Rozdział 1 Początek

51 4 1
                                    

Spóźnienie się do Perryfield High to koszmar. Nie ma nic gorszego, nawet Kez, Lois i Marnie stoją i gapią się na twoje wysiłki.

Biegnę spocona i spanikowana. Boję się, że natknę się na dyżur pana Ramona, który wyłapuje spóźnialskich i odsyła ich do kozy. O, są. Stoją przy głównej bramie i palą papierosy. Na ich cwanych twarzyczkach malują się paskudne uśmieszki.

Próbuje prześlizgnąć się obok nich, udając, że nic się nie dzieje. Akurat. Przecież właśnie widziały, jak gnam po chodniku, usiłując zmusić moje tłuste nogi do większego wysiłku.

- Nieźle wyglądasz - mówi Kez i unosi idealnie wyskubaną brew.

Ignoruję ją i przechodzę obok. Nie mam ochoty na takie sprzeczki.

- Słuchaj, czy ten Oblech właśnie cię dotknął?

Nie wiem, która to powiedziała, chyba Marnie. Czuję ścisk w żołądku. Nie chcę mieć na pieńku z Kez, a już na pewno nie teraz. Odwracam się powoli. Kez podchodzi bliżej i staje twarzą w twarz ze mną. Mierzy mnie wzrokiem, na jej twarzy powoli pojawia się złośliwy uśmiech. Nienawidzę tego, że jest taka ładna. To niesprawiedliwe. Ma piękne włosy z czerwonymi pasemkami, które upina wysoko w koński ogon. Wielkie, niebieskie oczy starannie obwodzi cienką kreską. Byłyby również piękne, gdyby nie połyskiwał w nich lód.

- Nie powinnaś mi czegoś powiedzieć? - pyta łagodnie, niemalże słodkim głosem. Mrugam zaskoczona. Serce wali mocno w klatce piersiowej.

- Ja... Ja nie wiem, o co ci chodzi.

- Potrąciłaś mnie. Myślę, że powinnaś coś powiedzieć.

- Nie potrąciłam - mówię. - Nawet cię nie dotknęłam.

- Ależ tak. - Marnie podchodzi bliżej. Jest niższa, ma długie jasne włosy oraz ściągnięte rysy twarzy. Przypomina psa oblanego pomarańczowym podkładem. - Przecisnęłaś to swoje cielsko obok nas.

- Fuj - mówi Lois, która stoi nieco dalej i się przygląda. Czasami jest wobec mnie w porządku, ale tylko czasami. Jest równie ładna jak Kez, jej uroda jest inna, bardziej naturalna. Ma piękne rude loki, które opadają falami.

- Nie dotknęłam nikogo - mamroczę, ale nie jestem w stanie wykrztusić tych słów głośno. Widzę, że Kez robi się wściekła. Mruży oczy i przestaje się uśmiechać. Nie powinnam była się jej przeciwstawiać.

- Dotknęłaś mnie i tyle! - podchodzi bliżej. - A ja sobie nie życzę, byś się przy mnie kręciła! Zrozumiano?

Wyciąga palec i odpycha mnie, jakbym byłą niczym. Nienawidzę tego. Kiwam głową i wbijam wzrok w czubki butów. Chcę się zapaść pod ziemię.

- Czy ty w ogóle jej słuchasz? - wrzeszczy Marnie. - Masz ją przeprosić! 

Przeprosić? Za co? Za to, że jej nie dotknęłam? Kiedy życie stało się takie niesprawiedliwe? Z jakiego powodu akurat ona może mnie dźgać swoim paluchem?

- Przepraszam - szepczę.

- Co? - Pyta Kez, szczerząc się. - Nie usłyszałam.

- Przepraszam. Przepraszam, że cię dotknęłam. Przepraszam, że w ogóle ośmieliłam się podejść bliżej do ciebie. 

- Powtórz to na kolanach - Mówi Marnie.

Patrze na nie błagalnie. ,,Proszę, nie zmuszajcie mnie do tego". Kez i Marnie nadal się uśmiechają. Lois nie patrzy, zajęta pisaniem SMS-a

- Dalej - oznajmia Kez i zaciąga się papierosem. - Na ziemię.

Cóż, Robię to, czego chcą. Powoli klękam na twardym zimnym betonie. Jestem niżej od niech, pod nimi. Fatalne wrażenie. Czuję się jak zwierzę bądź coś jeszcze gorszego, jak robak, którego mogą rozgnieść obcasem. Tuż obok siebie widzę sznureczek mrówek. mój gniew płonie, pulsuje, grożąc rychłym wybuchem. Wbijam wzrok w ziemię, gdyż dzięki temu nie muszę patrzeć na tych, którzy przechodzą obok mnie. Nie chcę wiedzieć, kto staje się świadkiem mojego upokorzenia. 

- Przepraszam - mówię. - Możecie już mnie puścić? Proszę, jestem spóźniona.

- Puścić cię? - śmieje się Kez. - To oznaczałoby, że wejdziesz do szkoły razem z nami. Już mówiłam, Oblechu, że nie chcę cię widzieć blisko siebie.

Nie odpowiadam. Skupiam uwagę na sznureczku mrówek idących po chodniku. Jedna z nich niesie zaschnięte, żółte ziarenko. Ich szereg jest idealny prosty i zsynchronizowany.

- Masz tu zostać, póki nie wejdziemy, kapujesz? - mówi Kez.

- Tak.

- To dobrze. - Kez trąca sportowym butem moją nogę. - Powinnaś chyba schudnąć, skarbie. Taki tłuszcz kiepsko wygląda, wiesz? 

Wiem, zgadzam się. Odchodzą, chichocząc między sobą, rozdeptując mrówki.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
No dobra zaczynam przygodę z kolejną książką. Mam nadzieję że będzie ktoś to czytał. Możecie komentować gwiazdkować.

You Are My LightWhere stories live. Discover now