiając się, po co ja tutaj w zasadzie przyszedłem. – Właśnie coś mi się przypomniało. – Poza zwyczajną toaletą nie znalazłem żadnego innego powodu, dlatego szybko wyszedłem z łazienki, oczywiście wpadając przy tym na Jack'a. – Mio dio, wybacz.
- Uderzyłeś mnie już dzisiaj dwa razy, Accardo. Czy to rodzaj jakiś porachunków?
Nie wiem, przez co poczułem większy dreszcz – przez to, w jaki sposób mówił moje nazwisko, czy ton jego głosu.
- Nie – zaśmiałem się nerwowo. – Wchodzisz mi w drogę, J.
Parsknął śmiechem, prawdopodobnie przez swój nowy pseudonim.
- Co ci się przypomniało? – spytał, podczas kiedy ja popędziłem się przebrać. Nie dziwiłem się w sumie, że obudziłem się dopiero teraz, bo zasnąłem około trzeciej w nocy, kiedy skończyliśmy oglądać ostatnią część Iron Mana. Okazało się mianowicie, że był to zdecydowanie klimat Jack'a i zgodnie stwierdziliśmy, że musimy obejrzeć wszystkie części, bo przerywanie tak w środku byłoby bez sensu.
Oczywiście przez to nie zdążyliśmy już posłuchać żadnej piosenki jego ulubionego artysty, ale nie martwiło mnie to. Stanowiło to nikłą szansę, że być może jeszcze kiedyś powtórzymy taki wieczór jak wczoraj, by tym razem to mnie zapoznać z jego światem.
- Well organizuje dzisiaj przyjęcie, na które mnie zaprosił i miałem przygotować specjalne lody, ale kompletnie o tym zapomniałem, a jest już prawie południe i nie ma szans, żebym się wyrobił do trzeciej...
- Spokojnie, nerdzie. Damy radę.
Tak, wczoraj podczas drugiej części ogłosił, że jestem największym nerdem, jakiego zna. No cóż, przecież musiałem mu dopowiedzieć dokładnie wszystko, co w dzieciństwie czytałem w komiksach.
Zaraz, zaraz. Czy on powiedział, że damy radę?
W sensie... my?
Moje serce wykonało radosne salto.
- Masz dzisiaj wolne? – spytałem, a on potwierdził skinieniem głowy. Uśmiechnąłem się szeroko. – To na pewno damy radę.
Pół godziny później byliśmy już na dole w lodziarni. Od razu zawołała mnie Vivien, na której twarzy malowało się wyraźne zmartwienie, przez co poczułem nerwowy dreszcz.
- Szefie, wiesz, czy Lexi będzie dzisiaj w pracy?
Zastanowiłem się. Był poniedziałek i o ile dobrze pamiętałem, ostatnio prosiła mnie, by mogła też pracować codziennie, przynamniej do końca lata.
- Powinna być. – Dopiero teraz rozejrzałem się po sali. – Spóźnia się?
- To do niej niepodobne – zauważyłem. – Dzwoniłaś do niej?
- Tak, ale nie odbiera.
- To ja zaraz zadzwonię – postanowiłem, marszcząc czoło. Było to dziwne, bo Alexa nie miała w zwyczaju znikać tak bez zapowiedzi, a poza tym zależało jej bardzo na tej pracy, dlatego na pewno nie mogła jej tak rzucić z dnia na dzień bez żadnego słowa. Poza tym wydawało mi się, że byliśmy przyjaciółmi, dlatego sądziłem, że gdyby jej coś nagle wypadło, powiedziałaby mi o tym.
Ruszyłem w stronę hali produkcyjnej, wyciągając po drodze telefon z kieszeni jeansów. Jack już tam na mnie czekał i chyba dostrzegł moje zaniepokojenie na twarzy, bo powiedział:
- Znowu coś nie tak?
- Moja pracownica nie przyszła do pracy – mruknąłem, nie chcąc go kłopotać moimi problemami. Przez jego twarz przemknął jakiś cień, ale nic nie powiedział.
Oczywiście na linii czekał na mnie tylko głuchy sygnał.
Zmartwiło mnie to jeszcze bardziej, ale miałem więcej problemów na głowie. Ruszyłem prosto na halę, wkładając po drodze fartuch i przygotowując się do pracy. Jack także się przygotował, a ten widok naprawdę mnie cieszył. Wizja wspólnej pracy, a także sam fakt, że chciał spędzać ze mną swój wolny czas, drugi dzień pod rząd... moje serce drżało niespokojnie od tego wszystkiego. Nie chciałem robić sobie tym wielkich nadziei, ale czułem, że dzisiaj będę musiał porozmawiać z Well’em.
Na hali byli już Dave i Martha. Byli to moimi sprawdzeni pracownicy i twórcy mojej lodowej potęgi. Dave był moim kumplem jeszcze z czasów gimnazjum. Jego rodzice prowadzili małą knajpkę na przedmieściach, jednak on od dziecka miał zmysł do deserów, a ponadto potrafił tworzyć świetne lody. Tak naprawdę gdyby nie on, mój interes w ogóle nie ruszyłby z miejsca. Martha za to była odpowiedzialna za najlepsze smaki w mojej lodziarni. Miała niesamowity zmysł pozwalający jej tworzyć zupełnie nowe smaki lodów.
- Buongiorno wszystkim! – zawołałem. – Uwaga, uwaga, dzisiaj mamy specjalną misję! Obiecałem mojemu kumplowi dostawę lodów na dzisiejsze popołudnie, ale cholernie spieprzyłem i zapomniałem zrobić tego wczoraj, dlatego mamy... – spojrzałem na zegarek - ...dwie godziny, żeby wykonać zlecenie. Damy radę?
- Ach, Daryll, dlaczego my zawsze musimy ratować twoją piękną dupę – parsknął Dave, zakasując rękawy. – Oczywiście, że damy, prawda, babe?
Martha posłała mu całusa w powietrzu. No tak, zapomniałem wspomnieć, że moich pracowników od niepamiętnych czasów łączyła największa chemia, jaką w życiu widziałem. Pasowali do siebie pod każdym kątem, jak dwa puzzle. Pracowali ze sobą całymi dniami, a mimo to nie nigdy nie mieli siebie dość.  Kiedyś nawet pytałem Dave'a o klucz do sukcesu ich relacji, ale oni tylko zaśmiali się głośno, po czym się pocałowali.
Piękne i na dodatek prawdziwe.
Dziewczyna pokiwała głową i pokazując coś swojemu chłopakowi językiem, który tylko on rozumiał. No tak, zapomniałem wspomnieć, że Martha była niema od urodzenia.
- Chciałem wam jeszcze przedstawić mojego...
- Pomocnika – dokończył za mnie Jack, uśmiechając się do nich.
Praca poszła nam zaskakująco sprawnie. Jack nieustannie mnie zaskakiwał, bo ciągle odnosiłem wrażenie, że nie ma rzeczy, której on by nie potrafił. Parę dni temu zepsuł nam się zlew w kuchni, a on go po prostu naprawił. Ja nawet nie miałem pojęcia, co w zlewie może się zepsuć, a on to zwyczajnie naprawił.
Jakieś dwie godziny później wszystko było prawie gotowe. Potem popędziliśmy na górę, by przebrać się ze starych, roboczych ciuchów pobrudzonych składnikami w coś bardziej odpowiedniego. Oczywiście po tym wszystkim, co Jack dla mnie zrobił, musiałem go zabrać ze sobą na imprezę.
- To nie jest dobry pomysł – oznajmił, w pośpiechu zapinając koszulę. Byłem pewien, że kątem oka dostrzegłem skrawek jego nagiego ciała. W popłochu szybko odwróciłem wzrok. – Twój przyjaciel mnie nie lubi. Twoi inni znajomi mnie nie znają. To będzie porażka.
- Nieprawda, Lorie cię zna – zaprzeczyłem od razu. – To nie moi znajomi, tylko znajomi Well'a i Lorie. Też ich praktycznie nie znam. Będę potrzebował kogoś, żeby podyskutować o sprawach nerdów.
- O nie, nie wciągniesz mnie do tego! – zawołał od razu. – Wciąż pozostaję na dobrej stronie mocy.
W tym momencie musiałem na niego spojrzeć.
- Czy ty właśnie nawiązałeś do Gwiezdnych Wojen?
- Cholera, wydało się!
Od razu uśmiechnąłem się szeroko.
Dokładnie pięć minut po ustalonym czasie dobiegliśmy z małą lodówką z lodami do samochodu Well'a. Aż zachciało mi się śmiać, gdy zobaczyłem jego minę, kiedy zorientował się, że Jack jedzie ze mną.
- Hej, mam lody! – powiedziałem, uśmiechając się do niego nerwowo, gdy spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
- Świetnie. Wsiadajcie. – Zabrzmiało to bardziej jak rozkaz niż prośba, ale nie zwracałem na to szczególnej uwagi. Usiadłem koło niego na przednim siedzeniu, a Jack spokojnie zajął miejsce pasażera. – Jedziemy jeszcze po Nell i Johna.
No tak, nie byłem do końca szczery z Jack‘iem. Nellissa Foster była byłą dziewczyną Well'a, która akurat dobrze znałem, jedynie jej nowy chłopak był dla mnie zagadką. Zresztą cała ta sytuacja była dla mnie bardzo dziwna, ale nie wytrącałem się w to zupełnie. Nie sądziłem, że przyjaźń z byłą dziewczyną w ogóle jest możliwa, ale mój przyjaciel zawsze miał swój sposób podejścia do życia.
- Jasne – powiedziałem, spoglądając w lusterku na Jack'a. Uśmiechnął się do mnie nieśmiało.
- Teraz to ja robię za taksówkarza – zażartował Well, naśladując mój gest. Tym razem Jack z początku zagryzł wargę, a potem pokiwał głową z cieniem uśmiechu na twarzy.
- Role czasami w życiu się zmieniają – powiedział. Miałem ochotę przyznać mu rację, ale powstrzymałem się od tego.
- Co tam u Lorie? – zagadnąłem Well'a, bo wiedziałem, że w ostatnim czasie był to jego ulubiony temat. Od razu zaczął opowiadać o tym, jak jego mama zaczęła ją bardziej akceptować, jak John obiecał zapewnić jej pracę w wydawnictwie i o ich planach po powrocie do Princeton na studia.
Naprawdę wydawał się szczęśliwy. Chyba nigdy nie widziałem go tak długo uśmiechniętego. To było naprawdę zabawne, że jednych miłość mogła zniszczyć, a innych czyniła najszczęśliwszymi ludźmi na ziemi. Czy jakiekolwiek inne uczucie umiało wywoływać tak sprzeczne reakcje?
W końcu dojechaliśmy pod dom Nell i Johna. Nawet nie wiedziałem, że mieszkają razem. W jej życiu tyle zmieniło się w te wakacje, że naprawdę byłem pod wrażeniem, jak sobie ze wszystkim radzi.
Zresztą, to była Nellissa Foster. Ona zawsze ze wszystkim sobie świetnie radziła.
- Cześć Well, cześć Daryll! – zawołała z uśmiechem na twarzy, wsiadając do samochodu. Wtedy chyba dostrzegła też Jack'a, bo dodała jeszcze – Cześć, nieznajomy!
- Jack Bone – przywitał się mój towarzysz.
- John Hooning – przedstawił się nowy chłopak Nell.
Znałem go od niedawna, podobnie zresztą jak i Well, ale wydawał się miły. To znaczy, naprawdę miły. Był typem kolesia, który nie musiał za wiele robić, a i tak wszyscy go lubili. Chociaż z tego, co słyszałem od Well'a był zupełnie inny przed tym, jak ponownie zszedł się z Nell. Tak, ponownie, bo podobno byli ze sobą zanim oboje wyprowadzili się z ich rodzinnego miasteczka. Skomplikowana sytuacja, ale czasami nawet takie mogą skończyć się dobrze.
Po jakimś czasie w końcu dotarliśmy do domu Well'a i wjechaliśmy windą do jego pięknej rezydencji z widokiem na Nowy Jork. Jako dziecko bardzo lubiłem tu przychodzić, a szczególnie jeździć tą windą. Wiem, że niektórzy ludzie boją się wind, ale ja nigdy nie umiałem tego pojąć. Jako dziecko fascynował mnie ten skomplikowany mechanizm, dzięki któremu jeździła ona w górę i w dół... Teraz to wszystko było takie logiczne. Dziwne, ile magii tracą rzeczy, gdy dorastamy.
- Daryll, co się tak zamyśliłeś? – Well trącił mnie ramieniem tak, że nikt poza nami prawdopodobnie tego nie zauważył. Tylko najlepsi przyjaciele umieli porozumiewać się w taki sposób. 
- Nie, no co ty – parsknąłem cicho. Well uniósł brew, bezgłośne dając mi do zrozumienia, że porozmawiamy później. Przewróciłem oczami, ale wiedziałem, że jak mój kumpel coś sobie postanowi, to na pewno to spełni.
Ku mojemu zdziwieniu, Jack bardzo dobrze dogadywał się z Nell. W zasadzie nie sądziłem, by ktoś nie potrafił się z nią dogadać, ale i tak mnie to zaskoczyło. W końcu to był... Jack. Nawet mnie było czasami się z nim ciężko porozumieć. Zupełnie tak, jakby w jednym Jack'u mieszkały dwie różne osoby – jeden, zabawny, dowcipny i lubiący Sama Smitha, który zaparł mi dech w piersiach, kiedy poznaliśmy się po raz pierwszy. Jack, który dogadywał się ze wszystkimi, Jack, który przywiózł Lorie z końca stanu. Jack, którego mógłbym pokochać, bo ten Jack... czułem, że był taki jak ja.
