Rozdział 27.

396 35 4
                                    

*Louis*

Mieszkałem prawie że w szpitalu. Nie miałem ochoty wracać do pustego apartamentu, zadręczać się setkami myśli i martwić się. Wolałem być obok Gabrielle, wtedy czułem spokój.

Od tygodnia byliśmy w Szwajcarii, gdzie szukano dla niej dawcy, monitorowano i uśmierzano ból. Nie mogłem patrzeć na to, jak słabnie w oczach, ale musiałem być silny. Silny dla niej.

– Wygrałam – powiedziała uśmiechnięta Gabi, kiedy ostatnim pionkiem weszła do "domku", tym samym kończąc naszą grę w chińczyka.

Byliśmy tutaj tylko we dwoje, dzięki czemu budowaliśmy naszą relację non stop, żadnych przeszkód, osób trzecich. Mimo tego, że byłem pewien, że jest to kobieta mojego życia, każdego dnia jeszcze zwiększała ten stopień, chociaż wynosił sto procent.

– Oszukujesz coś... – stwierdziłem, zerkając na kostkę, na której widniały trzy oczka.

– Nieprawda. – Przysłoniła ręką kostkę i uśmiechnęła się niewinnie. – Wygrałam i już.

Otworzyłem usta, żeby jej odpowiedzieć, ale przerwał mi dźwięk telefonu.

– Moment, cwaniaro – odpowiedziałem, chichocząc pod nosem i zerknąłem na ekran.

–Tak, Harry? – Odebrałem połączenie.

– Cześć. Dzwonię w sprawie Billa.

Podniosłem się z brzegu łóżka i podszedłem do okna, wyglądając na niewielki parczek ciągnący się za szpitalem.

– No i...? – mruknąłem ciekaw.

– Troszkę go nastraszyliśmy, troszkę poturbowaliśmy. W efekcie ma złamaną rękę, ale słyszałem, że rano zapieprzał do Vanessy z bukietem kwiatów i przepraszał. Drugiej szansy nie będzie.

– No proszę... Jak chce, to potrafi się postarać... – powiedziałem pod nosem z wyczuwalnym zadowoleniem. – Nie był zdziwiony, że was spotkał?

Zaśmiał się w odpowiedzi.

– Nie był. Bał się i błagał. Sprawa załatwiona, Vanessa jest pod kontrolą. Charlotte za wami tęskni i bardzo upomina się o lekcje śpiewu. Nie wiem co mam jej mówić – westchnął. – I nie wiem co jej powiem, co będzie, jeśli...

– Harry! – warknąłem, gdyż momentalnie podniósł mi tymi słowami ciśnienie.

Przecież tak samo jak ja powinien wierzyć, że wszystko się powiedzie, że będzie zdrowa, szczęśliwa jako moja żona...

– Wiem – powiedział cicho. – Wybacz, stary. Po prostu też się martwię. Zmieniła cię, cieszę się, że w końcu jesteś szczęśliwy. Ona na pewno nie zasłużyła na to wszystko.

– Wiem – szepnąłem, zaczesując włosy do tyłu. – Dasz mi małą do telefonu?

– Jasne. Charlie! Wujek, Lou dzwoni – zawołał. Po chwili usłyszałem pisk i wiedziałem, że telefon znajduje się w rękach Lottie.

– Wujek?

– No dzień dobry, królewno.... – zaśmiałem się. – Co dzisiaj porabiałaś?

– Rysowałam i tańczyłam, i rysowałam. Bawię się dużo z tatusiem, bo on ciągle jest w domku i mama też jest. Lubię jak jesteśmy razem. A gdzie ty jesteś wujku?

– Z ciocią Gabi. Na pewno się ucieszy jak jej coś zaśpiewasz... Właśnie ograła wujka w chińczyka tak jak ty to zawsze robisz.

Spojrzałem w stronę Gabi, a ona uśmiechała się, domyślając się, z kim rozmawiam.

Painkiller [Louis Tomlinson Fanfiction]Where stories live. Discover now