Allison&Luther-Czy to jest ok?

205 16 14
                                    

Czyli kolejny zupełnie subiektywny rozdzialik, super. Tu już z założenia dająca się lubić Allison z okropnym Lutherem, którego po prostu chcę zabić, budzi mój sprzeciw. Czemu całkiem fajne dziewczyny wariują na punkcie takich skrajnych debili? Takie zjawiska są bardzo denerwujące, a co dopiero gdy ta parka to rodzeństwo. Nie ważne czy są spokrewnieni, czy nie dla mnie to obrzydliwe, ale zacznijmy rozważania spokojnie.

Jeśli chodzi o same względy motywacji i budowania relacji, serial wychodzi obronną ręką, to wszystko dobrze się klei. Cała ta chemia między postaciami jest wyczuwalna i bardzo dobrze zagrana. Od pierwszych scen widać, że coś się święci i napięcie jest dobrze budowane. Powoli poznajemy obie postaci i ich historię, a o zbliżenia dochodzi bardzo powoli. Wszystko zdaje się być ukierunkowane pod tą sytuację, więc kiedy w końcu zaczyna się coś dziać nie ma szoku, jest raczej: Allison, weź się ogarnij, stać cię na kogoś lepszego. Zresztą denerwujące jest, że socjopatię Harolda widzi od razu, ale przy psychopatii Luthera jest ślepa na wyraźne znaki. Muszę przyznać, że scena taneczna jest świetna, gdyby np. Hazel i Agnes lub Diego i Eudora dostali podobną byłabym zachwycona. Na szczęście praktycznie do niczego nie doszło, a Allison chyba ogarnęła, że on nie jest dobrym kandydatem na partnera.

Na samym początku w tym nie było nic dziwnego. Trzeba pamiętać, że oni nie dorastali w normalnych warunkach. Weszli w okres dojrzewania, hormony zaczęły działać, a ich całym światem byli rodzice, Pogo i rodzeństwo, nic więcej. Nie było kolegów z podwórka, szkoły czy dzieciaków przyjaciół rodziny. Zwyczajnie tak działają nastolatki, a skoro nie mieli dużego wyboru skończyło się w ten sposób. Zresztą zaczynało się bardzo niewinnie, to wspomnienie ze szklarnią jest na swój sposób urocze, ale lata minęły i zrobiło się nieciekawie. To dlaczego postanowili powtórzyć zabawę również jest zrozumiałe. Luther nigdy nie dorósł, nie miał żadnego innego doświadczenia w relacjach damsko-męskich, zwyczajnie nie ogarniał życia. Natomiast dla Allison każde budowanie relacji opierało się na swojej mocy, nigdy nie dała sobie szansy na budowanie normalnej więzi, Luther był jedynym facetem, który polubił ją tak po prostu, bez zmuszania go do czegokolwiek. Całość nie jest bez sensu,nawet pasuje do całego wariactwa tej rodziny.

Najważniejsze pytanie w tej sytuacji to czy zaliczamy to do kazirodztwa i w kwestii prawnej nie ma żadnych wątpliwości, liczy się tak samo jak w normalnej rodzinie. Jenak na bakier z prawem było samo powstanie tej rodzinki, więc zostawmy to w spokoju. Moim zdaniem było między nimi powiązanie genetyczne. Żadne z dzieci nie było klonem swojej matki, zresztą wtedy nie mogliby urodzić się chłopcy, więc musiał istnieć biologiczny ,,ojciec". Chodzi o to, że zjawisko, które spowodowało ich narodziny, wniosło swój niezwykły materiał genetyczny, a przecież ta akcja była ze sobą powiązana. Każde urodzone w ten sposób dziecko posiadało specjalne umiejętności i wszystkie 43 cudy nastąpiły w tym samym czasie, więc nie było tu mowy o zbiegu okoliczności, czy specyficznej mutacji. Każdy ,,plemnik" wnosił konkretną moc i powodował przyspieszony proces ciąży. Jednym słowem skoro we wszystkich przypadkach zapłodnienie przyniosło podobny efekt mogło wnosić dość podobny materiał genetyczny. Nie mam pojęcia, czy bliższe będzie porównanie do przyrodniego rodzeństwa, czy kuzynostwa, ale jakieś podobieństwo genetyczne wystąpiło na pewno. Zresztą optymistycznie zakładają, że Pogo nie chciał zrobić krzywy Allison, możemy uznać, że Diego i Pięć mieli identyczną grupę krwi. Do tego gdyby krew Klausa była bardziej kompatybilna, mimo zniszczeń dokonanych przez narkotyki lepsze byłoby to, niż ewentualna reakcja hemolityczna, która łatwo mogła doprowadzić do śmierci. Samym dziedziczeniu krwi i istotnością tego w całej zagadce niezwykłych narodzin w innym rozdziale, ale ważny jest fakt, że grupa krwi jest w 100% dziedziczna. To moim zdaniem udowadnia, że ich kody genetyczne nie były od siebie dostatecznie oddalone, aby mogło dojść do związku. Oczywiście sytuacja może prezentować się jak u greckich herosów i być wytłumaczalna jak w ,,Percy'm Jacksonie", ale tu kolejna kwestia, czyli czysto mentalne bycie rodzeństwem.

Rodzina to ta część ludzi, którzy powinni chcieć dla nas dobrze i nawet w dziwny sposób, ale chronić nas, natomiast z takim bratem jak Luther wrogowie nie są ci do niczego potrzebni. Mogę mu w pełni zaliczyć wyrzeczenie się mamy, dla rodzeństwa też nie zachowywał się jak ktoś z ich rodziny, ale problemem staje się tatuś. Allison w 100% czuła się części tej familii, ale nie może być tak, że oboje uznają za ojca tą samą osobę. Jeśli już do czegokolwiek ma dojść, Luther powinien przestać być Hargreevesem, a do tego niezbyt mu śpieszno. Oprócz tego mam wrażenie, że w budowaniu relacji damsko-męskiej trzeba ciągle okrywać się nawzajem, a kiedy razem dorastali nie ma czego z tym robić. Ich życie zaczęło się wspólnie, więc więzi zupełnie nie pasowały do związku. Wiedzieli o sobie za wiele, aby potrafić patrzeć na siebie w odpowiedni sposób. To co kiedyś było ok, przestało takie być, bo na etapie trzydziestu lat powinni ogarnąć o co chodzi z miłością.

Podsumowując moim zdaniem Harold i Vanya przebili ich w kategorii najgorszy ship, bo tak jak nasze rodzeństwo w intymnej sytuacji powoduje u mnie odruch wymiotny, tak w przypadku tych drugich po prostu chcę płakać i strasznie przykro jest na to patrzeć. Ostatecznie raczej Allison się ogarnie, bo poznała jak okropnym człowiekiem jest Luther i błagam dziewczyno nie daj się. Moim zdaniem to zwyczajnie obrzydliwe i dobrze, że raczej nie wróci.

================================================================================

Pamiętajcie o komach i gwizdkach, do następnego :P

Rozkminy o The Umbrella AcademyWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu