Prolog

17.3K 693 196
                                    

Gwiazdy świeciły wysoko na granatowym niebie, a księżyc, który tej nocy był wyjątkowo duży, dawał jasną poświatę na puste ulice Nowego Jorku. Tylko w jednym, ogromnym oknie, położonym na najwyższym piętrze Avengers Tower paliło się światło.

Bucky Barnes ponownie nie mógł zasnąć. Męczyła go myśl o HYDRZE, jak zawsze, w bezsenne noce. Nie czuł satysfakcji, że udało mu się, razem z resztą Avengers'ów odnaleźć i zniszczyć ich kolejną kryjówkę. Nie podzielał ich radości z tego, ani nie świętował razem z nimi tego dnia. Pozostał w swoim pokoju kolejny raz próbując znaleźć powód, przez który nie może poczuć się szczęśliwy.

Za każdym razem wpatrywał się w czerń swojej maski, którą kiedyś nosił. Nie znosił jej, ale liczył, że przypomni sobie dzięki niej o czymś, o czym zapomniał uwalniając się z rąk HYDRY. Na próżno jednak oglądał ją godzinami ze wszystkich stron, bo nie pamiętał nic oprócz bólu, jaki zadawał i sam czuł.

Pukanie do drzwi jego pokoju wybudziło go z zadumy.

- Proszę. - mruknął chowając maskę do szafki nocnej. Nie chciał, by ktokolwiek wiedział, że nadal ją ma.

Już po chwili w progu drzwi stanął Steve. Był przebrany w luźny T- shirt i spodnie oraz był czysty po przebytej misji. Na jego twarzy gościł uśmiech i wyraz ulgi po udanym zadaniu.

- Jeszcze nieprzebrany? - spytał, przyglądając się mężczyźnie. W odróżnieniu od niego nadal był ubrany w swój strój na misję, a na twarzy widniały liczne plamy błota i niekiedy krwi. Blondyn uznał jego milczenie za odpowiedź. - Zaraz zacznie się przyjęcie, więc się pośpiesz. Stark już dawno czeka na wszystkich.

- Nie mam ochoty na żadne imprezy. - Przetarł zmęczone oczy. Był wykończony misją. Wrócenie na nowo do miejsca, gdzie zmuszano go do zabijania i traktowano jak broń było trudne. Przypomniało mu to wszystko i pomimo, że odnieśli kolejny sukces, chciał zostać sam.

- Wszystko w porządku, Bucky?

- Tak, jestem po prostu zmęczony, ale ty idź się bawić, Steve, jeśli oczywiście taki stulatek jak ty jeszcze potrafi.  - prychnął, wiedząc jaki ma stosunek do dużych imprez.

- To ty zmęczyłeś się zwykłą misją, dziadku. - Odwdzięczył się, co wywołało pierwszy uśmiech tego dnia na twarzy Barnesa. - No nic, nie zmuszę cię, żebyś poszedł. - Spróbował przekonać go ostatni raz rozczarowanym głosem, lecz i to nie przyniosło skutku. Bucky zaprzeczył ruchem głowy utwierdzając go w tym, że nie zmieni zdania.

- W takim razie idę. - Już dotknął klamki, kiedy odwrócił się jeszcze. - Bucky, jakbyś chciał pogadać, wiesz o czym, to pamiętaj, że możesz na mnie liczyć.

Barnes przytaknął głową i uśmiechnął się lekko. Wiedział, że jego przyjaciel domyślił się, że coś nie gra, ale był mu wdzięczny, że nie naciskał i zostawił go samego.

Kiedy tylko zamknęły się drzwi za blondynem, Barnes,  ponownie pogrążył się w swoich myślach.

You're not alone || Bucky BarnesDonde viven las historias. Descúbrelo ahora