Rozdział 2

39 3 1
                                    

Mam wrażenie, że spoglądam na to wszystko z oddali, jakbym nie była częścią zamieszania. Nie wiem. może powoli się do tego przyzwyczajam. W końcu ludzie tacy jak ja nie zostali stworzeni po to, by inni kochali ich i szanowali. Czy winie Kez za to, że nie chciałaby być mną? Nie, zupełnie nie. Przecież nawet ja nie chce być sobą.

Idę do łazienki, by się szybko wykąpać. Szkoda, że nie mamy prysznica. Nie musiałabym wówczas tak długo oglądać własnego ciała. Napełniam wannę do połowy i dodaję bąbelków, dzięki którym brzuch staję się mniej widoczny.

 Sciągam piżamę, nadal spoglądając przed siebie. Usiłuje nie patrzeć w dół, chyba że muszę. Potem powoli, ostrożnie siadam w ciepłej wodzie. Gdybym była lepszą osobą, byłabym szczuplejsza. Wtedy inni by mnie lubili.

 Podnoszę różową  golarkę leżącą na skraju wanny. Powoli ostrożnie przesuwam ją nad bladą skórą brzucha. Pocę się i w głowie mi dudni. Przyciskam ją mocniej i widzę mały czerwony pęcherzyk, który pojawił się pod ostrzem. Podnoszę golarkę i wpatruję się w nią przez chwilę Taka ostra, taka potężna. Wyobrażam sobie, jak przesuwam ją po skórze i wypuszczam wszystko co złe na zewnątrz. Woda staje się ciemnoczerwona ,,Jestem bezwartościowa zasługuje na to". Znów przyciskam ją do skóry, wstrzymuje oddech. Nie mogę powstrzymać łez. Płaczę w ciszy, przyciskając dłoń do ust. Nie chcę, by mama się martwiła. Jestem błędem.

Dobra, to chyba nie jest to miejsce, w którym planowałam się znaleźć o dziewiątej rano. Nie wiem nawet, jak tu dotarłam. Szłam przed siebie, minęłam szkołę i nagle znalazłam się knajpką Łyżka Smithy'ego. Może przechodzę jakieś załamanie albo coś się stało z moim mózgiem, bo naprawdę pamiętam drogi, która mnie tu przywiodła. 

Gdy byłam mała, ojciec nas tu zabierał. Siedzieliśmy przy oknach, zajadaliśmy ciasteczka i patrzeliśmy, jak świat pędzi na zewnątrz. Ojciec mawiał że w takiej kawiarni można spotkać najrozmaitsze typy ludzkie. Powtarzał, że kiedyś weźmie notatnik, opisze je wszystkie i zarobi kupę kasy. Jasne, już to widzę. Ojciec nigdy nie potrafił usiąść i zajmować się jedną rzeczą przez dłuższą chwilę. Wstarczyło, by pojawiło się coś innego, ciekawszego, a natychmiast zapomniał o poprzednich pomysłach. 

Myśle, że to właśnie tutaj widziałam go po raz ostatni. Było to cztery lata temu. Ojciec kupił mi wtedy herbatę i powiedział, że muszę być dzielna, bo on rozpoczyna nowy etap w życiu. Chciałam mu wówczas powiedzieć, że nie jestem już dzieckiem. Chciałam mu powiedzieć, że nadal go potrzebuję. Ale nie zrobiłam tego. Wypiłam herbatę, kiwając głową, jak idiotka.

Wchodzę do knajpki. Wewnątrz unoszą się te same zapachy co zawsze, kawa oraz olej z frytkownicy. Z radia na półce płynie drażniąca muzyka. Kobieta z włosami ściągniętymi w kitkę myje stoły. Ma wychudłą twarz, wydatne kości policzkowe oraz cienie pod oczami. Krząta się niczym szalony trzmiel, ale uśmiecha się na mój widok. 

