XX

229 36 2
                                    

Rey uważnie, lecz z lekkim niepokojem spoglądała na nieruchome ciała Bena oraz Maylin, a także na swych uczniów. Na twarzach niektórych z nich malowało się wahanie, a nawet strach. Byli jej najlepszymi studentami, choć żadne z nich jak dotąd nie miało okazji stanąć twarzą w twarz z zagrożeniem, jakie niesie ze sobą Ciemna Strona Mocy. Mistrzyni posłała ku wszystkim falę ukojenia w Mocy. Nie mogli się teraz rozpraszać. Musieli pozostać skupieni. W każdej chwili mogło wydarzyć się coś niespodziewanego, choć na początku nie działo się nic nadzwyczajnego. Dłoń Bena pozostawała ciasno złączona z dłonią Maylin i oboje trwali tak, zupełnie bez ruchu. Przez dłuższy czas. Żołądek Rey zaczęły ściskać nieprzyjemne uczucia. Przez moment pomyślała, że coś popsuła, coś poszło nie tak i źle przeprowadziła rytuał, niechcący zabijając ich oboje. Lecz Moc podpowiadała jej, że Ben oraz jego żoną żyją, więc postanowiła przestać się obawiać i poczekać. Przekonać się, co jeszcze się wydarzy. Jakiś czas później w pomieszczeniu rozszedł się nieprzyjemny zapach przypalonego ciała. Młodzi Jedi poruszyli się niespokojnie, zerkając na siebie nawzajem, kiedy na prawym ramieniu Bena rękaw koszuli zaczął się nagle tlić, a na jego skórze pozostał sczerniały ślad po oparzeniu – ślad w kształcie sporej dłoni o długich palcach.

— Nie rozpraszajcie się! — nakazała swym uczniom Rey, podejrzewając, że wkrótce rozstrzygną się losy Bena oraz Maylin. — Pozostańcie skupieni!

Po chwili ciała obojga zaczęły unosić się lekko w powietrzu. Twarz ciemnowłosej kobiety zmieniła się. Przybrała wyraz ogromnego wysiłku. Pod powiekami Bena wyraźnie widoczne były niespokojne ruchy jego gałek ocznych. W komnacie zerwał się wiatr, szarpiąc ubraniami zebranych w niej istot. Część padawanów poderwała się na równe nogi. Widząc to, Rey także wstała, nie zważając na wichurę, która, jak jej się zdawało, usiłowała ściąć ją z nóg. Tym, którzy wciąż siedzieli, gestem nakazała, aby zrobili to samo, co ona.

— Nie przerywajcie kręgu! — zawołała donośnie, aby przekrzyczeć świszczący wiatr. Niestety, było ich tylko siedmioro, a to stanowczo za mało, aby schwycić się za ręce i utworzyć krąg wokół Bena i Maylin. — Wszyscy jesteśmy im teraz potrzebni! Nie bójcie się! To właśnie waszym strachem karmi się Ciemna Strona Mocy!

Ledwo mistrzyni Jedi zdążyła wyrzec swe słowa, coś dziwnego zaczęło dziać się z ciałem Maylin. Zadrżało gwałtownie, a w następnej sekundzie uniosły się znad niego ciemne smużki, które przypominały gęsty, czarny dym. Tuż pod sklepieniem komnaty zaczęły łączyć się w jedno, przybierając przy tym bardzo konkretny kształt. Nie minęło wiele czasu, a ciała Bena i Maylin opadły bezwładnie. Pod sufitem natomiast unosiła się cienista postać Najwyższego Dowódcy Snoke'a.

— Musimy zaatakować go wszyscy razem! — zawołała Rey. — Teraz!

Uczniowie wysłuchali jej, posyłając w stronę mrocznego widma jasne fale tkwiącej w nich Mocy. Mistrzyni dołączyła do nich. Lecz, nie tylko ona. Po chwili Rey uzmysłowiła sobie, że wszyscy uczniowie jej Akademii, od najstarszych do najmłodszych, posyłają ku niej pełne ciepła myśli, aby ją wesprzeć. Wszyscy wyczuli mrok, który nagle zawisł nad ich nowym domem i pragnęli pomóc go pokonać. W tym także Jacen. Usta Rey rozciągnęły się w pełnym wdzięczności uśmiechu. Ona i jej uczniowie, wszyscy razem, byli niezwyciężeni. Pomieszczenie wypełniło nagle tak silne światło, że wszyscy musieli zamknąć oczy, a mimo to nadal widzieli je pod powiekami. Ciszę rozdarł nagle przeraźliwy wrzask, aż raniący uszy, który jednak po chwili urwał się. Wtedy też Rey odważyła się lekko uchylić powieki. Spod sufitu opadały na podłogę cienkie wstążki szarego pyłu. Duch Snoke'a zniknął. Gdy ostatnie ziarenko pyłu z dziwną łagodnością opadło na kamienną posadzkę, ponownie zawiał wiatr, unosząc ze sobą jedyną pozostałość po Snoke'u w stronę dżungli porastającej powierzchnię Yavina. Młodzi Jedi popatrzyli po sobie w ogromnym zdumieniu, a po chwili rozległ się chóralny okrzyk radości. Padawani zaczęli padać sobie w ramiona, a Rey zorientowała się, że w ferworze radości, stojąca najbliżej niej Jaina zarzuciła ramiona na jej szyję i uścisnęła ją. Kiedy jednak zorientowała się, kogo obejmuje, natychmiast cofnęła się o krok.

