VI

309 41 6
                                    


— Chciałbym mieć nexu — perorował radośnie Jacen, machając nogami. Siedział na odwróconej, duraplastowej skrzynce u stóp rampy „Sokoła Millenium", podczas gdy Ben usiłował zawiązać mu sznurowadła.

— Nexu... — powtórzył mężczyzna. — Oczywiście...

Twarz Jacena rozpromieniała się.

— Albo rathtara! — zawołał.

Ben zaśmiał się cicho.

— Rathtara... — mruknął. — Jeszcze lepiej...

— Mogę mieć oba?

Ben, uporawszy się wreszcie z nieszczęsnymi sznurowadłami (co wcale nie było tak łatwe, jak mogło się wydawać, biorąc pod uwagę to, że Jacen nawet sekundy nie potrafił przesiedzieć spokojnie, tylko cały czas się wiercił), położył dłoń na ramieniu syna, ściskając je lekko.

— Młody — zaczął. — Ani nexu ani rathtary to nie są domowe zwierzątka. Mogłyby zrobić ci krzywdę...

— Mama mówi, że żadne zwierzę nie zrobi nikomu krzywdy, jeśli się go do tego nie przyuczy...

Ben poważnie skinął głową.

— Mama ma rację. Ale dzikie, nieudomowione zwierzęta mogą zaatakować cię ze strachu, jeśli zabierzesz je z ich domu — wyjaśnił cierpliwie.

Jacen zmarszczył brwi.

— Ze strachu? — zdziwił się. — Czy to znaczy, że są złe?

Ben uśmiechnął się łagodnie.

— Oczywiście, że nie — odpowiedział. — Taka już ich natura, po prostu. Wyrwane ze swojego naturalnego środowiska, bronią się, bojąc tego, czego nie znają. Zresztą, nie tylko one, młody. Każdy się czegoś boi.

Chłopiec pokręcił głową, uśmiechając się szeroko.

— Nie każdy — zaprzeczył. — Ty niczego się nie boisz, tato!

Ben zamrugał, a po chwili roześmiał się serdecznie. Bardzo chciałby, aby słowa jego syna były prawdą, lecz nawet on nie był bez strachu. Przez to, co uczynił galaktyce, przez to, że przed laty bez mrugnięcia okiem odbierał życie innym istotom, bał się, że pewnego dnia to, co robił, wróci do niego i w jego życiu nagle zabraknie Maylin albo Jacena... A wtedy... Sam nie był pewien, co by uczynił.

Jacen uśmiechnął się do niego szeroko, lecz na szczęście szybko stracił zainteresowanie poprzednim tematem. Popatrzył na „Sokoła", a następnie ponownie przeniósł wzrok na ojca.

— Chcę zostać pilotem — powiedział. — Tak jak ty!

Ben poczuł nagle dziwną mieszankę uczuć, która ścisnęła go za serce. Radość oraz dumę ze słów syna burzył tkwiący w nim, głęboki smutek, o którym mężczyzna starał się nie pamiętać. Słowa Jacena przypomniały mu o nim samym, gdy był dzieckiem. Oraz o straszliwej rzeczy, którą uczynił. Ben bowiem także pragnął zostać pilotem, podobnie jak jego ojciec, Han Solo. Ale matka, która obawiała się tkwiącej w nim Mocy, wysłała Bena daleko od domu, do Akademii Jedi. Nie chciała mieć w rodzinie kolejnego pilota, ani przemytnika. Chciała uczynić z syna wojownika, który, jeśli kiedykolwiek zdarzy się taka potrzeba, poświęci się dla dobra galaktyki. Problem jednak poległ na tym, że zapomniała zapytać swego syna, czy on sam także tego pragnie. Ben nie miał więc wyboru. Musiał lecieć do Akademii, czując ogromny żal do matki, ponieważ go odesłała, oraz do ojca, który, choć był dla chłopca niemalże niedoścignionym wzorem, nie zrobił nic, aby go ochronić. W żaden sposób nie sprzeciwił się matce. Późniejszych wydarzeń Ben nie chciał pamiętać – tego, jak zniszczył Akademię, jak służył w Najwyższym Porządku... W końcu, wtedy też popełnił najobrzydliwsza możliwą zbrodnię – zabił swego ojca...

Star Wars - OdwetWhere stories live. Discover now