skowyt mew

144 18 2
                                    

Nie zwykłam pisywać listów. Nie dlatego, że to staromodne i w żaden logiczny sposób praktyczne, lecz zwyczajnie z braku ewentualnego adresata. Mógłbyś zakrzyknąć, że przecież ty, że przecież jesteś. Może nawet byłby w tych słowach cień prawdy. W końcu moje nieczęsto wypowiadane myśli kieruję teraz do ciebie.

Chciałabym Ci przypomnieć moment naszego poznania. To było lato. Morze chybotało się, co rusz przyjmując gęsto spływające po moich policzkach krople jak własne łzy. Wiatr niósł w swoich ramionach wrzask mew i słone powietrze, od którego moja głowa stawała się coraz to cięższa. Wpadłeś na mnie niechcący, ale nie byłeś tym zbyt zniechęcony. To były wakacje; poznawanie się i zawiązywanie relacji zazwyczaj tak kruchych, że tylko na lipiec, tylko na sierpień, zdawało ci się tak niezwykle naturalne.

Miałeś uśmiech jaśniejszy od południowego słońca i oczy tysiąc razy bardziej niebieskie niż brudny, zanieczyszczony moimi łzami Bałtyk. Miło się w nie patrzyło. Nie wiało z nich solą jak z morza, jedynie radością, cudownością prostoty wakacji. Niemo się zgodziłam, to miały być tylko wakacje.

Ciągałeś mnie wszędzie razem z tymi kilkoma innymi dzieciakami, które na wybrzeże przygnało jedynie zakończenie roku szkolnego. Chadzaliśmy wspólnie na lody, na plażę, na skałki. Wyjadałeś moje frytki, a później to, co zostało, oddawaliśmy mewom. Rzucały się na smażone ziemniaki z niekrytą rozkoszą, zupełnie jakby dzięki temu, mogły choć na moment zapomnieć, że morze ich nie kocha.

To były nasze wakacje. Nasze dni oderwane od rzeczywistości. Może utopia, może nieprawda, ale chyba warto było, skoro kłamstwa jawiły się tak pięknie w moich oczach. Minął lipiec, jak kolarz na Tournée France mignął mi przed oczyma, pozostawiając po sobie jedynie wirujący w powietrzu kurz. Sierpień nie pozostawał długo w tyle. I dobiegł moment podżegania. Podziękowań za piękną bajkę, którą były wakacje na wybrzeżu.

Objąłeś mnie tak miło, mówiąc ,,Żegnaj, przyjaciółko!".

A ja, nic nie mówiąc, oddałam słaby uścisk. Bo to były po prostu wakacje. Głośne dwa miesiące, które miały odbijać się echem w moim cichym życiu, a twoim, tak prędkim, tak śmiałym, zapewne zniknąć, rozmyć się jak fale o bezlitosny piaszczysty brzeg, jak skowyt mew nieszczęśliwie zakochanych w głuchym morzu.

Tak przynajmniej sądziłam. Jak się okazało, miało być inaczej, przynajmniej przez chwilę. Chciałeś mnie w swojej codzienności jako ,,przyjaciółkę", którą nigdy nie miałam prawa być. Może z każdym moim słowem czułeś na policzkach morską bryzę, może, mimo że wakacje przeminęły jak sen złoty, pozostałam twoją utopią. Chwilą nieprawdy, zakłamaniem.

Pierwszy list przyszedł drogą elektroniczną już następnego wieczoru. Odpowiedziałam wielce zdumiona, że wciąż znane Ci jest moje imię, w lakonicznych słowach. Nie minął kwadrans, nadeszło szczegółowe streszczenie twojego dnia. I tak to już było. Całkiem długo, całkiem niezwykle. Czasami dzwoniłeś. Ciągle dzwoniłeś. Mówiłeś, gdy siedziałam na przystanku, gdy wracałam ze szkoły. Twój głos towarzyszył mi przy nauce, śmiechu, niekiedy płaczu. Stał się melodią, symfonią najpiękniejszą, tak ulotną jak skowyt mew.

Dlatego teraz zwracam się do ciebie w tych wielce niedelikatnych słowach na papierze, by moje wspomnienie, choć teraz trwałe, wręcz żywe, nie rozmyło się jak cierpienie ptaków i morza, które musieliśmy oglądać na wybrzeżu w te pamiętne wakacje. Umieram. Umieram, mój drogi, ach, jakże chciałbym powiedzieć ,,przyjacielu".

Wiem o tym od dawna. Krócej niż mewy zawodzą do fal, lecz dłużej niż wspomnienie twoich oczu niesie błękitne ukojenie. Nie powiedziałam Ci, bo to nie miało prawa istnieć. Bo miało pozostać jedynie wakacyjnym echem. Dlatego było nieprawdą, dlatego mżawką, dlatego utopią pięknego życia. Odejdę już wkrótce, słysząc szum morza i przelewających się do niego łez. Ciemność będzie miała smak soli niby bryza. Pomyślę o tobie. Może czerń odchodzenia nabierze błękitnego odcieniu twoich oczu.

Piszę to, bo chcę, byś wiedział, że to wszystko było kłamstwem. Moim niemym płaczem do morza, którym od lat była biegnąca ku mnie śmierć. Chcę byś zrozumiał, nie nienawidził.

Bo za niedługo przeminę, tak jak powinny te nasze wakacje, a tobie pozostanie po mnie jedynie wieczny, przeraźliwy skowyt mew.

wiosna 2018

jak w sufit z latarkąWhere stories live. Discover now