9|Through the Dark|

395 35 25
                                    

Od samego rana Harry był jakiś przybity. Zachowywał się dziwie. Nie potrafiłem odczytać jego myśli, ani samopoczucia. Długo nie wygrzebał się z łóżka, a kiedy już to zrobił, zaparzył sobie jedynie herbaty i skorzystał z toalety, po czym przeniósł się na kanapę w salonie opatulając się ciasno kocem. Z dziesięć razy zapytałem się go, czy się dobrze czuje i czy czasem się nie przeziębił, ale on za każdym razem odpowiadał, że na pewno nie jest chory. Raz nawet zmusiłem go do zmierzenia temperatury, ale rzeczywiście była normalna. Poza tym mało mówił, nie był wesoły i ogólnie jakoś przygasł. Przez moment nawet bałem się, że to objaw jakiejś spóźnionej depresji pourazowej czy coś, ale potem wybiłem sobie to z głowy, bo przecież od śmierci jego rodziców minęło dobre kilka lat i to było wręcz niemożliwe, a przynajmniej tak mi się zdawało.

Od wczesnego ranka zacząłem skakać nad nim jak nad małym dzieckiem. Proponowałem mu coś do jedzenia, włączałem telewizję, parzyłem kawę, próbowałem nawet posiedzieć zwyczajnie przytulony do niego, jednak ten się ode mnie odsuwał. Serce mnie bolało patrząc na niego. Wyglądał jak cień samego siebie, a nie jak normalny Harry. Jak mój Harry. Nie mogłem niestety siedzieć przy nim całego dnia, bo już wcześniej obiecałem pomóc mamie zająć się dziewczynkami, kiedy ona była gdzieś umówiona. Zapytałem go rownież, czy nie chce jechać ze mną żeby nie musiał siedzieć sam, jednak znowu odmówił zbywając mnie krótko przy tym.

Wyszedłem z mieszkania ówcześnie żegnając się z nim przelotnym całusem w czoło i mówiąc stanowczo, że w razie czego ma do mnie dzwonić, gdyby się coś działo będę ciągle pod telefonem oraz że będę po piątej. Na to też jedynie kiwnął głową i pozwolił mi zwyczajnie wyjść, gdzie zazwyczaj próbował za wszelką cenę zatrzymać mnie przy sobie, czy rzucał jakiś beznadziejny żart na odchodne. A tym razem - zero reakcji. Westchnąłem ciężko będąc już za drzwiami mieszkania i ściągnąłem usta.

Dzisiejsza pogoda też była ponura. Padał deszcz i było bardzo pochmurnie, więc wziąłem taksówkę, żeby się nie przeziębić idąc na pieszo. Trochę wyglądało to jakby matka natura zmówiła się z Harrym, żeby dzisiaj rozpowszechniać wszelkie żale i smutki. Martwiło mnie to, ale musiałem na chwilę chociaż przestać o tym myśleć.

Oczywiście nie przestałem myśleć o zmartwionym Harrym, siedzącym samotnie w zaciszu ciemnego mieszkania, ani w drodze do domu mamy, ani witając się z domownikami, ani zajmując się bliźniaczkami. Phoebe i Daisy były niezadowolone, że nie miałem humoru na zabawę z nimi, za co je przepraszałem, ale zwyczajnie nie byłem w stanie zmusić się do uśmiechu.

Po wcześniejszym powrocie z miasta, mama namawiała mnie żebym został na obiad i posiedział u nich do wieczora, to porobilibyśmy coś wszyscy razem, bo niedługo miały wrócić moje pozostałe siostry. Odmówiłem jednak wymigując się gadką, że sam muszę jeszcze coś załatwić i wyszedłem jak najszybciej, żegnając się z resztą przelotnie. Było coś dopiero przed czwartą, więc cieszyłem się chociaż o tyle, że Harry mógł być przez krótszy czas sam. Wstąpiłem po drodze po jego ulubione misie żelki, żeby chociaż trochę poprawić mu humor; zdradził mi ostatnio, że to coś, za co dałby się pokroić, jednak nie lubił zielonych.

Dotarłem więc z powrotem do mieszkania, którego drzwi były tak samo niezamknięte, jak je zostawiłem. Zmartwiło mnie to, że nawet nie pofatygował się żeby je zamknąć po moim wyjściu, chociaż dobrze wiedziałem, że zawsze tak robił. Co jeżeli ktoś zakradły się po cichu, kiedy on na przykład zasnąłby na kanapie?

Wszedłem cicho do środka myśląc, że mógł spać, a w takim wypadku nie chciałem go obudzić. Nie zdejmując katany oraz z zakupami w ręce przekroczyłem próg salonu, tylko po to, aby usłyszeć jak moje serce łamie się z głośnym łomotem na dwie części. Chłopak ewidentnie nie spodziewał się, że wrócę wcześniej. Leżał rozwalony na kanapie, dookoła walały się zużyte chusteczki, a on sam łkał zaplątany w koc. Wyglądał bezsilnie i trochę jakby ktoś wyssał z niego odkurzaczem wszystkie kolory. Upuściłem siatkę na podłogę wydając przy tym tępy huk. Nie zrobiłem tego oczywiście umyślnie, ale tak się złamałem tamtym widokiem, że miałem wrażenie, jakby moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Głowa Harry'ego wystrzeliła w moją stroną i zmierzyła mnie wzrokiem przez zamglone łzami, smutne niebieskie tęczówki. Sfrustrowany patrzył na mnie. Widziałem, że nie chciał abym widział go w takim stanie, ale teraz i tak nie miał zamiaru symulować. Było po ptakach. Ja już zdążyłem to zauważyć.

Regain Inspiration || LarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz