ROZDZIAŁ XXIX

2.2K 101 15
                                    


Drogę powrotną do namiotu pokonałam automatyczne, całkowicie zatopiona we własnych, chaotycznych myślach.

Słowa Draco, powtarzały się w mojej głowie, jak na zdartej płycie.

Bardziej obawiam się tego, że mógłby wykorzystać to uczucie przeciwko nam.

Czy to oznacza, że mu zależy? Że w innych okolicznościach mógłby...

Nie. Przystanęłam w miejscu, pokręciłam gwałtowanie głową. Wiedziałam, że nie mogę myśleć w taki sposób. Nie mogłam się rozpraszać w momencie, gdy na każdym kroku czyhało na nas niebezpieczeństwo.

Moje... nasze uczucia nie powinny mącić moich myśli i odwracać uwagi. Byłam potrzebna Harry'emu.

Ścisnęłam niewielki pakunek w dłoniach, opatuliłam się szczelniej, przyspieszyłam kroku. Wieczór był wyjątkowo mroźny, a zimne powietrze szczypało mój odsłonięty nos. Droga powrotna zdawała się nie mieć końca. Nie sądziłam, że odeszłam aż tak daleko w poszukiwaniu dobrego miejsca na spotkanie.

Okolica namiotu wyglądała dokładnie tak samo, jak przed paroma godzinami, gdy zniknęłam w głuszy. Uniosłam różdżkę, rzuciłam ponownie zaklęcia, tak dla pewności, a moje myśli uciekły w końcu w stronę Harry'ego. Zastanawiałam się w jaki sposób zorganizował sobie czas mojej nieobecności i czy zjadł resztkę zupy, którą dla niego zostawiłam.

Parę kroków od wejścia zdałam sobie sprawę, że okolica jest nienaturalnie cicha. Z namiotu zawsze dochodziły jakieś dźwięki - rozmowy, magicznego radia lub uderzenia sztućców. Tym razem nie słyszałam nic. W środku również zastała mnie cisza i spokój.

Wszystkie nasze rzeczy znajdowały się na swoim miejscu, wszędzie panował względny porządek... tylko nigdzie nie było Harry'ego.

W czasie, gdy rozglądałam się z konsternacją po namiocie, moje serce podwoiło swój rytm, wpompowując w moje żyły niepokój.

Próbowałam tłumaczyć sobie, że nic złego się nie wydarzyło, pewnie wyszedł na spacer... przecież, gdyby został zabrany, zaklęcia ochronne by nie działały, a dookoła powinien być istny rozgardiasz, prawda? Harry nie oddałby się bez walki.

Nie miałam pojęcia co robić. Nie uśmiechało mi się wychodzić z powrotem na zewnątrz i szukać go wśród ciemności i mrozu. Zostać w środku też nie mogłam - najprościej w świecie strasznie bym się denerwowała.

Westchnęłam głośno, lekko poirytowana, naciągnęłam szalik z powrotem na buzię i wyszłam w noc.

- Hermiono!

Zamarłam. Ten głos... nie. Musiało mi się wydawać. Jak na zwolnionym filmie, powoli obróciłam się w stronę źródła dźwięku.

Zalało mnie zdziwienie, poczułam radość, która po chwili zmieniła się w złość i zacięcie.

Zmierzyłam Ronalda z góry na dół i choć ciekawość dosłownie zżerała mnie od środka, postanowiłam nie odzywać się do niego ani słowem.

Zanim obróciłam się do Harry'ego, zdążyłam jeszcze zauważyć, jak jego zadowolony uśmiech znika z twarzy. Nic mnie to nie obchodziło.

- Gdzieś ty był Harry? - zapytałam, nieco zbyt ostro. Napędzały mnie złość, stres, niepokój, nad którymi nie byłam w stanie zapanować. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby zauważyć, że stoi przede mną cały przemoczony i drży z zimna. - Dlaczego jesteś mokry?

- M-możemy w-wejść d-do śro-odka? - zpytał Harry, zgrzytając zębami. Kiwnęłam głową i czym prędzej odchyliłam poły namiotu, żeby wpuścić go do środka. Chciałam przepuścić również Rona, jednak usłużnie stanął w miejscu i wskazał mi gestem, że mam wejść pierwsza.

Klucz do szczęścia (ZAKOŃCZONE)Where stories live. Discover now