— Przepraszam, mistrzyni... — wydukała, czerwieniąc się mocno.

Obie dłonie schowała za plecami. Mistrzyni Rey była dobra i kochała ich wszystkich jak swoje własne dzieci, ale tak jawna manifestacja uczuć radości nie była raczej czymś, co przystoi Jedi. Jednak, ku zdumieniu dziewczyny, Rey roześmiała się i objęła ją, lekko poklepując po plecach.

— Jestem z was dumna — rzekła, zwracając się do swych padawanów.

W następnej chwili spostrzegła, że Ben i Maylin poruszyli się lekko, jakby zaczynali się budzić. Podeszła do nich szybko, a po chwili dołączyła do nich Cilghal. Ben ocknął się jako pierwszy. Niepewnie usiadł na noszach repulsorowych, potrząsając głową. Kalamarianka położyła dłoń na jego zdrowym ramieniu.

— Jak się czujesz, Benie Solo? — spytała.

— Dobrze... — wykrztusił. Gardło miał dziwnie wyschnięte. — Maylin...? — spytał, spoglądając z nadzieją w ogromne oczy uzdrowicielki.

— Budzi się — odparła Cilghal z lekkim uśmiechem.

Mężczyzna odwrócił głowę, spoglądając na spoczywające na ołtarzu ciało żony. Krew na jej dłoni zaschła w ciemny, podłużny strup. Maylin raz jeszcze poruszyła się niespokojnie. Jej powieki zatrzepotały i powoli otworzyła oczy. Twarz kobiety była blada, a pod jej oczami wykwitły ciemne sińce. Przekręciła się na bok i podparłszy się obiema dłońmi, podniosła się lekko. Spłoszonym spojrzeniem powidła po twarzach osób zgromadzonych wokół niej. W końcu jej wzrok zatrzymał się na twarzy, której widok sprawił, że jej serce zaczęło bić szybciej.

— Ben... — wyszeptała ze ściśniętym gardłem.

Nieporadnie wyciągnęła ku niemu ramiona. Ben objął ją i przycisnął do siebie. Rozszlochała się, wreszcie bezpieczna w jego ramionach. Rey pochyliła się ku niej. Położyła dłoń na ramieniu kobiety.

— Maylin? — spytała. — Czy wszystko w porządku? Jak się czujesz?

Maylin chlipnęła, po czym lekko uniosła głowę, aby móc spojrzeć na młodą mistrzynię Jedi.

— Dobrze — odrzekła. — Nic mi nie jest. Gdzie jest Jacen? — spytała z niepokojem.

— Maylin, o Jacena się nie martw — odparł Ben. — Jest bezpieczny.

— Chcę go zobaczyć! — zażądała natychmiast jego żona, rzucając Rey pełne niepokoju spojrzenie. — Gdzie jest moje dziecko?!

Cilghal przyglądała jej się z uwagą. Wzrok Maylin był mocno rozgorączkowany, a uzdrowicielce nie podobała się bladość, jaka okryła twarz żony Bena.

— Spokojnie — powiedziała. — Twojemu synowi nie dzieje się żadna krzywda. Ty natomiast, proszę, udaj się ze mną do ambulatorium. Wyglądasz na wycieńczoną.

Wylęknione spojrzenie kobiety przeniosło się teraz na jej twarz. Cilghal miała wrażenie, że Maylin odczuwa ogromny strach przed Jedi, lecz zupełnie tego nie rozumiała. Żaden Jedi nigdy nie wyrządziłby jej przecież żadnej krzywdy...

— Nie — powtórzyła żona Bena z całą stanowczością, na jaką było ją w tamtym momencie stać. — Nic mi nie jest!

Aby udowodnić wszystkim, że ma rację, odsunęła się od męża. Spróbowała wstać, ale zachwiała się lekko. Natychmiast wyciągnęła dłoń, opierając się na ramieniu Bena. Mimo to, nogi nie były w stanie utrzymać ciężaru jej ciała. Maylin poczuła, że zbiera jej się na mdłości. Po chwili zakręciło jej się w głowie i wszechświat kobiety ponownie pochłonęła ciemność...

Star Wars - OdwetМесто, где живут истории. Откройте их для себя