Niestety była też druga odsłona Jack – zamknięty w sobie, mrukliwy i milczący Jack. Jack, który unika odpowiedzi na pytania, Jack, który ucieka wzrokiem, Jack, który znika rano bez żadnej wieści. Jack, który się ukrywał, a może raczej nie chciał zostać odkryty.
Przyznam, że zgadywanie, z jakim Jack'iem rozmawiam danego dnia, robiło się męczące. Czasami zastanawiałem się, czy on sam zdawał sobie sprawę z takiego rozłamu w jego duszy.
W końcu winda piknęła, dając znak, że dojechaliśmy na właściwe piętro.
Well od razu ruszył do środka, zaczynając głośno:
- Wiesz, jak trudno jest przejechać przez to miasto o tej porze dnia?! Masakra! – mówił, aż nagle stanął jak wryty, wpatrując się w Lorie. – Cholera...
Cholera? Z trudem powstrzymałem parsknięcie śmiechem. Mój kumpel doskonale wiedział, jak prawić komplementy.
- Każdego dnia wygładzasz pięknie, ale teraz... – zaśmiał się nieco nerwowo. – Brak mi słów.
Okay, punkt dla niego. To akurat mu się udało. Niestety było zbyt słodkie nawet dla mnie, dlatego ruszyłem przed siebie z krzykiem:
- Z drogi, kochasie, lodziarz idzie!
- I jego pomocnik! – zawołał za mną Jack, a ja uśmiechnąłem się od razu.
Ruszyliśmy prosto do kuchni, by zostawić pani Marion, sprzątaczce Well'a, nasze specjały.
- Dzień dobry, pani Marion – przywitałem się z uśmiechem. – Wszystko u pani dobrze?
Pani Marion była dla mnie i dla Well'a jak druga matka. Kiedy był mały, opiekowała się nim całymi dniami i zawsze bardzo ją lubiłem, bo była dla nas naprawdę miła, niczym dobra wróżka. Poza tym pozwalała nam na wiele więcej niż którakolwiek z naszych matek, a oprócz tego jeszcze zawsze piekła nam ciasteczka z rodzynkami.
- Oczywiście, Darry! Jejku, spójrz tylko na siebie! – zawołała, podchodząc do mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. – Świetnie wyglądasz. Ileż to my się nie widzieliśmy?
No tak, odkąd Well był na studiach w Princeton, nie przychodziłem do jego domu tak często. Praktycznie w ogóle tu nie przychodziłem.
- Minęło trochę czasu – zaśmiałem się. – Pani jak zawsze wygląda kwitnąco.
- Miły jak zawsze! – zawołała, po czym nagle zniżyła głos do szeptu. – A kim jest ten młodzieniec? – Uniosła ciekawsko brew, a ja zaśmiałem się nieco nerwowo.
- Mój współlokator – odpowiedziałem. – Pomagał mi w przygotowywaniu lodów, dlatego go zaprosiłem.
- Świetnie – uśmiechnęła się, ciekawsko patrząc w stronę pokoju. – Idź już, wszyscy na ciebie czekają.
- Już biegnę. – Szybko ruszyłem w stronę salonu. Wszyscy już siedzieli przy stole, więc prędko zająłem miejsce między Jack’iem a Well'em. – Jestem już.
- Okay, okay, chciałbym coś powiedzieć! – John nagle podniósł się ze swojego miejsca, skupiając na sobie wzrok wszystkich. – Chciałbym opowiedzieć pewną historię, ale jak wiecie, jestem kiepskim mówcą, więc pozwoliłem sobie to napisać... – Wyjął z kieszeni spodni małą karteczkę, śmiejąc się nerwowo pod nosem. Zanosiło się na coś wielkiego. Wymieniłem zdziwione spojrzenie z Jack'iem nad stołem. – Okay... Pewnego razu w jednej wiosce mieszkały razem dwa ptaki. Oba wychowały się w jednym gnieździe, oba były szare, choć wszystkie inne ptaszki w gnieździe miały piękne, kolorowe piórka. Oba marzyły o opuszczeniu gniazda, zwiedzeniu świata. Ptaszki żyły razem i bardzo się przyjaźniły. Pewnego dnia stała się jednak rzecz niesamowita – jednemu z nich urosły piękne skrzydła. Poczuł, że wreszcie może opuścić swoje gniazdo i zacząć zwiedzać świat. Marzenia stały przed nim otworem, ale coś go trzymało. Drugi szary ptaszek nie miał jeszcze skrzydełek, które mogłyby pozwolić mu wyfrunąć z gniazda. Nie chciał jednak powstrzymywać swojego przyjaciela i pozwolił mu lecieć. Więc ten odleciał, zostawiając swojego przyjaciela, zostawiając swoje serce. Dopiero bowiem gdy został sam, zrozumiał, że nie chciał zwiedzać świata. Chciał go zwiedzać ze swoim przyjacielem. Nie chciał opuścić gniazda, chciał lecieć ze swoim przyjacielem.
