Cień bitwy cz. 3

191 11 0
                                    

,,- Zło to zło, Stregoborze - rzekł poważnie wiedźmin wstając. - Mniejsze, większe, średnie, wszystko jedno, proporcje są umowne a granice zatarte. Nie jestem świątobliwym pustelnikiem, nie samo dobro czyniłem w życiu. Ale jeżeli mam wybierać pomiędzy jednym złem a drugim, to wolę nie wybierać wcale.''

Opierając się o drzewo z dala od namiotów odpalił fajkę zanim Ciaran zdążył zapytać co się stało. Zaciągnął się i spojrzał w niebo. Szukał w gwiazdach odpowiedzi na pytania, których nawet nie potrafił skonstruować. Ciaran nie zadał spodziewanego pytania, znając przyjaciela tak wiele lat postanowił odpuścić tym razem, dobrze znaną mu reakcję. Iorweth zbulwersowałby się nie podając konkretnej przyczyny dlaczego, AŻ TAK wybiło go to z równowagi, później zacząłby udawać, że problem nie istnieje, a następnie zrobiłby coś głupiego, samotnie, nie licząc się z nikim i niczym.

-Nie zapytasz co się stało? – dopomniał się w końcu przywódca.

-Nie, Iorweth wystarczy na ciebie spojrzeć, żeby wiedzieć KTO jest przyczyną twojego humoru – powiedział najspokojniej jak tylko potrafił.

-Eldain on...

-Nie o Eldaina tu chodzi, tylko o nią – po tych słowach Lis Puszczy opuścił wzrok i zaczął kopać opadłe z drzewa liście. –Tu zawsze chodzi o nią, nie widzisz? Każda najmniejsza informacja o niej od kiedy zaczęła się wojna wyprowadza cię z równowagi. Jeśli nie doprowadzisz się do należytego porządku to przegrasz Iorweth, to jest pieprzona bitwa. Koniec z lamentem złamanego serca...

-I co mam tak po prostu pozwolić im ją nabić na pal? Może jeszcze każesz mi na to patrzyć, albo lepiej samemu ją na niego nabić? – nerwy mu puściły, zaczął wykonywać gwałtowne gesty bardzo blisko twarzy przyjaciela.

-Czy ja powiedziałem coś takiego? Nie, Iorweth radzę ci się uspokoić. Powiedziałem, że koniec z lamentem złamanego serca. Jeśli ci na niej nadal zależy, a tego nietrudno się domyślić to wyprowadź ją stąd jak najszybciej i wracaj do walki. Ku chwale Aen Seidhe!

Lis Puszczy, zdawał sobie sprawę, że mam czas do końca bitwy na uczynienie jednej z najtrudniejszych rzeczy na świecie. Wiedział, iż wcale nie musi ratować Ariadny. Musiał jej uświadomić, że nie ma racji.

*

Głucha cisza, sprawiała że sekundy trwały latami. Jednocześnie była to chwila której tak bardzo pragnęła, że w innych okolicznościach oddałaby za nią kilka ton dwimerytu. Z drugiej jednak strony strach przed tym spotkaniem budził w niej przeraźliwy lęk. Honor zwyciężył w wyniku kolizji dwóch równorzędnych racji, uczucie musiało zostać zepchnięte na dalszy plan. Mimo że część niej kazała jej wtulić się w jego ramiona, zwycięska połowa kazała stać prosto z wysoko uniesioną głową.

-Zamierzasz wystrzelić? – przerwała ciszę, kiedy Iorweth obdarzał ją coraz to groźniejszym spojrzeniem. Uśmiechnął się kwaśno i opuścił łuk kręcąc głową.

-Nie ma sensu i tak znikłabyś zanim spuściłbym cięciwę – stwierdził chowając do futerału na plecach łuk..

-Tak jak ty pół roku temu? A nie przepraszam bardzo, ja nie zostawiłam ci pożegnalnego liściku!

-To ty odeszłaś pierwsza, zostając z tym cholernym dh'one, sypiając dalej w jego łóżku, a ja? Próbowałem cię odzyskać, cały czas walczę o naszą przyszłość, licząc że któregoś dnia się do nas przyłączysz. Pewna wojna właśnie się kończy i niektórych decyzji nie będzie można już cofnąć.

-Znakomicie! Nie wiem jak ty, ale ja każdą decyzję podjęłam tak, aby moi bliscy, w tym mężczyzna, któremu przysięgałam dozgonną miłość, a tylko jeden taki chodzi po świecie, byli bezpieczni.

Klątwa Białej Lilii || Iorweth vs. RocheWhere stories live. Discover now