Jestem zdenerwowana. Nie powinnam się tu znaleźć. Wagaruję, co może się źle skończyć. Mama obdarłaby mnie ze skóry, gdyby się dowiedziała, mimo to podchodzę do lady i wpatruje się w żółty znak na ścianie, robiąc w myślach listę dostępnych opcji. Mam pięć dolarów na karcie, którą kupuję lunch w szkole. wsuwam dłoń do kieszeni i szukam jej.

Kobieta podchodzi bliżej. Jej ruchy są niezdarne, pewnie bolą. Jakby potwierdzenie moich domysłów, masuje je.

- Kiedyś to miejsce mnie zabije - mruczy. - Co ci podać?

- Herbatę - Mówię cicho. - I może jakiegoś tosta.

- Nie ma sprawy. Z dżemem?

- Może być.

Mama nie poszła na zakupy i w domu nie było nic do jedzenia. Nie wiem, co pocznę, jeśli mama nie kupi nic dzisiaj. Siadam przy oknie, dokładnie tu, gdzie cztery lata temu usiadłam z ojcem. Stoły są nieco pokancerowane i poplamione. Kładę dłoń na chłodnym plastiku w tym samym miejscu, gdzie kiedyś spoczywała jego ręka. Szkoda, że nie wyskrobał tu swojego imienia. Fajnie byłoby ujrzeć coś, co naprawdę należało do niego. Poza zepsutym budzikiem, kilkoma książkami oraz podniszczonymi fotografiami nie zostało mi po nim nic. Czasami zastanawiam się, czy on w ogóle istniał. Czuję, jak powoli jest wymazywanym z mojego życia. Zaciskam mocno powieki wyobrażam sobie, jak tu siedzi. Nie ma tu wielu ludzi. Ojciec byłby rozczarowany. W kącie siedzi jakiś starszy mężczyzna i czyta gazetę, od czasu do czasu dłubiąc w nosie Wysoki młody Facet ubrany od stóp od głów w dżins siedzi przy barze i bawi się telefonem, niekiedy pokrzykuje coś do pracującej tu kobiety. Szybko dowiaduje się, że nosi ona imię Lorraine. Odpowiada krótkimi warknięciami.  Chyba za nim nie przepada.

Lorraine przynosi mi herbatę oraz tosta. Nawet udaje jej się uśmiechnąć, choć widzę, że człowiek w dżinsie naprawdę ją wkurza. Właśnie zaczął wrzeszczeć, że kompletnie nie zna się na gotowaniu.

- To mój chłopak - szepcze, stawiając przede mną talerz. - Nie zwracaj na niego uwagi. Wzruszam ramionami. Biedna dziewczyna. 

- Nie powinnaś aby być w szkole? - pyta cicho. Czuje, że czerwienieję, ale mimo to wgryzam się w tosta.

- Mam dziś rano ważne spotkanie. Zostałam usprawiedliwiona. Mogę przyjść później, ale najpierw muszę coś zjeść.

- Och, jasne - uśmiecha się. - Szczerze powiedziawszy, wydajesz się zbyt miła jak na wagarowiczkę. Ci zjawiają się zazwyczaj później i palą papierosy przed drzwiami.

Uśmiecham się w odpowiedzi ,,Tak, jestem zbyt miła"

- Ty też jesteś zbyt miła dla niego - mówię.

Słowa wypadają z moich ust, ni mogę je powstrzymać. Szczupłe policzki Lorraine różowieją i natychmiast czuję skurcz żołądka, jak wtedy, gdy wiem, że zaraz wydarzy się coś złego. Tymczasem na jej twarzy pojawia się lekki uśmiech. Niespodziewanie wygląda młodziej.

- Wiesz co? - mówi. - Masz rację.

Na moich oczach staję za barem i pokazuje dżinsowemu facetowi środkowy palec. Potem wraca do obowiązków.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Macie od razu kolejny rozdział żeby nie było że tylko jeden. Ogólnie zawsze nie wiem co pisać w takich notkach na końcu xDD

You Are My LightWhere stories live. Discover now