Cień bitwy cz.7

170 10 0
                                    

Odwrócili się. Ariadna trzymała miecz, a Iorweth błyskawicznie napiął łuk. Kilka kroków przed nimi stał Rhydian Artwell, kapitan Keadweńczyków. W pobliżu nie było widać nikogo.

-Chyba to nie jest wieża o jakiej rozmawialiśmy, wasza królewska mość, nie taka, w której królowej nakazane czekać na króla. A on już zwłaszcza nie przypomina króla Foltesta – grał, obydwoje wyczuli to, nie był sam, czuł się zbyt pewnie jak na przewagę liczebną z ich strony.

-Szkoda, naprawdę wielka szkoda, taki dobry oddział, gdyby tylko dowódca miał więcej oleju w głowie i nie pogrywał z ważniejszymi w tej grze od niego, może nawet i dostałby jakieś odznaczenie po bitwie – Ariadna nie musiała myśleć nad kontrą, zdawało jej się, że ślina sama jej naniosła to na język.

-Ależ oczywiście, że dostanie, niestety w większości pośmiertnie co prawda, bo to ja, Rhydian Artwell udaremnię największą intrygę tejże wojny. Królowa Temerii kochanką elfiego bandyty, nie martw się nie będziesz sądzona za zdradę, zginiesz tu i teraz, mam na to świadków – Ariadna uśmiechnęła się paskudnie, kiedy Iorweth mrugnął do niej.

-Twoje słowo przeciw mojemu, szkoda tylko że jesteś ślepy i głupi, bo tak się składa, że to mi uwierzą królowie nie jakiemuś pierwszemu lepszemu kapitanowi i to ciebie by stracili za zniewagę mnie, Królowej Temerii, ale nie obawiaj się... - spojrzała w bok mrugając i kiedy Iorweth wystrzelił pierwszą strzałę rzuciła się na Artwella. Parowała jego szybkie ciosy z łatwością.

-Nie sądzisz, że jesteś w stanie pokonać zawodowego żołnierza – spytał, kiedy Ariadna ledwo uciekła przez klingą idącą ku jej nogom. Iorweth zdawał się wystrzelić ostatniego i biec jej z pomogą. Półelfka dostała przez to zastrzyku pewności siebie, za dużo. Przeciwnik otarł pot z czoła i podniósł włócznię, królowa nawet nie spostrzegła skąd. Pierwsze co przyszło jej do głowy to zbić włócznię rzucaną przez przeciwnika zaklęciem, siła wydobyła się z rąk czarodziejki w postaci chmury, która przeszła przez włócznię łamiąc ją w dwóch miejscach, siła zaklęcia i jego bliskość od celu sprawiły, że królowa upadła i przekoziołkowała do tyłu. Podniosła się na chwiejące nogi, jednak wszystko wydarzyło się za szybko. Iorweth nie zdążył nawet wyjąć miecza kiedy odłamek z grotem trafił go od boku w twarz. Padł na ziemię, a w Ariadnie się zagotowało. Znów usłyszała śmiech oponenta, ale teraz nie liczyło się już nic.

W powietrzu słychać było tylko echo jej głosu Limon limon li harfta hamu hanten. Woda ze strumienia uniosła się i uformowała w kształt gigantycznego koła, które porwało kapitana, a prądy płynące wewnątrz odrywały kończyny jedna po drugiej. Kiedy już przyszła kolej głowy, Ariadna siłą woli upuściła kulę do strumienia i pobiegła do Iorwetha. Ciaran również biegł w ich kierunku. Na nieszczęście samego Iorwetha był przytomny, z ust wypływała mu krew. Ariadna położyła jego głowę ociekającą krwią na swoich kolanach. Włócznie Ciaran kopnął daleko, grot otarł prawy policzek i wybił mu kilka zębów a odprysk prawdopodobnie trafił w oko, którego resztki właśnie wypływały na wierzch.

-Umiesz mu pomóc Andomiel?- zapytał spanikowany Ciaran.

-Nie, ale wiem kto umie – powiedziała przyciskając opatrunek przyniesiony przez aep Esnilliena do policzka ukochanego.- teleportuje nas tam, a ty uciekaj stąd, daleko, Nilfgaard przegra, nie mam czasu ci mówić, jeśli mi się uda spróbuje przekazać to Isegrimowi.

-Flotsam, jak go wyleczysz spotkajmy się w tam, w Bindudze, u Cedrica.

-Dobrze, żegnaj – bezpośrednio po tych słowach ona i Iorweth w ułamku sekundy znaleźli się w świątyni Melitele. Ariadna ujrzała kasztanowe włosy Triss, a Iorweth był już nieprzytomny.

-Ratuj go – poprosiła przyjaciółkę, dwie uczące się pod okiem matki Nenneke już były przy elfie, w oddali słychać było głos samej arcykapłanki.

