14. Deklaracja

595 76 26
                                    

{833}

Michael z trudem, ale pogodził się z odejściem matki. Było to dla niego bardzo ciężkie, ale starałem się go wspierać jak umiałem. Widziałem, że to daje efekty.

Dlatego chciałem zaplanować coś dla nas na weekend, ale nie było mi to dane, bo Maya wpadła do mnie jak zawsze bez uprzedzenia.

- Co robicie w weekend? - zapytała na wejściu.

- Ciebie też miło widzieć - wpuściłem ją do środka. - Zrób sobie kawę, czy co tam chcesz.

- Dzięki. Michaela nie ma? - zdziwiła się.

- Jest jeszcze w pracy - przymknąłem drzwi i wszedłem za nią do kuchni.

- To co robicie w weekend? - ponowiła pytanie, gdy w jej dłoniach znajdował kubek z kawą.

- Jeszcze nie wiem... Chciałem żebyśmy pojechali gdzieś we dwóch, a co? - usiadłem na blacie kuchennym.

- Jedziemy z Maćkiem w góry, taki spontaniczny wyjazd.

- To muszę pogadać z Michim, sam nie będę decydował - oznajmiłem.

- No dobra, tylko musisz mi dać odpowiedź jak najszybciej, bo będę rezerwowała hotel.

- Ok, pogadam z nim w... - przerwało mi trzaśnięcię drzwi.

- Mam dla ciebie propozycję - blondyn wpadł do kuchni. - Cześć Maya - uśmiechnął się do niej.

- Matrymonialną? - zaśmiałem się, a on zatrzymał się w połowie kroku.

- Hmm... Jeszcze nie - odparł i podszedł do mnie. - Hej - pocałował lekko moje usta. - Jedziemy do Włoch na weekend?

- Przebił mnie -zaśmiała się rudowłosa.

- A co się stało? - Michael odwrócił się do niej i chciał się odsunąć, ale przytrzymałem go, więc oparł się o blat między moimi nogami, a ja objąłem jego szyję ramionami.

- Przyszłam wam zaproponować wypad w góry... W Alpy.

- A do Włoch z kim? - zapytałem mojego chłopaka.

- Sami. Stefan do mnie zadzwonił. On i Mia mieli jechać, no ale wypadło jej coś ważnego, no i nie mogą, więc pytał, czy my byśmy nie chcieli jechać.

-  Decyzja zapadła - roześmiała się Maya. - Widzę po twojej minie Stefan... Ja już uciekam - odstawiła kubek, który cały czas trzymała w dłoniach. - Przywieźcie mi magnes z Włoch... Na razie - wyszła.

- Pa - krzyknąłem z nią.

- Więc jedziemy? - Michi odwrócił się przodem do mnie.

- Jak najbardziej - przyciągnąłem go bliżej. - Kiedy?

- W piętek w nocy z Salzburga.

- Ok. To musimy się spakować... I dlaczego Mia nie może jechać?

- Jest w ciąży. Dowiedzieli się dziś rano, ale coś jest nie tak i ma badania w piątek i sobotę.

- No tak, rozumiem... Super, że będzie dziecko - uśmiechnąłem się szeroko.

- Cieszysz się bardziej ode mnie - zaśmiał się.

- Bo kocham dzieci.

- To ty będziesz ulubionym wujkiem - pocałował mnie i się odsunął. - Leć się spakować, ja idę do siebie i za godzinę wracam. Jutro po południu jedziemy do Salzburga.

- Dobrze - przytaknąłem. Michi pocałował mnie lekko i się odsunął.

- Tylko wracaj do mnie szybko! - krzyknąłem za nim.

- Postaram się, zawsze ktoś może mnie zatrzymać po drodze - odparł i wyszedł.

Zaśmiałem się i poszedłem do sypialni się spakować. Wiedziałem, że muszę zrobić to teraz, bo jutro nie miałbym czasu. Zapewne zaraz po pracy będziemy jechać do Salzburga, a stamtąd do Włoch.

Godzinę później, postanowiłem zrobić coś na kolację dla siebie i Michaela. Z tego co miałem w lodówce nie miałem wielkiego wyboru, więc na szybko zrobiłem leczo. Mój chłopak wpadł do mnie z lekkim poślizgiem, ale to dobrze, bo mieliśmy jeszcze chwilę zanim jedzenie byłoby dobre.

- Co tak pachnie? - wszedł do kuchni.

- Leczo - odparłem, a chłopak przytulił się do moich pleców.

- To dobrze, bo jestem głodny - pocałował mnie w szyję.

- Co tak długo? - zapytałem żartobliwie.

- Miałem mały postój na drugim piętrze - wymruczał w moją szyję.

- To znaczy?

- Zatrzymała mnie laska, która tam mieszka i składała mi nieprzyzwoite propozycje... - mówił. - Była w potrzebie, a wiesz, że ja lubię pomagać - mówił. Wiedział, że mnie to zdenerwuje, więc robił to specjalnie, dlatego ja udawałem, że mnie to nie rusza.

- Potrzebującym trzeba pomagać - zauważyłem. Czułem jak jego usta, które całowały moją szyję, rozciągnęły się w uśmiechu.

- Prawda? Cieszę się, że to rozumiesz, kochanie - pocałował mnie w skroń.

- A tak naprawdę?

- Tata dzwonił, chciał pogadać - odparł.

- Coś się stało? - odwróciłem się przodem do niego, wcześniej wyłączając kuchenkę.

- Nie, tak po prostu dzwonił. Zapytać co słychać i czy dalej ze mną wytrzymujesz - uśmiechnął się. - Powiedział, że musisz mnie naprawdę kochać, bo ze mną wytrzymujesz. I że gdyby to nie była miłość to już dawno byś ze mną oszalał.

- Kocham. Bardzo mocno - oznajmiłem.

- Wiem - jego uśmiech się poszerzył. - I nie wiem, czy ty to czujesz, czy okazuję to dostatecznie, ale ja ciebie też. Jesteś moim wszystkim.

- Wiem to. Naprawdę. Jestem pewien tego co czujesz.

- Cieszę się - pocałował mnie w czoło. - I chcę ci coś jeszcze powiedzieć - wziął moją twarz w dłonie.

- Słucham.

- Ożenię się z tobą. Nie wiem kiedy, nie wiem gdzie, ale to zrobię... I tak, wiem, że minęło pół roku, że to nie dużo, ale... Nie wyobrażam sobie już inaczej... I może ty w to nie wierzysz, ale ja uważam, że to przeznaczenie... Tak, wiem... - oznajmił, gdy otworzyłem usta, aby coś powiedzieć. - Nie wierzysz w przeznaczenie. Ale ja uważam, za nie znalazłeś się wtedy w tym barze przypadkiem... I gdybyś naprawdę się uparł, to Maya by cię tak nie zaciągnęła.

- Chciałem tylko powiedzieć, że nie przeraża mnie wizja związku z tobą na całe życie - wyszeptałem, a Michi uśmiechnął się lekko.

It's me, your Stefan | KraftboeckWhere stories live. Discover now