#13. Hesitation

840 94 55
                                    


Pansy nie sądziła, że ktoś mógł mieć włosy bielsze od Malfoya – a jednak. Chłopak biegnący w ich stronę miał je niemal śnieżnobiałe, a błękitne oczy o blasku i kolorze bardziej wyrazistym niż Draco sprawiły, że uniosła brwi ze zdumienia. Było w jego wyglądzie coś niemal egzotycznego, sprawiającego, iż zdawał się kimś nieuchwytnym. A przy okazji kimś, kogo skądś kojarzyła.

– Stian, uważaj na ludzi – odezwała się Lily, witając się z nim, gdy podał jej rękę w wyjątkowo męskim przywitaniu. – Zburzyłeś Królowej fryzurę – dodała, wskazując w na nią, gdy wpatrywała się z Krukona ze zmrużonymi oczami, na co uśmiechnął się w jej stronę.

– Sorki, Piękna – zwrócił się do niej, a ona prychnęła z irytacją.

– Jak nie potrafisz zapanować nad tym cholerstwem, to się nim nie baw, Piękny – odparła chłodno.

Chłopak przez chwilę się wahał, nim wyciągnął w ich stronę dłoń i po kolei się przywitał.

– Stian Valen, miło was poznać. Widzę, że macie już na karku Ross, więc ja nie zrobię zbyt dużej różnicy – powiedział, a wspomniana Ślizgonka przewróciła oczami.

– Jasne, że nie. Takie śmierdzące lenie jak ty nigdy jej nie robią – skomentowała, po czym wskazała na machającego im z oddali Krukona, z którym Stian rzucał frisbee. – Twój kumpel zaraz ci nakopie, jak do niego nie wrócisz.

– O, fakt. Na razie, Ross, przekaż Fen, że zostawiłem sprawozdanie jednej z dziewczyn z jej dormitorium – odparł, po czym odwrócił się, by na powrót zająć się zabawą.

– Znowu odpisujesz? Twoje lenistwo nie zna granic, szybciej byś to sam napisał, niż przepisał.

– A weź, komu by się chciało myśleć. Poza tym nic za darmo nie chcę – odparł, patrząc na nich przez ramię i parskając śmiechem.

– Przegryw. – Lilian westchnęła, odchylając się lekko na ławce i zakładając nogę na nogę. – Nienawidzę zdolnych leniwców – mruknęła, po czym rozejrzała się po twarzach Pansy i Malfoya, którzy patrzyli na nią pytająco. – Ziomek ma taki mózg, że masakra, ale większego lenia w życiu nie spotkałam. Poznałam go w Norwegii, gdy rodzice mnie do niej wysłali na czas wojny, na kilka dni tam zostawał. Okazało się, że kumpluje się z Fenną. Jakby choć trochę chciało mu się cokolwiek, byłby pewnie lepszy niż Granger.

– Ciężko mi uwierzyć, że ktokolwiek mógłby ją przebić – odparła Pansy z lekkim przekąsem. Miejsce, w którym uderzyło ją to mugolskie coś, wciąż bolało i jej humor zdążył już wyjątkowo się pogorszyć.

Ton, jakim chłopak nazwał ją piękną, również jej się nie spodobał. Nie wiedziała, dlaczego, ale była przekonana, iż wyczuła w nim nutkę kpiny i swego rodzaju politowania, których tak nie znosiła – przynajmniej tych skierowanych w jej osobę. Nie przypominała sobie jednak, by kiedykolwiek starła się z Krukonem, ani by w ogóle wiedziała o jego istnieniu.

– No już, już, Pans. Dalej jesteś śliczna – zaśmiała się Lilian. – O, wracają – dodała, skupiając ich uwagę na nadciągającej dwójce Gryfonów.

Malfoy odwrócił głowę i faktycznie, Weasley z Potterem szli powolnym krokiem w ich kierunku. Obydwoje byli w doskonałych nastrojach, a dodatkowo na twarzy Ginny dostrzegł wyraźnie malującą się ulgę, wyglądało więc na to, że rozmowa przegięła bezboleśnie i zakończyła się dobrze, co i jego samego nieco uspokoiło.

Wcześniej tego nie zauważył, ale jego dłonie same zacisnęły się w pięści, a kolano nerwowo poruszało się w górę i w dół, gdy poruszał niespokojnie nogą. Dopiero wtedy dotarło do niego, dlaczego przez cały czas Ross rzucała w jego stronę rozbawione spojrzenie.