John schował kartkę z powrotem do kieszeni, wpatrując się w Nell. Gdy na nią spojrzałam, zobaczyłam, że łzy płyną jej po pliczkach.
A potem zobaczyłem coś jeszcze.
Klatka piersiowa Jack'a falowała szybko i wyglądał, jakby z trudem hamował emocje.
- Opuściłem cię, Nell. Nigdy ci tego nie wynagrodzę. Straciłem parę lat z życia na życie bez ciebie. Już nigdy nie chcę powtórzyć tego błędu. Nigdy.
John stanął przed krzesłem Nell i powoli, jakby w zwolnionym tempie, odsunął się na jedno kolano.
Nell wstrzymała oddech, zatykając usta dłonią.
Ja także wstrzymałem oddech, a po twarzy Jack'a spłynęła pojedyncza łza.
- Nellisso Foster, nigdy nie byłem wystarczająco dobry, by zasłużyć na twoją miłość, ale, przysięgam, że jeśli dasz mi szansę, będę każdego dnia próbował udowodnić ci, że wybierając mnie, nie popełniłaś błędu. Czy zrobisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się wyjść za mnie? – zapytał drżącym głosem.
Nell nie czekała ani chwili dłużej i rzuciła się prosto w jego ramiona.
Jack otarł szybko łzę wierzchem dłoni.
- Tak – załkała ze śmiechem, wyciągając drżąca rękę. John włożył jej pierścionek na palec, a potem od razu ją pocałował. O Boże, jakie to było słodkie, aż miałem ochotę pisnąć z radości.
Lorie w tym momencie wybuchła płaczem, Jack odetchnął ciężko, a ja czułem, że dłużej tego nie wytrzymam.
- Ktoś ma ochotę na lody? – wykrzyknąłem, podnosząc się z krzesła.
- Jeszcze pytasz? – zapytał ze śmiechem Well, również podrywając się i ruszając ze mną w stronę kuchni.
Wiedziałem, że teraz będzie chciał ze mną porozmawiać. Jak już mówiłem, mój kumpel zawsze osiągał to, co sobie zamierzył.
- Wszystko u ciebie w porządku, stary? – zapytał, opierając się o blat stołu. Marion akurat nie było w kuchni, więc poczułem się nieco przytłoczony moim przyjacielem. Bądź co bądź, Well za niedługo miał zostać prawnikiem. Kiedy tak na mnie patrzył, czułem się tak, jakby prowadził ze mną przesłuchanie. Mimowolnie zgiąłem nieco plecy, a on jeszcze się wyprostował.
- Jasne – odpowiedziałem spokojnym tonem. – Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że przyprowadziłem towarzysza.
- Nie, no co ty, zawsze powtarzałem ci, że na moje przyjęcia możesz przychodzić z kim chcesz. Tylko, kurwa, dlaczego z nim? – Aż się wzdrygnąłem przez jego słowa.
- O co ci chodzi?
- Dwa dni temu byłeś w okropnym stanie, stary. Uwierz, nie miałbym nic przeciwko niemu, gdyby ten koleś nie powodował, że czujesz się jak gówno. Wiesz, że jestem twoim najlepszym przyjacielem,  dlatego nie pozwolę, byś cierpiał przez jakiegoś głup...
- Well – przerwałem mu nieco gniewnym tonem. – Wszystko w porządku. Przestań się martwić.
- Zawsze będę się o ciebie martwić – powiedział, w końcu rezygnując z tego stanowczego tonu. – Chciałbym ci pomóc. Wiesz, że nigdy nie zostawiłbym cię w potrzebie.
- Well, chyba te romantyczne okoliczności poprzestawiały ci nieco w głowie. Nie słódź mi tak, bo zaraz dostanę cukrzycy – uśmiechnąłem się do niego. – Wiem, że tak jest, ale naprawdę wszystko jest w porządku. Jeśli tak nie będzie, powiem ci, jak zawsze. Okay?
