kopnąłem w kalendarz

54 6 0
                                    

Patrząc na mój kalendarz, można by pomyśleć, że ostatni miesiąc był dla mnie prawdziwą drogą krzyżową. Poprzedni zresztą też, w zasadzie to wszystkie w tym roku. Data za datą przyozdobione czerwonymi krucyfiksami nasmarowanymi tuż przed zgaszeniem światła. Szereg krzyży niespodziewanie gaśnie na dwudziestym piątym dniu ostatniego miesiąca, maja. Po nim jest już tylko pustka, niedopowiedzenie zionące z pustych kwadratów przeznaczonych na notatki.

Zamilkłem i wiedziałem o tym tylko ja. W końcu nadal wstawałem o poranku i kładłem się... również o poranku, tylko że kolejnym i odrobinę wcześniejszym. Śmiałem się trochę; raczej niewiele, ale nigdy nie uchodziłem z wesołka, więc nikt chyba nie czuł się szczególnie zdziwiony. Milczkiem może wybitnym nie byłem, ale zawsze można wymówić się przepracowaniem i migreną. Jest okej, zaraz przejdzie. Jest okej. Jest okej. Po cholerę się mnie pytasz? Jest okej, przecież daję radę. Jest okej. Kolejny poranek; wstać, ubrać się, wyjść. Veni, vidi, vivo. Przybyłem, zobaczyłem, przeżyłem.

Na ścianie wisi kalendarz pełen krzyży oraz milczenia, ale ta ściana byłaby tak bezdennie pusta i bez wyrazu, gdyby go nie było, chociaż pełen jest wolnej, niezapisanej przestrzeni. Ta bezmyślność to niebyt w pustym bycie, jakim jest ściana. Brakuje mi słów. Moja pasja jest pustym kalendarzem na tle pustej ściany mojego życie; kompletnie bezwartościowa w tym momencie, ale bez niej sens istnienia ściany byłby jeszcze bardziej zachwiany.

Wszystko skończone. Świat nie ma już sensu. Gdyby parę miesięcy temu ktoś powiedział mi, że nie będzie miał, nie zdziwiłbym się w ogóle – ba, pewnie powiedziałbym, że nigdy nie miał! A jednak świat nie ma sensu. Życie nie ma sensu. Kiedyś życie nie miało sensu, ale wciąż były miłe minuty niezobowiązującej ciszy, ulubione piosenki, szelest kartek, kocie mruczenie. Kiedyś wszystko było przemożnie obrzydliwe, a jednak z jakiegoś powodu wciąż chciało się zmuszać. Teraz nie ma nic.

Patrzę na kalendarz. Kiedyś lubiłem je prowadzić, a teraz nic już nie rozumiem. Dlaczego oglądam drogę krzyżową? Dlaczego wszystko jest takie nijakie? Chciałbym kopnąć w kalendarz.

W niespodziewanym akcie szału zrywam go ze światy, targam, kopię.

Gdy łzy otulają mgłą moje oczy, a głowa zdaje się z zawrotną prędkością obracać, mam wrażenie, że znowu stoję w ulewie i przyglądam się twoim oddalającym się plecom, nie mając pojęcia, że to ostatni raz, gdy je oglądam. Może jakbym wiedział, zapamiętałbym więcej szczegółów. Może krzyknąłbym coś za tobą albo pożegnał się jakoś wyjątkowo czule.

Deszcz kwaśnych słów spływa po mnie, gdy ty, milcząc dosadnie, odwracasz się na pięcie
i choć nikt tego nie powiedział, wiedzieliśmy oboje.
To był koniec nas dwoje.






z dedykacją, bo kiedyś paliło się papierosy, a teraz pali się znicze

jak w sufit z latarkąTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon