5|Moments|

504 47 30
                                    

Starałem się przeanalizować tą sytuacje na spokojnie. W ciszy hotelowego pokoju, w półmroku, który jedynie rozświetlał blady księżyc i przygaszone światła lamp ulicznych, siedziałem skulony na łożku i wpatrywałem się w czarny ekran zgaszonego telewizora. Z głośników mojego laptopa snuły się nuty przypadkowych piosenek Fleetwood Mac, a ja ciągle czułem zapach Harry'ego na jego koszulce, którą miałem na sobie, co dodatkowo komplikowało mi całą sytuacje. Nie wiedziałem, co mam myśleć  o tym, o wszystkim.

Jedocześnie miałem całkowitą pustkę i mieszaninę wszystkich myśli w głowie. Czułem się pusty i przepełniony jednocześnie. Jakby ktoś właśnie ożywił moje serce i jednocześnie je złamał. Jakby ktoś właśnie wręczył mi nagrodę, lecz chwilę później ją odebrał.

Tamtego dnia, po powrocie z lasu, odebrałem swoją walizkę od Harry'ego i bez żadnego słowa na pożegnanie, uciekłem do swojego hotelu. Siedziałem dobre dwa dni w ciszy, jedynie odzywając się podczas zamawiania czegoś do jedzenia z baru hotelowego. Dwa dni na zimnawych frytkach na śniadanie, obiad i kolację, z dodatkowo zapętlonym  jednym albumem Fleetwood Mac, to zdecydowanie nie był dobry pomysł.

Dopiero trzeciego dnia, kiedy te wszystkie niezrozumiałe mi do końca uczucia ze mnie zeszły, zacząłem robić coś konkretnego. Pisałem. Przez kilka dni po prostu przechadzałem się w jakieś miejsca w Londynie niedaleko mojego hotelu i pisałem, bo wena mnie nie odstępowała nawet na krok. Nie wiem ile napisałem. Z cztery rozdziały..? To naprawdę dużo, szczególnie patrząc na to jak wyglądał postęp z tą powieści przed przyjazdem tutaj i.. przed poznaniem Harry'ego.

Przez cały czas, który spędziłem w samotności, kiedy nie zajmowałem się akurat niczym konkretnym, do głowy przychodziła mi myśl o tym jak Harry mnie pocałował. O jego malinowych, miękkich wargach. O tym jak na tamtą krótką chwilę złączyły się z moimi. O tym, jak smakował truskawkami i miętową pastą do zębów, co mogłoby wydawać się nieprzyjemnym połączeniem, a jednak było nadzwyczaj przyjemne.

Starałem się jednak o nim nie myśleć, naprawdę się starałem. Starałem się udawać, że zdarzenie sprzed kilku dni nie miało miejsca i że wcale, zupełnie nic, a nic nie czuje do tego chłopaka. Czułem się okropnie w stosunku do Eleanor i okropnie w stosunku do siebie, bo nie chciałem wcale żeby to się tak pokomplikowało, a jednak tak się stało. Nie mogłem wyprzeć, a jedynie zagłuszać swoje uczucia do niego, bo jakieś na pewno tam były, gdzieś we mnie. Jedyne, co mi wtedy zostało, to przypominać sobie w kółko, że kocham Eleanor i starać się go unikać. Chciałem mieć z nim kontakt, oczywiście, jednak dobrze wiedziałem, że nie wyjdzie to na dobre ani jemu, ani mi.

W następną sobotę, tydzień po tamtej niezręcznej sytuacji, ruszyłem w końcu tyłek zza progu hotelu dalej niż dwie przecznice od ulicy, na której się znajdował. Postanowiłem zrobić sobie przerwę w pisaniu, chociaż jeden dzień, z uwagi na to, jak dobrze mi szło, w związku z czym wybrałem się do domu rodzinnego w odwiedziny. Chciałem dzisiaj zabrać bliźniaczki, tak jak im obiecałem, na zakupy urodzinowe. Czułem się okropnie z faktem, że nie było mnie tutaj na ich urodziny, więc chciałem im to jakoś wynagrodzić. Zapukałem do drzwi równiutko dwadzieścia minut przed trzynastą. Otworzyła mi Fizzy, której markotna wiecznie twarz, na chwilę się rozpromieniła.

- Cześć Lou - rzuciła szczerząc się krótko i wróciła wzrokiem do swojego telefonu tym samym wracając do wnętrza domu, a mnie zostawiając w drzwiach.

Wszedłem do środka i przywitałem się z Daisy i Phoebe, przez które zostałem napadnięty zaraz po przekroczeniu progu salonu. Uścisnąłem też ciepło mamę i przywitałem się z Danielem. Najbardziej jednak zdziwiła mnie Lottie. Na mój widok uśmiechnęła się szybko, jednak jakby była trochę spanikowana i prędko rzuciła się do swojego telefonu wystukując coś na jego klawiaturce. Dopiero potem, jak już schowała go do tylnej kieszeni spodni, podeszła i przytuliła mnie z całej siły. Postanowiłem zignorować jej nietypowe zachowanie i wdałem się w dyskusję z Fizzy na temat procentów na matematyce, których kompletnie nie łapała, próbując jej uświadomić jak bardzo potrzebne one są, ta jednak się spierała, że są bez sensu i do dupy oraz, za co mama ją skarciła szybko, że cholera ją trafi z tą matematyką, ona i tak idzie na biologię.

Regain Inspiration || Larryحيث تعيش القصص. اكتشف الآن