- Jasne. – Uśmiechnął się półgębkiem. – Wierzę ci.
- Choć, wracajmy, bo pewnie już za nami tęsknią. Szczególnie twoja piękna laska – puściłem do niego oczko.
- Proszę cię, oni czekają tylko na twoje lody! – Well odpowiedział tym samym gestem.
Jakieś pięć godziny później czułem się tak, jakbyśmy wszyscy znali się od wieków. Kto by pomyślał, ile może zdziałać alkohol i ulubione lody.
Są w życiu takie momenty, które chciałoby się zatrzymać, aby mogły trwać na zawsze. Ten był właśnie jednym z nich. Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak dobrze się bawiłem i czułem tak swobodnie. Jack okazał się prawdziwą gwiazdą towarzystwa, zupełnie jakby na chwilę zapomniał o wszystkich demonach, które męczyły go na co dzień.
Zresztą, miałem wrażenie, że my wszyscy o nich zapomnieliśmy.
Lorie i Well byli cudowną parą i widziałem to za każdym spojrzeniem na nich. Nigdy wcześniej nie widziałem mojego kumpla tak zakochanego. Owszem, z Nell łączyło ich coś wyjątkowego, ale chyba większe potwierdzenie miało to w łóżku niż w prawdziwym życiu. Tymczasem z Lorie po prostu był... sobą. Jakby była jego najlepszą przyjaciółką i dziewczyną w jednym. Idealne połączenie, przez które ja... czułem się nieco niepotrzebny. Cieszyłem się, że jestem tu z Jack'iem, a obecność Nell i Johna też dodawała otuchy.
W duchu obiecałem sobie, że nigdy już nie zgodzę się wyjść gdzieś tylko z Well'em i Lorie. Boże, czułbym się wtedy jak piąte koło u wozu, a raczej trzecie kółeczko u roweru.
Niepotrzebny, a zarazem denerwujący swoją obecnością.
Na szczęście w tamtym czasie nie musiałem się tym przejmować. Taka myśl przeszła mi przez głowę, kiedy akurat Nell śpiewała jakąś melancholijną piosenkę, której tytułu nie znałem, bo chwilę wcześniej Well wpadł na jeden ze swoich genialnych pomysłów, aby urządzić konkurs karaoke. Oczywiście odbyło się to przy głośnych protestach Lorie, najmniej wśród towarzystwa ośmielonej przez alkohol, którego wypiła tylko trochę.
- Brawo! – John zaklaskał głośno, całując swoją narzeczoną w głowę. On akurat był jednym z tych, którzy wypili najwięcej, ku zaniepokojonym spojrzeniom wymienianym przez Lorie i Well'a.
- Teraz ty, J.! – zawołałem. No tak, ja też byłem jednym z tych, co wypili więcej.
Mój towarzysz posłał mi spojrzenie pełne nienawiści, a Well zaklaskał popierająco.
- Dasz radę, stary. Może ten twój artysta? – podpowiedziałem.
Kiedy w liceum wraz z Well'em zaliczaliśmy prawie wszystkie imprezy, opracowaliśmy specjalną skalę, określającą nasz poziom upojenia alkoholowego. Miała dokładnie dziesięć stopi, chociaż czasami bywały takie imprezy, które wykraczały o wiele poza skalę. Obecnie czułem się pijany na jeden i pół, czyli prawie nic, a jednak moja śmiałość w stosunku do Jack'a zrobiła się naprawdę duża.
- Niech ci będzie, przynamniej trochę się doedukujesz – mruknął, podnosząc się z miejsca obok mnie.
Well zaklaskał głośno, najwyraźniej chcąc dodać Jack'owi otuchy, ale on chyba jej nie potrzebował. Wyglądał na nadzwyczajnie spokojnego i jakby pewnego siebie. Alkohol? Nie wypił go za wiele. Najwyraźniej Dobry Jack, jak zacząłem tytułować w myślach jego spokojną stronę osobowości, był także bardzo towarzyski.
- Jaką chcesz piosenkę? – spytał Well.
- Fire On Fire – powiedział, spoglądając na mnie kątem oka. Dreszcz przeszedł przez całe moje ciało.
Well szybko wyszukał piosenkę w aplikacji i już po chwili na telewizorze pojawił się jej tekst, którego oczywiście nie kojarzyłem. Kiedy popłynęły pierwsze nuty piosenki, też jej nie rozpoznałem, tym samym utwierdzając się w przekonaniu, że nie znam tego piosenkarza.
