Epilog

535 32 20
                                    

Trzy i pół miesiąca pózniej.
Wigilia.

Stałem przed lustrem roztrzepując oklapniętą grzywkę i upewniając się, że wyglądam dobrze. Miałem na sobie koszulę, które raczej rzadko nosiłem, ale w końcu dzisiaj była Wigilia. Musiałem wyglądać odświętnie. Miałem jeszcze kilka minut do wyjścia więc zacząłem odpisywać na wiadomości z życzeniami urodzinowymi. To było niesamowite, że miałem już dwadzieścia cztery lata. Albo dopiero. W końcu byłem dwudziestoczteroletnim pisarzem, który wydał już cztery powieści. Tak, dokładnie. Moja ostatnia książka została wydana dwa tygodnie temu. Zaczęła się już pojawiać na listach bestsellerów i mówiono o niej trochę w telewizji. Niestety z tym wiązało się rownież to, że byłem teraz bardziej rozchwytywany na ulicach, co nie koniecznie mi pasowało, ale szło wytrzymać. Nie były to przecież jakieś tabuny ludzi, ale zwyczajnie lubiłem prywatność.

Usiadłem na kanapie i przez nieznośną ciszę odczułem potworną pustkę mieszkania samemu. Nikt wokół ciebie się nie odzywał, nie śmiał się, nie krzątał się po pokojach, czy zwyczajnie nie było słychać jego oddechu. Czasem było to przytłaczające. Szczególnie, kiedy właśnie zaczęły się święta. Spojrzałem na zegarek i uznałem, że mogę już się zbierać do domu sióstr. To tam mieliśmy spędzać święta. I tak miałem zamiar iść pieszo, więc wystarczyło, że będę szedł powoli. Poza tym raczej nie obrażą się, jeśli pojawię się szybciej. Zamknąłem mieszkanie i ruszyłem spacerem. Rozdzwonił się mój telefon, więc odebrałem widząc, że to Niall.

- Tommo! - zawył jego zdecydowanie zbyt głośny glos do słuchawki, na co odsunąłem trochę telefon od ucha. - Wszystkiego najlepszego przyjacielu! Spełniania marzeń i takie tam - powiedział radośnie. Uśmiechnąłem się mimowolnie na dźwięk jego głosu. Był dobrym przyjacielem i naprawdę świetnym człowiekiem.

- Dzięki stary - odpowiedziałem owijając się mocniej szalem i zaciskając poły płaszcza. - Jak tam w Irlandii? - zapytałem.

Tydzień temu blondyn pojechał do rodziców do rodzinnego miasta, przez co zostałem już zupełnie sam w Londynie i wynudziłem się za wsze czasy. Ale cieszyłem się jego szczęściem. Zawsze był taki radosny opowiadając o swoim bracie Gorge'u oraz bratanku Theo, uroczy dzieciak.

- Świetnie, mama zrobiła tyle jedzenia na dzisiaj i jutro, że chyba nie jestem w stanie wszystkiego spróbować - parsknąłem w głos na jego stwierdzenie. - Dobrze, masz racje. Oczywiście, że dam. Ale i tak, jest tego mnóstwo i już nie mogę się doczekać, przysięgam, że to moja ulubiona część świąt - rozmarzył się.

- Wiem durniu. Nie trudno się domyślić. Poza tym wspomniałeś o tym już wczoraj jakieś cztery razy - mogłem wyczuć jak wywraca oczami.

Zazgrzytałem zębami, bo mróz przeszywał mnie wskroś. Było zdecydowanie za zimno, ale i tak wolałem to, niż podróże autem. Zablokowałem telefon miedzy uchem i ramieniem, a sam wsunąłem dłonie w kieszenie opatulając się jeszcze cieplej. Naszła mnie ochota na gorącą czekoladę, bo teraz zdecydowanie by mi pomogła. Na drogach było dosyć dużo samochodów, bo wszyscy spieszyli się do swoich rodzin na kolacje. Mimo w miarę wcześniej pory było już ciemno, ale latarnie oświetlały mi drogę nie pozwalając bym na coś wpadł. Gdzieniegdzie na ulicach można było zauważyć lampy owinięte lampkami choinkowymi lub pięknie ozdobione domy. Niestety śniegu nie było, ale i tak atmosfera była niezwykle magiczna.

- Cóż, chciałbym pogadać dłużej. Już się za tobą stęskniłem kumplu - powiedział teatralnie smutnym głosem. - Ale muszę kończyć. Miłej zabawi i jeszcze raz wszystkiego najlepszego Loueh!

- Dzięki i wzajemnie Irlandczyku. Najedź się za wszystkie czasy.

- Wiesz, że tak się nie da w moim przypadku - zaśmialiśmy się jeszcze po czym obydwoje rzuciliśmy słuchawkę.

Regain Inspiration || LarryDonde viven las historias. Descúbrelo ahora