błahostka

153 20 11
                                    

Mój drogi

(Po "drogi" powinienem postawić wykrzyknik, ale ja w tym momencie nie krzyczę, a nie będę Cię przecież wprowadzał w błąd. Z przecinkami, jak zdążyłeś mi już wielokrotnie wytknąć, się nie lubię.)

Nie wiem, czy jesteś fanem kina. Nagle mnie to boli, bo wiem o tobie tyle, ale twoje kinematyczne upodobania są mi kompletnie nieznane. Błahostka czy raczej ignoranctwo?

(Nie wiedziałem, jak napisać "błahostka", przez co pokreśliłem całą okładkę "Jolki" i dochodzę do wniosku, że w obu wersjach wygląda równie idiotycznie i do niczego, więc to, czy zrobiłem literówkę, nad którą teraz pewnie prychasz, nie ma najmniejszego znaczenia, bo wyrazy takie jak "błahostka" (a może błachostka?) są zbyt błahe (a może błache?), by taki pajac jak ja musiał sobie niby zaprzątać głowę. W najgorszym wypadku inny pajac (taki jak ty) się trochę ze mnie pośmieje. Śmiej się, kretynie, śmiej. Lubię, jak się śmiejesz.)

W każdym razie nadal nie wiem, czy lubisz oglądać filmy, jak tak, to jakie i czy chadzałeś kiedyś do kina. Znaczy na film. Na film do kina. Nie śmiej się aż tak, bo zaczynasz działać mi na nerwy. Przejdźmy w końcu do sedna. Do sedna. Ja zawsze uciekam od sedna. Kiedyś powiedziałeś, że mam do tego tendencję i chociaż wtedy przywaliłem dłonią w stół tak mocno, że najnowszy dziennik podskoczył i zleciał na podłogę (doprawdy, nie mam pojęcia, po kiego my tego szmatławca kupiliśmy. A może ktoś nam to wepchnął te brednie do ręki? Załóżmy, że właśnie tak było, to mniej uwłacza resztkom mojej dumy), wrzasnąłem coś wściekle, to teraz się zgadzam. Strasznie odwlekam. Wracając? Czy warto jest wracać? Stop, kino. Pisałem o kinie. Kiedy się poznaliśmy, nie miałeś czasu na kino. Ty na nic nie miałeś czasu. Pierwsze spotkanie z tobą było trochę jak wstrzyknięcie trucizny do żył. Na początku z pozoru nic się nie zmieniło, ale nim się spostrzegłem, postawiłeś mój cały świat na głowie. Czasami zastanawiam się, czy ja z twoim nie zrobiłem dokładnie tego samego. Zawsze wątpię.

Nigdy nie byłem fanem kina. To w sumie zabawne, bo dostrzegam jak niezwykła to dziedzina. Pisarze malują słowem. Malarze piszą kolorem. Fotografowie zamykają chwile w pudełku. Muzycy mówią bez słów, tworzą niewidzialną sztukę. A kino? A filmy? Filmy kradną całe życia. Filmy malują słowa. Filmy mówią kolorem. To śmieszne, bo gdybym nie lubił książek, zostałbym zwyzywany od analfabetów i debli, a tego, że nie lubię filmów, nikt mi jakoś szczególnie nie wypomina. W każdym razie z tego, co zdążyłem zauważyć, pożegnania w filmach są zazwyczaj krótkie. W sumie to jakie inne mogłyby być? Ja siedzę nad tą kartką od przeszło godziny, filmy rzadko miewają więcej niż dwie i pół. Zazwyczaj jeden z bohaterów uparcie milczy, z jego oczu wylewa się niezrozumienie, a drugi patrzy na niego i mówi słowa, które niosą za sobą coś większego. I później znika. Jedyną wspólną z filmowymi zakończeniami tego mojego będzie ten ostatni punkt.

Masz żyć. Masz nie pić kawy. Nadciśnienie to idiotyczny pomysł. Masz nie palić jak piec grzewczy w sezonie. Rak płuc z powodu pierwszego pajaca to jeszcze większy idiotyzm. Masz nie chlać wódki jak zawodowy alkoholik. Gdy jesteś pijany, wyglądasz jak upośledzona żaba i mi się nie podobasz. (Kłamstwo, zawsze mi się podobasz.)

Wiesz, nawet nie wiem, kiedy dokładnie zamieniłem się w taki wrak człowieka. Czuję się trochę jak cholerny Titanic, któremu zdarzyło się na moment przysnąć, a jak tylko to zrobił, wpadł na górę lodową. Gdy się obudził, leżał już na dnie.

Chciałbym powiedzieć, żebyś się nie martwił i szedł do przodu, bo kiedyś i tak się spotkamy. A ja będę wtedy szczęśliwy. Tak, ja będę taki naprawdę szczęśliwy. Ale w to nie wierzę, przepraszam. Zawsze byłeś ode mnie lepszy, nie mam zamiaru w tym momencie tego ukrywać. W każdym aspekcie mnie przewyższasz, po prostu stwierdzam fakt, nie marszcz czoła. Skoro Bóg jest sprawiedliwy, nie ma szans, byśmy trafili do jednego miejsca. Tak, wiem "ty w takie brednie nie wierzysz". To nie zmienia niczego. Moje łąki asfodelowe ciągną się w nieskończoność. Majaczy mi przed oczyma szarość, wystarczy moment, bym się w nią zupełnie wtopił. Ty zawsze byłeś wart więcej. Może kiedyś stałem się jakimś małym trybikiem w twoim życiu, tanim zamiennikiem, gorszym substytutem. Ty byłeś dla mnie wszystkim.

Rozprawienie się z tym listem jest gorsze od podcięcia sobie żył.
To walka z własnym sensem bytu. Mam wrażenie, że przegrałem w obu kwestiach.

Chciałem Ci podziękować.
Nikt tak pięknie nie namieszał w moim życiu jak ty.

Zamarłem, czytając ten list z niezapalonym papierosem w ustach. Gdy moje oczy przebiegły ostatnie linijki, a czoło zmarszczyło się, przysunąłem metalową zapalniczkę do twarzy. Nie rozumiałem wiele i byłem ciekawy. Opadłem bezsilnie na fotel, by przez najbliższe, przepełnione jedynie jednostajnym tykaniem zegara minuty próbować dojść, czemu na dole kartki znajduje się mój niechlujny podpis i kim, u diabła, jest nieszczęsny adresat.

jak w sufit z latarkąWhere stories live. Discover now