- My mother said I'm too romantic
She said, "You're dancing in the movies"
I almost started to believe her
Then I saw you and I knew
Maybe it's 'cause I got a little bit older
Maybe it's all that I've been through
I'd like to think it's how you lean on my shoulder
And how I see myself with you...
Tekst był powolny, a do mojego lekko przyćmionego mózgu z trudem docierały słowa. W zasadzie nie byłem pewien, czy Jack śpiewał ładnie, czy brzydko. Liczył się dla mnie po prostu jego głos, który docierał aż do mojego wnętrza.
- I don't say a word
But still, you take my breath and steal the things I know
There you go, saving me from out of the crowd...
Wtedy właśnie dotarły do mnie słowa, które śpiewał Jack.
Nasze oczy się spotykały, a moje serce zabiło szybciej.
- Fire on fire, we're normally killers
With this much desire, together, we're winners
They say that we're out of control and some say we're sinners
But don't let them ruin our beautiful rhythms
'Cause when you unfold me and tell me you love me
And look in my eyes
You are perfection, my only direction
It's fire on fire,
It's fire on fire...
Moja klatka piersiowa falowała szybko, gdy mózg próbował ogarnąć, co się właśnie, do cholery, działo.
Wiedziałem jednak jedno – kocham tego artystę.
W jednej sekundzie cały tekst przesiąknął mnie doszczętnie, popłynął w moich żyłach i dotarł aż do serca.
- When we fight, we fight like lions
But then we love and feel the truth
We lose our minds in a city of roses
We won't abide by any rules – Byłem pewien, że przy ostatnim wersie spojrzał mi prosto w oczy.
Cholera.
Jego głos był przepełniony bólem, ale miałem wrażenie, że tylko ja to słyszę. Jakby słychać było go tylko na dziwnej częstotliwości, którą tylko ja odbierałem. To on mnie na nią nastroił.
- Fire on fire, we're normally killers
With this much desire, together, we're winners
They say that we're out of control and some say we're sinners
But don't let them ruin our beautiful rhythms
'Cause when you unfold me and tell me you love me
And look in my eyes
You are perfection, my only direction
It's fire on fire, oh
It's fire on fire
Słowa przeszywały mnie jak strzały. Nie znałem tego piosenkarza, ale ta piosenka była po prostu piękna. Jej tekst był bardzo smutny, a śpiewany przez Jack'a naprawdę mnie przenikał. Czułem się tak, jakby specjalnie wybrał tę piosenkę, by mi coś przekazać i nie spodobała mi się ta wiadomość.
Normalnie jesteśmy zabójcami? To zdanie idealnie opisywało Złego Jack'a. Jack'a, który nie mówił nic o sobie, ale robił wszystko tak, jakby nic go nie obchodziło. Zimny. Niczym lód. Niczym zabójca, mordował emocje, jakie czuł.
Razem jesteśmy zwycięzcami? Bardzo chciałem w to wierzyć.
Zawsze wierzyłem, że ludzie z natury są dobrzy. Nikt przecież nie rodzi się zły. To życie nas takimi czyni i wybory, które podejmujemy.
Dokładnie to wszystko chciałem mu powiedzieć, kiedy słuchałem jak śpiewał piosenkę do końca. Oczywiście po jego występie wszyscy zabili mu brawo, a Well nawet przybił mu piątkę, co mnie bardzo zdziwiło.
- Sam Smith ma piękne piosenki! – powiedziała Lorie, uśmiechając się do Jack'a.
- Widzisz, Daryll, wszyscy go znają – powiedział nieco schrypniętym głosem, a Well uniósł brew, patrząc na mnie.
- Jak możesz go nie znać?
- Przecież on lecą w każdym radio! – dołączyła się Nell, marszcząc swoje idealne czoło tak, że między jej brwiami pojawiła się pionowa kreska.
- Nie słucham radio! – zaprotestowałem od razu, zatykając sobie uszy dłońmi, udając, że ich nie słyszę.  – Nie może być aż tak popularni!
Ich miny mówiły wszystko. Nawet Lorie wyglądała na zdziwioną moją niewiedzą. Ups.
- Spokojnie, spokojnie, na pewno nadrobię zaległości – obiecałem, kładąc rękę na piersi.
- Już ja o to zadbam – dopowiedział Jack, a moje serce wykonało radosne salto, jakby nagle zamieniło się w jakiegoś szalonego linoskoczka.
Z nim mógłbym słuchać dosłownie wszystkiego, byłem tego pewien.
~~⊙~~
- Jak podobało ci się przyjęcie? – Byłem bardzo zmęczony, powieki dosłownie opadały mi na oczy. Siedzieliśmy w jakiejś taksówce, była prawdopodobnie druga w nocy i wracaliśmy właśnie do domu.
- Było całkiem przyjemnie – odpowiedział, uśmiechając się kącikiem ust.
- Jasne – parsknąłem sarkastycznie. – Dobrze wiem, że dobrze się bawiłeś.
- Masz fajnych przyjaciół – powiedział, chyba szczerze.
- Bo sam jestem fajny – wyszczerzyłem zęby w uśmiechu. Wciąż czułem działanie wypitego alkoholu, chociaż przestałem go pić gdzieś w okolicach dziesiątej, kiedy odpadł John. Ten dzień był dla niego chyba zbyt emocjonujący, bo postanowił go sobie mocno odreagować.
O dziwo Nell do pewnego czasu mu towarzyszyła, choć nigdy nie widziałem jej pijanej. Zupełnie jakby oboje się zmówili, aby swoje zaręczyny uczcić z wielkim hukiem.
Jack zaśmiał się cicho na mój komentarz. Moja głowa przez zupełny przypadek osunęła się na jego bark, a on na szczęście jej nie strącił. Jechaliśmy tak przez pewien, co było dla mnie najbardziej idealnym momentem tego dnia.
Zwiastun nieszczęścia objawił się w postaci wyjącej syreny policyjnej.
To wtedy poczułem, że być może coś jest nie tak.
Istnieje coś takiego jak przeczucie. Codziennie słyszy się syreny alarmowe kilka razy dziennie, ale to właśnie dzięki przeczuciu wiemy, że one w jakiś sposób mogą dotyczyć nas.
Potwierdzeniem mojego złego przeczucia była jasność.
Absurd, ponieważ to zwykle ciemność symbolizuje zło.
Nie tym razem.
Prawie wszystkie światła w mojej lodziarni były zapalone. Na ten widok poczułem duży niepokój, przecież była druga w nocy, dobrze pamiętałem, jak poprosiłem Vivien, by zostawiła tylko lekko podświetloną ekspozycję, tak jak zawsze zresztą.
Uniosłem się do pozycji siedzącej, czując jak cała senność się ze mnie ulatnia.
Jak cały alkohol wyparowuje. Nigdy jeszcze nie wytrzeźwiałem tak szybko.
- Co jest? – mruknął Jack, w tym momencie dostrzegając to samo, co ja. – O kuźwa...
- Proszę się tutaj zatrzymać – powiedziałem głośno do taksówkarza, czując narastającą gulę w gardle.
Od razu wybiegłem z samochodu i ruszyłem w stronę mojej lodziarni, mojego domu, mojego działa życia.
- Daryll! – Głos Jack'a dotarł do mnie jak zza szyby.
Zatrzymałem się prosto przed witryną. A raczej tym, co z niej zostało.
Powoli docierały do mnie kolejne fakty.
Szkoło trzeszczące mi pod nogami niczym żwir. Było go naprawdę pełno.
Nic dziwnego, w końcu cała witryna była rozbita w drobny mak.
Syreny zbliżały się, natomiast ja zauważyłem, że nie wyje żaden z alarmów, które miałem zamontowane w całej lodziarni. Dziwne.
Ruszyłem w kierunku wejścia, by zmierzyć się z dalszymi stratami. Tam właśnie stał Jack, wpatrując się z zaciśniętą twarzą w okno koło drzwi. Przez chwilę poczułem nikłą radość, że chociaż ono nie zamieniło się w malutkie kawałki, ale to była złudna nadzieja na to, że coś w tym pobojowisku może być tak, jak powinno.
Pięć szkarłatnych liter.
Pięć szkarłatnych liter formujących się w jedno słowo, wypisane w poprzek okna.
Słowa, które ugodziło prosto w moje serce.
P E D A Ł
Kiedy podszedłem trochę bliżej dojrzałem coś jeszcze.
W i d z i m y  s i ę  w  p i e k l e
Łzy bezradności popłynęły mi po policzkach.
Coś
We
Mnie
Umarło.
nagle stałem się bardzo mały. nic nieznaczący. pusty.
jack spojrzał na mnie. w jego oczach krył się nieopisany ból. moja twarz pewnie wyglądała tak samo. albo  nawet gorzej.
- przepraszam, daryll – powiedział. nie rozumiałem wtedy, za co mnie przeprasza i jeszcze długo miałem nie poznać odpowiedzi, bo kilka godzin później pokój gościnny w moim domu już był pusty.
zupełnie jak ja.
nie zdążyłem się z nim nawet pożegnać.

LIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz