Rozdział 10

25 4 11
                                    

Pierwsze promyki słońca przedzierały się przez gęste korony drzew budząc do życia rośliny i zamieszkujące las zwierzęta, wraz z nimi obudziły również mnie. Ledwo przytomna rozejrzałam się po okolicy głośno ziewając. Mój mózg powoli zaczynał przyswajać nowe dane. W pełni świadoma przypomniałam sobie o wydarzeniach z minionego dnia. Wstałam szybko na równe nogi. Po upewnieniu się, że ognisko całkowicie wygasło ruszyłam przed siebie w nieznanym mi kierunku. 

Przedzierałam się przez gęsto porośnięte krzaki i lawirowałam między drzewami, a mój żołądek z sekundy  na sekundę coraz głośniej dawał o sobie znać. Z całych sił starałam się go ignorować, aż do momentu w którym znajdę coś jadalnego.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Szłam przed siebie prawie dwa dni. W między czasie na szczęście znalazłam po drodze krzaki jagód i mały strumyczek. Napełniwszy żołądek owocami i chomikując parę z nich na czarną godzinę ruszyłam w dalszą podróż w nieznane. Tak szczerze mówiąc nigdy nie byłam po za wioską, nie licząc oczywiście lasu. W pewien sposób ekscytowałam się tym co mogę spotkać po opuszczeniu leśnej dżungli. Moja wybujała wyobraźnia podsuwała mi nie zliczone ilości możliwości.

Nawet nie zauważyłam kiedy zaczął zbliżać się wieczór, a drzewa po woli zaczynały się przerzedzać. Przyspieszyłam tempa i po chwili z radością przekroczyłam granice lasu. Przede mną rozpościerały się kolorowe łąki pełne kwiatów poprzeplatane z polami porośniętymi zbożemmieniącym się złotem w zachodzącym słońcu. Z zapartym tchem rozglądałam się dookoła starając się zapamiętać ten przepiękny widok, zapominając równocześnie o niedawnych wydarzeniach. Odetchnęłam głęboko rozkoszując się roznoszącym się zapachem dzikich kwiatów.

Ogarnięta zachwytem nie spostrzegłam początkowo drogi wyjeżdżonej przez wozy. Ruszyłam nią żegnając się z zapierającym w piersi dech krajobrazem. Szłam wolno jedną z widocznych kolein rozmyślając o tym co było i o tym co będzie. Jak dawniej przebywając w swoim świecie, pełnym marzeń i wspomnień, nie zauważyłam, że Słońce już dawno schowało się za horyzontem. Teraz jego miejsce zastępował Księżyc wraz błyszczącymi gwiazdami, które nigdy nie ustępują jego boku. Tylko dzięki niemu widziałam jeszcze ścieżkę, którą szłam. Na czystym niebie Księżyc prezentował się niczym niepokonany zdobywca, który podporządkował sobie całe niebo, a teraz wraz z swymi poddanymi - gwiazdami, rozświetlał je odganiając wszystkich przeciwników. 

Robiło się coraz chłodniej, ale musiałam iść dalej. Nie mogłam się zatrzymać, nie miałam gdzie. Rozpalenie ogniska tak blisko drogi było niebezpieczne. Szłam cały czas przed siebie po drodze, aż do świtu, gdy w oddali zauważyłam budynki. To było miasto. Z uśmiechem pokonałam resztę drogi. Jeszcze przed wejściem do miasta w oczy rzucała się wielka kamienna budowla. W porównaniu do innych, dużo niższych budynków była dosyć ozdobna. Zwłaszcza widać było wielkie okna, w niektórych było widać witraże z skrzydlatymi postaciami oraz mosiężne drzwi z wieloma wykutymi w nich fikuśnymi ozdobami.

Minęłam pierwsze budynki. Tym co odróżniało to  miasto od mojej wioski na pewno były budynki zbudowane z kamienia, drogi wyłożone  kamieniem i dużo większa liczba mieszkańców. Ledwo przekroczyłam próg miasta, a już zdążyłam przypadkowo wpaść na kilka śpieszących się osób. Jak maniery tego wymagały przeprosiłam, chociaż to nie była moja wina! Gdy spostrzegli na kogo wpadli na początku spoglądali na mnie z zdziwieniem, później przeradzało się to w obrzydzenie, nie kiedy współczucie, ale nic nie mówili, tylko pośpiesznie odchodzili. 

Co jest z moim wyglądem nie tak? 

Zdziwiona podeszłam do pierwszego lepszego okna. Na widok, który ujrzałam w odbiciu niemal nie krzyknęłam. Powstrzymałam się jednak zasłaniając sobie dłonią usta. Podeszłam bliżej okna. Moje błękitne włosy były teraz potargane we wszystkie strony, a by tego było mało miałam w nich parę liści i drobnych gałązek. Dodatkowo niektóre posklejane kosmyki przybrały odcień ciemnej czerwieni lub brązu. Jasną skórę twarzy miałam pokrytą zaschniętą krwią i błotem. Niegdyś jasne i czyste ubranie, było teraz cale pogniecione i brudne, tak jak twarz, od krwi i błota. Dodatkowo spodnie w niektórych miejscach miałam podarte, zapewne przez gałęzie. Nawet moje oczy się zmieniły. Niegdyś błękitne niczym bezchmurne niebo tęczówki, teraz były przygaszone, martwe. Ich błękit zbledniał, można było powiedzieć, że ustąpił miejsca szarości. 

