Prolog

547 13 1
                                    

Wersja poprawiona

--------------------

Wiszące nad Londynem ciemne chmury dodawały deszczowemu porankowi jeszcze mrocznejszej aury. W powietrzu dało się wyczuć atmosferę inną niż wszystkie, z nutką tajemniczości i czegoś, czego nikt nie potrafił zidentyfikować.

Każdy przechodzień i mieszkaniec Londynu czuł się tego dnia dziwnie. Ale tak jak to zwykle bywa obowiązki odciągnęły uwagę ludzi od niecodziennego samopoczucia. Tempo ich życia nie pozwalało im na dłuższe zastanowienie się nad przyczyną tak dziwnej atmosfery.

Jedynie nastolatkowie poświęcali chwilę na przedyskutowanie tej kwestii. Ale w związku z tym, że też mieli swoje sprawy, takie jak bulwersowanie się na ministerstwo edukacji o wczesne godziny zajęć, szybko zapomniali o niej.

Jednak jedna osoba miała się przekonać, że ta aura tajemniczości nie brała się z nikąd. Suzanne od rana odczuwała, że ten dzień będzie cudowny. W prawdzie ciążyła jej lekko myśli, że za chwilę rozpoczęcie roku szkolnego, ale pocieszała się myślą, że do tego okropnego wydarzenia zostały jeszcze dwa dni, które miała spędzić u swojej ulubionej cioci.

Teraz szła ulicami miasta, które przez nieustannie spadające krople wyglądało jakby płakało. Wprawdzie jego mieszkańcy byli do tego przyzwyczajeni, ale to nie oznaczało, że im się to podobało. Wręcz przeciwnie wstawianie o rannych godzinach w dodatku przy tak beznadziejnej pogodzie było istną katorgą.

Owszem deszczowa atmosfera od czasu do czasu napawała człowieka przyjemną melancholią, ale większość londyńskich mieszkańców miała tego po dziurki w nosie. Dziewczyna również nie była zadowolona z ogromnycb kałuż, które musiała omijać non stop, uważając przy tym, aby jakieś auto przypadkiem jej nie ochlapało.

Kierowała się w stronę dworca Kings Cross skąd miała dojechać do swojej cioci, której niedawno urodziła się córeczka - Amanda. Suzanne zaoferowała swoją pomoc przy opiece nad małą. Robiła to, bo bardzo lubiła zajmować się dziećmi, ponadto dom jej chrzestnej był staroświecki i krył w  sobie tajemnice.

A ogólnie wiadomo było, że dziewczyna kochała takie rzeczy. Już nieraz spędzała czas w tamtym miejscu i za każdym razem czuła się tam tak dziwnie, jakby to właśnie tamten budynek był jej domem, ale szybko odganiała te myśl, bo przecież miała kochających rodziców i ciepły dom. Ponadto zawsze interesowało ją jedno skrzydło, które było zamknięte.

Jej rodzina mówiła, że gdy go kupili znaleźli list, w którym napisane było, że tylko prawowity dziedzic zdoła otworzyć tamto miejsce. Większość w to nie wierzyła, ale mimo odwiedzin ślusarza dzwi pozostały zamknięte.
Rozważano czy nie wyważyć ich, ale postanowiono, że skoro to była prośbą dawnych lokatorów, którzy już zapewne nie żyli to należało to uszanować.

Suzanne myślała jednak, że w jej rodzinie przezwyciężył strach przed zemstą z zaświatów. Sama nie wierzyła w takie rzeczy, jak duchy uprzykrzające ludziom życie. Była przekonana, że są to wymysły, choć podświadomie nie umiała pozbyć się myśli, że coś takiego mogło istnieć.

Uśmiech wpłynął na jej usta, gdy przypomniała sobie jak jako dziecko przekonywała wszystkich, że czarownice istnieją. Mówiła, że ona też potrafi czarować i raz nawet udało jej się zbić całą wystawę starodawnych talerzyków chińskich.

Jej mama była wtedy bardzo zła, a Suzanne dodawała oliwy do ognia, mówiąc, że nawet nie zbliżyła się do szafy na więcej niż dwa metry. Ależ wtedy dostała karę, zabrano jej ulubionego misia i powiedziano, że odzyska go, jak powie prawdę.