-O Melitele, co mu się stało? Nie ważne, Iola, Eumeid połóżcie go na stole, zaraz, zaraz mam! Triss przywołała ku niej kuferek z narzędziami.

-Usiądź gdzieś z boku, ja im pomogę, ty siedź, nie jesteś w stanie – Triss podeszła do dziewczyn i zdawała się już mówić jakieś zaklęcie, ale Ariadna tego nie słyszała, świat który ją otaczał znikł. Rozpłynął się w nicości. Nie widziała ile minęło czasu, minuty czy godziny, ale kiedy Triss nachyliła się nad nią dopiero powróciła jej świadomość. Zorientowała się, że całe ręce ma brudne od zaschniętej już krwi.

-Ariadna, on żyje, rany są paskudne, oko wypłynęło całkowicie, a policzek miał bardzo głęboko rozcięty, zostanie mu paskudna blizna, ale będzie żył – królowa pokiwała głową i przeszedł ją dreszcz.

-To moja wina, mogłam zabić go od razu, a nie oszczędzać zaklęcia – łzy kapały na podłogę jedna za drugą. Triss Merigold przytuliła przyjaciółkę.

-Nie twoja, to nie ty rzuciłaś włócznię, chodź przeniesiemy go na łóżko – tak też zrobiły, ułożyły jego nieprzytomne ciało na białej pościeli w pokoju z widokiem na piękny ogród.

-Odpocznij, musisz być przy nim jak się obudzi, ja pójdę uspokoić Nenneke – Triss wyszła pozostawiając dwie bardzo zagrażające sobie postacie w pokoju – Ariadnę an Craite i jej głowę.

Nie ja rzuciłam włócznię, nie ja rozpoczęłam wojnę, nie ja założyłam Lożę... ale co z tego? To pytanie nie dawało jej spokoju. Jedna myśl goniła następną i kręciła się po głowie, aż kolejna jej nie przegoniła. Jestem królową – myślała – w dodatku czarodziejką i półelfką, Iorweth miał rację, muszę być solidarna z elfami. Ale jak to robić kiedy, będąc w tym samym czasie królową Temerii i członkinią Loży czarodziejek, jak połączyć interesy wszystkich i zakończyć wojnę. Wojnę nie tylko z Nilfgaardem, ale tą wewnętrzną trwającą na Północy od setek lat. Kim ja właściwie jestem? Czarodziejką z Loży czy królową Temerii? Elfem czy człowiekiem? Ariadną an Craite czy marionetką w rękach innych?

-Jestem tym kim być muszę – powiedziała przerywając głuchą ciszę własnych przemyśleń.

Koniec z byciem marionetką – kontynuowała przemyślenia – koniec podporządkowania się komukolwiek. Nagle coś zaćmiło jej wzrok, ziemia obróciła się i zawirowała, z ciemności wyłoniło się zielone światło. Zobaczyła ogień, płonący krzak białej lilii, zaraz po nim pojawiły się stosy czarodziejów, pełno znajomych twarzy. To wszystko zalała krew, czuła jak spada w dół, leci i nie może się zatrzymać, aż w końcu zapada ciemność. Małe światełko na końcu, kołyska, a w środku małe dziecko – elf. Wszędzie czarne słońce, tysiące sztandarów i zaledwie jedna tarcza z temerskimi liliami, koniec, znów zielone światło. Obudziła się. Zrzuciła to na kanwę zmęczenia i nerwów, bo w całej gamie jej magicznych zdolności nigdy nie znajdowały się wizje i przewidywania przeszłości, więc uznała to za zwykły majak. Nie miała nawet czasu się tym przejąć, gdyż miała większy problem, wróciła do mężczyzny, który znaczył więcej niż cokolwiek inne, teraz wiedziała to – żałowała tylko, że tak późno. Ileż można zakłamywać własne serce? To samo, które właśnie pękało widząc pokiereszowaną twarz ukochanego. Królowa zdjęła zbroje, została w samych materiałowych spodniach przylegających do ciała i bordowej koszulce. Zdjęła ją i wyczarowała sobie inną za pomocą iluzji. Materiał koszulki rozdarła w kilku miejscach i z pomocą magii złączyła na nowo w innej konfiguracji. Nie będzie przecież cały czas nosił bandaża – pomyślała – chyba że nie będzie chciał opaski, albo naprawię mu twarz iluzją, ale tego nie zechce tym bardziej. Tragiczne położenie załamanej królowej zaogniało dodatkowe rozdarcie pomiędzy chęcią aby Iorweth się przebudził, a strachem przed tym co stanie się po tymże.

Klątwa Białej Lilii || Iorweth vs. RocheWhere stories live. Discover now