Muszę coś zrobić z swoim wyglądem. Muszę się umyć. Tylko gdzie?

Gdy tylko poczułam, że w powietrzu roznosił się zapach świeżego pieczywa i owoców, w tym samym momencie dość głośno zaczęło burczeć mi w brzuchu. Mój wygląd odłożę na bok. Teraz ważniejszy jest żołądek. Czułam, jakby próbował zjeść siebie lub co gorsza mnie od środka. Burczenie przypominało ryk dzikiego zwierzęcia, możliwe, że niedźwiedzia, ale byłam zbyt głodna by dłużej nad tym rozmyślać.  Na moje nie szczęście jagody skończyły mi się już wczoraj, więc nie miałam nic czym chociaż trochę mogła bym zaspokoić głodną bestię. Wątpię też by ludzie byli tak mili w stosunku do osoby z moim wyglądem. Pozostawała mi ostatnia możliwa opcja, która w tym momencie przychodziła mi do głowy, a była kradzież. Moja świętej pamięci matka nie pochwaliła by tego co zamierzam zrobić. Na pewno teraz obserwuje, to co robię i dostanę od niej solidne kazanie, gdy tylko spotkamy się po drugiej stronie. Teraz było to nie ważne. Jeśli chcę jeszcze pożyć i spotkać Karmę, muszę coś zjeść.

Szłam główną ulicą miasta. Trzymałam się blisko ścian pobliskich budynków i sprawdzałam, czy nie widać gdzieś strażników. Nie było ich. Weszłam w tłum i przepchnęłam się do pierwszego z brzegu kramu z pieczywem. Upewniłam się, że sprzedawca nie patrzy w moją stronę  i chwyciłam pierwszy lepszy bochenek chleba. Z zdobyczą przyciśniętą do piersi powoli zaczęłam wycofywać się w tłum, gdy nagle rozniósł się w tłumie krzyk.

- Łapcie złodzieja! Ukradł chleb! - Spojrzałam szybko do tyłu. Koło straganu stał rosły mężczyzna z ciemną i długą brodą wskazujący w moim kierunku. 

Spanikowana zaczęłam biec przed siebie potrącając przy tym ludzi stojących na mojej drodze. Oczywiście nie obyło się przy tym bez obelg i przekleństw z ich strony, skierowanych do mnie. Nie wiem ile osób mnie goniło, ale było dość głośno. Wbiegłam do pierwszej lepszej uliczki, a oni biegli za mną. Skręciłam w prawo, a potem w lewo i to był mój błąd. Ślepa uliczka. No to mam problem. Odwróciłam się w stronę z której przybiegłam. I to trzy problemy. Za mną biegło trzech mężczyzn. Miałam przekichane. 

- Oddaj chleb, a zachowasz obie ręce. - Mężczyzna stojący na przedzie podszedł  krok bliżej mnie i wyciągnął rękę. Spojrzałam na chleb. Moja twarz prawdopodobnie w tym momencie wyrażała, więcej niż tysiąc słów opisujących, jak bardzo chcę go w tym momencie zjeść. Później przeniosłam niechętnie wzrok na mężczyzn. Prawdopodobnie to ich wkurzyło, bo mężczyzna, który wcześniej przemówił zrobił to ponownie. - Oddaj go! Prawdopodobnie nie wiesz jakie panują tu zasady. W tym mieście osobie przyłapanej na kradzieży odcina się rękę. Widzę, że jesteś jeszcze młody, więc raczej chciałbyś jeszcze zachować wszystkie kończyny. - Ponownie wyciągnął w moją stronę rękę. - Oddaj po dobroci to co ukradłeś.

Po mojej głowie chodziło jedno zdanie "... przyłapanej na kradzieży...". 

A co jeśli mnie nie złapią?


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Witam was! Co tam u was? :3 

W końcu zaczęły się wakacje. Też się tak cieszycie, jak ja? Jedyny minus, że mam za tydzień jeszcze egzamin praktyczny z e12 T_T Trzymajcie proszę za mnie kciuki :) 

Nareszcie miałam pomysł, jak kontynuować to opowiadanie, bo przyznam się wam, że utknęłam ostatnio w martwym punkcie i zastanawiałam się cały czas, jak potoczyć dalej tą historię...

Przepraszam za wszystkie błędy, nadużycia przecinków lub ich brak  i informuję, że nie sprawdzałam go pod kwestią spójności i logiczności zdań, więc niektóre mogą nie mieć sensu ...

Błękitna różaWhere stories live. Discover now