Tak, więc mała przestraszona dziewczynka, która kochała swojego pluszaka ponad życie, bo tylko przy nim nie sniły jej się straszne i dziwne zarazem sny, poszła i powiedziała prawdę. Dopiero w wieku dziewięciu lat zrozumiała, że jej mama oczekiwała od niej kłamstwa, ale to przeczyło temu co mówiła jej na temat prawdy.

I tak o to dylemat dziecka zmienił się w dylemat piętnastoletniej brunetki, która nie odzyskała już nigdy swojego misia. Mimo swojego wieku nadal była urażona, choć starała się tego nie okazywać, ale misia nie udało się już nigdy odzyskać, trafił on do kontenera dla rzeczy podarowanych dla biednych dzieci.

Smutek zaczął odbijać się na twarzy dziewczyny coraz widoczniej, w końcu takich rzeczy się nie zapomina. Pamięta te wszystkie nieprzespane noce, które spędziła samotnie na parapecie. Nikomu o tym nie powiedziała w zemście za zabranie jej przyjaciela.

Obiecała sobie wtedy, że już nigdy nie wspomni o dziwnych wydarzeniach, bo to będzie miało straszne konsekwencje. Do tej pory został jej uraz z przeszłości, który zaowocował lekkim zamknięciem się w sobie i pewnym dystansem.

Pomyśleć można, że to tylko głupota, ale dla Suzanne była to wielka zbrodnia, gdy prosiła o zwrot misia, bo on pomaga jej zasnąć. Otrzymała wtedy nowego, ale on tylko napawał ją większym przerażeniem gapiąc się na nią w nocy. Tak więc wyrzuciła go przez okno, czym jeszcze bardziej pogorszyła swoją sytuację.

Jej wspomnienia przerwało dotarcie pod główne wejście na dworzec Kings cross. Suzanne zerknęła na zegarek i otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia.
Wskazywał on 10 47, a jej pociąg odjeżdżał o 10 45. Nie myśląc wiele pobiegła na peron 6 i zdążyła zobaczyć tylko odjeżdżającą maszynę.

-Nie no gorzej być nie może. - pomyślała- Jak mogłam tak długo iść? Dwie minuty, tyle mi zabrakło, nie no ja się zabije.

Zrezygnowanym krokiem podeszła do lady sprzedjącego bilety.

-Dzień dobry chciałabym wymienić bilet, pociąg mi uciekł. Chcę się dostać na dworzec Rock sey.

Starszy pan spojrzał na nią nieprzychylnym wzrokiem mamrocząc, że ta młodzież, to nigdy nie potrafi być na czas, a potem przychodzą do niego i proszą.

Podał jej bilet i powiedział:

-Pociąg odjeżdża o 11 05 z 9 peronu, tym razem się nie spóźnij.

-Bardzo dziękuję. - dziewczyna posłała mu uśmiech.

Można było zauważyć wesołą iekierkę w jego oku, która chwilę zakreciła się, ale mężczyzna zoreintowawszy się co robi natychmiast przybrał  na powrót kamienny wyraz twarzy.

Odeszła od lady i udała się w kierunku miejsca odjazdu jej pociągu. W międzyczasie napisała cioci, że będzie później. Usiadła w zagłębieniu ściany pomiędzy peronem dziewiątym i dziesiątym na swojej kurtce i zaczęła rysować.

Uwielbiała to zajęcie, a jej rysunki często były niezrozumiane nawet przez nią samą. Za to jej mama mówiła, że dziewczyna na ogromny talent i nie powinna go zmarnować.

Suzanne nie była do tego zbytnio przekonana, ale milej zrobiło jej się gdy usłyszała, że jej rysunki potrafią się komuś spodobać.

Przepraszam, że tak późno, ale tyle się działo. Postaram się, żeby kolejny rozdział był za 2 - 3 maksymalnie.

Chciałabym gorąca podziękować good-bad-people za zaprojektowanie okładki do tej książki. Polecam ją gorąco, bo robi je świetne i mam nadzieję, że nie przestanie.

Suzanne White i Huncwoci Where stories live. Discover now