XVI

292 40 6
                                    


Gdy Ben znalazł się bezpośrednio nad pokrytą zielenią kulą księżyca planety Yavin, skontaktował się z kontrolą lotów, prosząc o pozwolenie na lądowanie. Przetworzony mechanicznie głos (zapewne należący do droida), odpowiedział mu, że jest proszony, aby wylądować na głównym lądowisku, gdzie jego przybycia oczekuje już mistrzyni Rey. Mężczyzny nie zdziwiły słowa jego rozmówcy. Domyślił się, że Rey wyczuje jego pojawienie się za pośrednictwem Mocy. Odebrał współrzędne, przesłane przez droida z kontroli lotów, a następnie skorygował tor lotu „Sokoła", kierując się ku miejscu, które wskazywały otrzymane koordynaty. Zbliżywszy się do powierzchni zielonego księżyca, bez trudu zauważył główne lądowisko. Aby je wybudować, wykarczowano spory kawał lasu. Na Yavinie IV nie było ani jednego miasta, a Akademia Jedi musiała mieć jakiś kontakt ze światem zewnętrznym. Wybudowanie sporych rozmiarów lądowiska było więc jak najbardziej logicznym posunięciem. W końcu, liczba uczniów Jedi ciągle rosła, a statki z zaopatrzeniem, z medykamentami, czy chociażby z częściami zamiennymi do różnorakich urządzeń, musiały gdzieś lądować. Ogromne kontenerowce trudno byłoby posadzić w gęstym lesie. Sama Akademia Jedi mieściła się zaś w nieco przebudowanych pozostałościach po świątyniach Massassich. W tym samym miejscu, gdzie przed laty mieściła się baza rebeliantów, z której wystartowali piloci, którzy zniszczyli pierwszą Gwiazdę Śmierci. Miejsce to miało więc znacznie symboliczne, lecz nie tylko dlatego Rey to właśnie tam ulokowała Akademię. Padawani potrzebowali cichego i spokojnego miejsca, gdzie mogliby uczyć się i pogłębiać swój kontakt z Mocą. Yavin IV, porośnięty dżunglą i położony z dala od głównych, często uczęszczanych szlaków handlowych, idealnie się do tego nadawał. Był to wręcz naturalny, pełen zieleni raj.

Ben posadził „Sokoła" na durabetonowej płycie lądowiska, zauważając, że znajdowały się tam już dwa inne, niewielkie statki. Jednym z nich był nieco podniszczony X-wing, a drugim towarowy frachtowiec, który wyglądał na poskładany z części co najmniej kilkunastu innych statków, na szybko i niedbale przymocowanych do siebie nawzajem. Solo pomyślał, że nawet jego ojciec nie odważyłby się zasiąść za jego sterami, a każdego, kto by tego spróbował, nazwałby najpewniej głupcem. „Sokół" osiadł łagodnie na goleniach lądowniczych, wzbijając podmuch wiatru. Gdy kurz zaczął powoli odpadać, Ben spostrzegł stojącą na lądowisku samotną, kobiecą postać. Serce mężczyzny zabiło mocniej. Rey już na niego czekała. Zsunął się z fotela pilota i przez chwilę zastanawiał się, czy naprawdę chce to zrobić – czy naprawdę chce stanąć z nią znów twarzą w twarz, po tylu latach... Po tym, co zrobiła jemu i Jacenowi... Po tym, jak ich porzuciła... Ale, czy miał jakiś wybór? Rey była jego jedyną nadzieją na ocalenia Maylin. Tylko dlatego, że on... Sam nie potrafił tego zrobić. Mężczyzna poczuł nagle, jak ogarnia go wściekle czerwona fala gniewu. Był nikim! Był do niczego! Nie potrafił nawet pomóc kobiecie, którą kochał! Nie umiał jej ochronić, i nie umie jej ocalić... Co z niego za pożytek?!

Ben z całych sił uderzył pięścią w oparcie fotela pilota, aż ten okręcił się dookoła własnej osi. Wyczuwał ciemność otaczającą Maylin, lecz nie rozumiał, skąd się brała. Wcześniej miał wrażenie, że ta mroczna siła usiłowała zakryć obecność jego żony, lecz teraz wyglądało to tak, jakby ciemność wypływała z wnętrza kobiety. Solo nic już z tego nie rozumiał. Dlatego potrzebował Rey. I innych Jedi. Postanowił na razie pozostawić na pokładzie „Sokoła" Jacena i Maylin, i wpierw rozmówić się z młodą mistrzynią Jedi. Przeszedł długim korytarzem starego frachtowca, kierując się ku wyjściu. Tam wdusił przycisk opuszczający rampę i ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że jego dłoń drży. Po raz ostatni widział Rey ponad cztery lata temu, gdy umarła jego matka. Wtedy nawet nie przeszło mu przez myśl, że jeszcze kiedykolwiek spotka tę kobietę, ani tym bardziej, że będzie zmuszony żebrać u niej o pomoc. Jednak Maylin była ważniejsza niż jego duma, czy strach. Zbierając w sobie całą odwagę, postąpił naprzód, pewnie schodząc po rampie. Obcasy jego butów stukały głośno o metalowy trap. Nieprzyjemnie skojarzyło mu się to z czasami, gdy jako Kylo Ren był niemalże uosobionym przedłużeniem woli samego Snoke'a. Wtedy dźwięk ten był zwiastunem tylko jednego – zagłady całych bezbronnych osad oraz planet... Mężczyzna szybko odepchnął od siebie tę myśl. To przeszłość, skarcił się w duchu. A on musi myśleć o tym, co tu i teraz. Teraźniejszość była najważniejsza, bo to od niej będzie zależała jego przyszłość...

Star Wars - OdwetWo Geschichten leben. Entdecke jetzt