Widząc, że na nią patrzy, Ginny posłała mu szeroki uśmiech i minimalnie przyspieszyła, by szybciej zająć obok niego miejsce.

– Dogadaliśmy – oświadczyła, na co kiwnął jedynie głową, nie będąc do końca pewnym, co powinien w takiej sytuacji powiedzieć ani jak się zachować.

Owszem, w pewnym sensie był zadowolony z takiego obrotu sytuacji, z drugiej jednak go on przerażał. W momencie, w którym problem Weasley z Potterem przestał istnieć, zniknęły również – przynajmniej te powierzchowne – przeciwwskazania ku pogłębieniu własnej relacji z dziewczyną, a co do tego wciąż miał wątpliwości. Nie był pewien, czy jego chęciom towarzyszyła również gotowość do tego, by zmierzyć się z ewentualnymi – wręcz pewnymi – oporami ze strony innych osób, a przede wszystkim najbliższych dziewczyny. Nie był głupcem, wiedział, jak bardzo zżytą i bliską sobie rodziną są Weasleyowie i zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później musiałby się z nimi zmierzyć; nieważne, czy i związek by przetrwał, czy nie.

Nie określiłby też samego siebie jako kogoś, kto wiedział jak w związku być. Wystarczyłoby jedno słowo za dużo, jedna opinia wyrażona głośno i mógłby ją skrzywdzić, zniechęcić.

Draco nie chciał podjąć tego ryzyka.


*

To poduszka, uderzająca go prosto w twarz, wyrwała Draco z letargu, który towarzyszył mu przez resztę spotkania na błoniach i utrzymał się aż do powrotu do dormitorium. Blaise stanął przed nim, splatając ręce na piersi i unosząc brwi.

– Wyjaśnisz mi, dlaczego, pomimo tego, że Wiewiórka dogadała się Bliznowatym, siedzisz dziś jak zbity pies? Smoku, nie, żeby coś, ale masz minę, jakby się świat na ciebie uwziął – powiedział, a Malfoy wzruszył ramionami, unikając odpowiedzi.

Nie miał na nią ochoty, zwłaszcza że doskonale wiedział, co przyjaciel by mu powiedział.

Znowu uciekasz, Draco.

Nawet nie byłby w stanie temu zaprzeczyć, gdyż dokładnie tak sprawy się przedstawiały. Uciekał, ponieważ nie miał siły i odwagi, by po raz kolejny mierzyć się z karcącymi spojrzeniami obcych ludzi i ich bezlitosnymi komentarzami. Nawet jeśli słowa innych momentami potrafiły minąć się z prawdą naprawdę szerokim łukiem, to łatwiej było je ignorować, aniżeli z nimi walczyć.

Draco Malfoy po wojnie był na to zbyt zmęczony.

Brakowało mu tego przekonania o własnej niewinności, które odnalazła w sobie Weasley. Zresztą, będąc całkowicie szczerym – nawet nie chciał go posiadać. Sama obecność dziewczyny dawała zarówno jemu, jak i pozostałym Ślizgonom, przynajmniej namiastkę normalności, jakiej brakowało im od niemal trzech lat.

– Boi się.

Dwójka Ślizgonów odwróciła głowy w stronę drzwi dormitorium i ujrzeli w nich Pansy, z butelką ognistej w dłoni. Włosy wciąż miała zmierzwione zimnym, jesiennym wiatrem, a czarny tusz do rzęs spłynął z nich pod oczy, tworząc brzydkie cienie, gdy kolejne podmuchy sprawiały, że te zaczynały łzawić. Szatę zdążyła już zmienić na ciemne spodnie i zielony, wełniany sweter z wysokim golfem; ubrań tych nie widzieli u niej już dawno.

Blaise nazywał je jej depresyjnym kompletem.

– Pans? – Zabini zmarszczył brwi i jego czoło przecięła długa zmarszczka.

Pansy Parkinson nigdy pierwsza nie szukała towarzystwa, bo to towarzystwo szukało jej.

– Napijmy się – powiedziała po prostu. 


*****

Tym razem minimalnie krócej. Ten rozdział pisało mi się jakoś ciężej niż poprzednie, choć nie jestem w stanie stwierdzić dlaczego. 

Draco nam się tu trochę podłamuje, ciekawe, co z tym Ginny zrobi, jak się dowie. No i Pans, ahh. Dajcie znać, jak wrażenia :D


Lovely Lies | Draco x Ginny ✓Where stories live. Discover now